Właśnie że jesteś, miała ochotę mu odpowiedzieć. Twoje książki udzielają nauk nawet tam, gdzie cię nigdy nie było. Królowa Kopca, Hegemon… A Życie Człowieka chyba już zajmuje miejsce obok nich. Jak możesz twierdzić, że skończyłeś z nauczaniem, kiedy nowe książki czekają na napisanie, umarli czekają, by o nich Mówić? Mówiłeś o śmierci świętych i morderców, obcych, a raz nawet o śmierci całego miasta, pochłoniętego wulkanicznym kataklizmem. Gdzież wśród tych opowieści o innych jest twoja historia, Andrew Wigginie? Jak mogę Mówić o twojej śmierci, jeśli nigdy mi jej nie opowiedziałeś?
A może to twoja ostatnia tajemnica… że nigdy nie wiedziałeś więcej o ludziach, o których śmierci Mówiłeś, niż ja wiem dzisiaj o tobie? Zmuszasz mnie, żebym wymyślała, zgadywała, zastanawiała się i wyobrażała sobie… Czy ty również to robiłeś? Odkryć najpopularniejszą historię, a potem znaleźć alternatywne wyjaśnienie, które innym wyda się sensowne, pełne znaczeń, obdarzone mocą przemieniania, i opowiedzieć je, chociaż także będzie fikcją, nie bardziej prawdziwą od wersji, w którą wszyscy wierzą. Czy to właśnie muszę powiedzieć, kiedy będę Mówić o śmierci Mówcy Umarłych? Jego dar nie polegał na zdolności odkrywania prawdy, ale na jej wymyślaniu. Nie rozwiązywał, nie rozwijał, nie rozplątywał żywotów umarłych, ale je tworzył. I teraz ja tworzę jego. Siostra twierdzi, że umarł, gdyż z absolutną lojalnością próbował podążyć za swoją żoną ku życiu pełnemu pokoju i odosobnienia, za którym tęskniła. Ale właśnie spokój tego życia go zabił, jego aiúa bowiem ścigała te niezwykłe dzieci, które dorosłe wyskoczyły z jego umysłu… A jego dawne ciało, mimo zapewne wielu lat, jakie jeszcze je czekały, zostało odrzucone, ponieważ nie miał czasu, by zwracać na nie uwagę, by utrzymać je przy życiu.
Nie chciał opuścić swej żony ani zgodzić się, by jego opuściła. I tak zanudził się na śmierć i bardziej ją zranił, pozostając przy niej, niż mógłby ją zranić, pozwalając odejść.
Właśnie tak. Czy to wystarczająco brutalne, Enderze?
Unicestwił królowe kopców dziesiątków światów, pozostawiając tylko jedną ocalałą z wielkiej i starożytnej rasy. Ale też przywrócił ją do życia. Czy uratowanie ostatniej ofiary jest odkupieniem zbrodni wymordowania pozostałych? Nie chciał tego zrobić — to była jego obrona, ale martwi są martwymi, a kiedy życie zostaje zniszczone w swym rozkwicie, czy aiúa powie: „Dziecko, które mnie zabiło, myślało, że to tylko zabawa, zatem moja śmierć znaczy mniej i mniej waży”? Nie, odpowiedziałby sam Ender. Nie, śmierć waży tyle samo i to ja noszę ten ciężar na barkach. Nikt nie ma na rękach więcej krwi ode mnie, dlatego będę brutalnie i szczerze mówił o śmierci tych, którzy odeszli w grzechu, i pokażę, że nawet ich można zrozumieć. Ale mylił się, nie można zrozumieć, żadnego nie zrozumiano, mówienie o umarłych jest skuteczne, ponieważ sami umarli milczą i nie mogą poprawiać naszych błędów. Ender nie żyje i nie może poprawić moich błędów, więc niektórzy z was pomyślą, że ich nie popełniłam, pomyślicie, że mówię prawdę o nim, ale prawda jest taka, że żaden człowiek nie zdoła zrozumieć innego, żadnej prawdy nie można poznać, jedynie historię, o której wyobrażamy sobie, że jest prawdziwa, historię, o której mówią nam, że jest prawdziwa, historię, która — jak wierzą — zawiera prawdę o nich. A wszystkie te historie są kłamstwem.
Plikt stała i desperacko, beznadziejnie ćwiczyła przemowę nad grobem Endera, choć przecież nie spoczął jeszcze w trumnie. Leżał w łóżku, powietrze płynęło przez przejrzystą maskę do jego ust, a roztwór glukozy do żył. Nie był martwy. Milczał tylko.
