Выбрать главу

— Przecież oryginalna Valentine nadal żyje — zdziwiła się Wang-mu. — A w takim razie kim jest młoda Valentine? Kim jest naprawdę? Ty możesz być Peterem, ponieważ on umarł i nikt nie używa jego imienia, ale…

— Ciekawe, prawda? Ale rzecz nie w tym, czy on jest martwy, czy nie. Ja nim nie jestem. Jak już mówiłem: nie jestem sobą.

Spojrzał w sufit. Hologram nad terminalem odwrócił się i popatrzył na niego. Peter nie dotykał konsoli.

— Jest z nami Jane — zauważyła Wang-mu.

— Jane zawsze jest z nami — mruknął Peter. — Szpieg Endera.

— Ender nie potrzebuje szpiega — przemówił hologram. — Potrzebuje przyjaciół, jeśli zdoła ich pozyskać. A przynajmniej sprzymierzeńców.

Peter od niechcenia wyciągnął rękę i wyłączył terminal.

Wang-mu była głęboko poruszona tym gestem. Całkiem jakby uderzył dziecko. Albo wychłostał sługę.

— Jane jest zbyt szlachetną istotą, by traktować jaz takim brakiem szacunku.

— Jane jest programem komputerowym z błędem w procedurach tożsamości.

Był w posępnym nastroju — ten chłopiec, który przybył, aby zabrać ją do swojego statku i porwać ze świata Drogi. Ale niezależnie od nastroju, teraz, kiedy hologram zniknął, zrozumiała, co zobaczyła.

— To nie tylko, dlatego, że jesteś taki młody, a Peter Wiggin, Hegemon, to człowiek dojrzały — oznajmiła.

— Co? — spytał niecierpliwie. — Co nie dlatego?

— Istnieje fizyczna różnica między tobą a Hegemonem.

— A więc dlaczego?

— On wygląda na… zadowolonego.

— Podbił świat — stwierdził Peter.

— Więc kiedy ty zrobisz to samo, też zyskasz tę zadowoloną minę?

— Tak przypuszczam. To właśnie uchodzi za cel mojego życia. Misja, jaką wyznaczył mi Ender.

— Nie okłamuj mnie — rzekła Wang-mu. — Nad brzegiem rzeki mówiłeś o strasznych rzeczach, jakie uczyniłam z powodu swoich ambicji. Przyznaję: byłam ambitna, zdecydowana wznieść się ponad stan mojego niskiego urodzenia. Znam smak tego uczucia, znam jego zapach i wyczuwam go od ciebie. To jak zapach smoły w upalny dzień. I ty tak cuchniesz.

— Ambicja? Ma swój odór?

— Jestem pijana od niego.

Uśmiechnął się. I dotknął klejnotu w uchu.

— Pamiętaj, Jane słucha. I powtarza wszystko Enderowi. Wang-mu umilkła, ale nie z powodu zakłopotania. Po prostu nie miała nic więcej do powiedzenia, a zatem nic nie mówiła.

— Dobrze, jestem ambitny. Bo takiego wyobrażał mnie sobie Ender. Ambitny, złośliwy i okrutny.

— Zdawało mi się chyba, że nie jesteś sobą. W oczach błysnęło mu wyzwanie.

— Masz rację, nie jestem. — Odwrócił wzrok. — Przykro mi, Gepetto, ale nie mogę być zwyczajnym chłopcem. Nie mam duszy.

Nie zrozumiała, skąd to imię, ale zrozumiała słowo „dusza”.

— Przez całe dzieciństwo uważano, że jestem służącą z samej swej natury. Że nie mam duszy. Aż pewnego dnia odkryli, że jednak ją mam. Jak dotąd nie przyniosło mi to szczęścia.

— Nie chodzi mi o jakiś religijny abstrakt. Mówię o aiúa. Ja jej nie mam. Nie zapominaj, co się stało, kiedy aiúa opuściła kalekie ciało Mira.

— Ty się nie rozsypujesz, więc jednak musisz ją mieć.

— Nie ja ją mam, ale ona mnie. Wciąż istnieję, ponieważ aiúa, której nieposkromiona wola powołała mnie do istnienia, wciąż mnie sobie wyobraża. Wciąż mnie potrzebuje, żeby mną kierować, żeby być moją wolą.

— Ender Wiggin? — domyśliła się.

— Mój brat, mój stwórca, mój dręczyciel, mój bóg, moje ja.

— A młoda Valentine? Jej także?