— Słowo — szepnęła. — Jedno słowo od ciebie.
Wargi Endera drgnęły.
Plikt powinna od razu zawołać pozostałych. Zmęczoną płaczem Novinhę — była w sąsiednim pokoju. I Valentine, jego siostrę. Elę, Olhada, Grega i Quarę, czwórkę adoptowanych dzieci. I jeszcze innych, w pokoju przyjęć i poza nim, czekających, by na Endera spojrzeć, usłyszeć jego słowa, dotknąć ręki. Gdyby mogli tę wieść przekazać do innych światów, jakżeby rozpaczali ci ludzie, którzy pamiętali jego Mowy z trzech tysięcy lat wędrówek z planety na planetę. Gdyby mogli ujawnić jego prawdziwą tożsamość: Mówca Umarłych, autor dwóch — nie, trzech — wielkich ksiąg Mówców, i Ender Wiggin, Ksenobójca, obaj zamknięci w tym jednym kruchym ciele. Jakież fale uderzeniowe wstrząsnęłyby ludzkim wszechświatem!
Rozlałyby się, rozprzestrzeniły, spłaszczyły i zanikły. Jak wszystkie fale. Jak wszystkie wstrząsy. Notka w historycznych dziełach. Kilka biografii. Pokolenie później kilka biografii rewizjonistycznych. Hasła w encyklopediach. Przypisy w tłumaczeniach jego książek. Oto martwota, w której toną wszystkie wspaniałe żywoty.
Poruszył wargami.
— Peter — wyszeptał.
I znowu umilkł.
Co to za omen? Nadal oddychał, instrumenty działały bez zmian, jego serce wciąż biło. Ale zawołał Petera. Czy znaczy to, że chciałby wieść życie dziecka swego umysłu, młodego Petera? Czy też pogrążony w delirium przemawiał do swojego brata, Hegemona? Czy też wcześniej, do swego brata jako chłopca? Peter, zaczekaj na mnie. Peter, czy słusznie uczyniłem? Peter, nie rób mi krzywdy. Peter, nienawidzę cię. Peter, za jeden twój uśmiech mogę umrzeć albo zabić. Co chciał przekazać? Co Plikt powinna powiedzieć o tym słowie?
Odsunęła się od łoża.
— Przykro mi — oznajmiła cicho, stając w progu pokoju pełnego ludzi, którzy z rzadka tylko słyszeli jej głos, a niektórzy nigdy nie usłyszeli od niej słowa. — Przemówił, zanim zdążyłam kogoś zawołać. Ale może znów się odezwać.
— Co powiedział? — Novinha poderwała się na nogi.
— Wymówił tylko imię, to wszystko. Powiedział: „Peter”.
— Wzywa to okropieństwo, które przywiózł z przestrzeni, a nie mnie! — zawołała Novinha. Ale to tylko środki, które podali jej lekarze, to one mówiły, one szlochały.
— Myślę, że wzywa naszego zmarłego brata — odezwała się stara Valentine. — Novinho, chcesz wejść do niego?
— Po co? Nie mnie wzywał. Wołał jego.
— Jest nieprzytomny — poinformowała Plikt.
— Widzisz, mamo? — wtrąciła Ela. — On nikogo nie wzywa, mówi tylko przez sen. Ale to już coś. Coś powiedział. Czy to nie dobry znak?
A jednak Novinha nie zgodziła się wejść. Kiedy otworzył oczy, wokół jego łóżka stali Valentine, Plikt i czwórka adoptowanych dzieci.
— Novinha — powiedział.
— Rozpacza na zewnątrz — wyjaśniła Valentine. — Obawiam się, że napakowana proszkami po uszy.
— Nic nie szkodzi — uspokoił ją Ender. — Co się stało? Domyślam się, że jestem chory.
— Mniej więcej — przyznała Ela. — Raczej „nieuważny”, to chyba lepsze określenie przyczyny twojego stanu.
— Chcesz powiedzieć, że miałem jakiś wypadek?
— Chcę powiedzieć, że najwyraźniej zbyt wiele uwagi poświęcałeś temu, co dzieje się na kilku innych planetach, a w efekcie twoje ciało tutaj znalazło się na krawędzi autodestrukcji. Pod mikroskopem widziałam komórki, leniwie usiłujące odbudowywać wyrwy w błonach. Umierasz po kawałku, wszędzie.