— Tak, ale ją kocha. Jest z niej dumny. Jest zadowolony, że ją stworzył. Mnie nienawidzi. Nienawidzi, a jednak to z jego woli wypowiadam i czynię wszelkie niegodziwości. Kiedy najbardziej jestem godny pogardy, pamiętaj, że robię tylko to, do czego zmusza mnie mój brat.

— Czy można go obwiniać o…

— Ja go nie obwiniam, Wang-mu. Po prostu opisuję rzeczywistość. Jego wola kieruje teraz trzema ciałami: moim, mojej niewiarygodnie anielskiej siostry i oczywiście własnym, podstarzałym. Każda aiúa mojego organizmu od niego otrzymuje rozkazy. Pod każdym istotnym względem jestem Enderem Wigginem. Tyle że stworzył mnie jako naczynie dla każdego własnego impulsu, którego się lęka i nienawidzi. Jego ambicja… tak, czujesz jego ambicję, kiedy czujesz moją. Jego agresję. Jego wściekłość. Jego złośliwość. Jego okrucieństwo. Jego, nie moje, bo ja jestem martwy, a zresztą i tak nigdy taki nie byłem: nigdy taki, jakiego mnie widział. Osoba, która siedzi przed tobą, jest karykaturą, drwiną! Jestem fałszywym wspomnieniem. Obrzydliwym snem. Koszmarem. Jestem potworem kryjącym się pod łóżkiem. Przywołał mnie z chaosu, bym stał się grozą jego dzieciństwa.

— Więc nie rób tego — rzekła Wang-mu. — Jeśli nie chcesz być taki, nie rób tego.

Westchnął i przymknął oczy.

— Jeśli jesteś taka inteligentna, to dlaczego nie zrozumiałaś ani jednego mojego słowa? Zrozumiała.

— A czym właściwie jest twoja wola? Nikt jej nie dostrzega. Nie słyszysz, jak działa. Poznajesz ją dopiero po czasie, kiedy spoglądasz na swoje życie i widzisz, czego dokonałeś.

— To najpaskudniejsza sztuczka, jaką ze mną zrobił — szepnął Peter, nie otwierając oczu. — Spoglądam na swoje życie i widzę tylko wspomnienia, które on sobie dla mnie wyobraził. Odszedł z naszej rodziny, kiedy miał pięć lat. Co może wiedzieć o mnie i o moim życiu?

— Napisał Hegemona.

— Tę książkę… Tak, opartą na wspomnieniach Valentine i jej opowieściach. Na publicznej dokumentacji mojej oszałamiającej kariery. I oczywiście kilku ansiblowych rozmowach między Enderem a moją własną nieżyjącą osobowością, zanim umarłem… umarł. Mam za sobą ledwie kilka tygodni życia, a pamiętam cytat z „Henryka IV”, akt trzeci. Owen Glendower przechwala się Hotspurowi. Henrykowi Percy’emu. Skąd mogę to znać? Kiedy chodziłem do szkoły? Jak długo leżałem bezsennie wśród nocy, póki nie zapisałem w pamięci tysiąca ulubionych wersów? Czyżby Ender wymyślił jakoś całą edukację swojego zmarłego brata? Wszystkie moje tajemne myśli? Prawdziwego Petera Wiggina Ender znał przez zaledwie pięć lat. Nie korzystam ze wspomnień realnej osoby. To wspomnienia, które powinienem mieć zdaniem Endera.

— Uważa, że powinieneś znać Shakespeare’a, więc go znasz? — spytała z powątpiewaniem.

— Gdybym tylko Shakespeare’a dostał od niego… Wielcy pisarze, wielcy filozofowie… gdybym jedynie to pamiętał…

Czekała, aż wymieni te kłopotliwe wspomnienia, ale zadrżał tylko i umilkł.

— Jeżeli naprawdę kieruje tobą Ender, to… to jesteś nim. To twoje prawdziwe ja. Jesteś Andrew Wigginem. Masz aiúa.

— Jestem koszmarem Andrew Wiggina. Jestem jego obrzydzeniem do samego siebie. Jestem wszystkim, czego nienawidzi w sobie i czego się lęka. Taki dostałem scenariusz. To muszę wykonywać.

Zacisnął dłoń w pięść, a potem rozprostował, wciąż z lekko ugiętymi palcami. Znowu tygrys. Przez jedną chwilę Wang-mu bała się go — ale tylko przez chwilę. Która minęła.