Peter, uspokojony obojętnością Grace wobec ich cudownego statku, spróbował wrócić do tematu.
— Czy zatem pozwolisz nam spotkać się z Malu?
— Malu decyduje, kto zobaczy Malu. Mówi, że to wy zdecydujecie, ale po prostu jest enigmatyczny.
— Gnomiczny — mruknęła Wang-mu. Peter skrzywił się.
— Nie, przynajmniej nie w takim sensie, że mówi niezrozumiale — stwierdziła Grace Drinker. — Malu zawsze chce się wyrażać absolutnie jasno, a sprawy ducha nie są dla niego mistyczne, są zwykłym elementem życia. Ja nigdy naprawdę nie spacerowałam z umarłymi, nie słuchałam herosów śpiewających własne pieśni ani nie miałam wizji stworzenia. Ale nie wątpię, że Malu to przeżył.
— Myślałem, że jesteś naukowcem — wtrącił Peter.
— Jeśli chcesz porozmawiać z uczoną Grace Drinker, przeczytaj moje prace i przyjdź na wykłady. Myślałam, że chcesz rozmawiać ze mną.
— Chcemy — zapewniła szybko Wang-mu. — Peter się spieszy. Mamy kilka nieprzekraczalnych terminów.
— Jeden z nich, jak przypuszczam, wiąże się z Flotą Lusitańską. Ale nie jest tak pilny jak ten drugi, termin wyłączenia sieci komputerowych.
Peter zesztywniał.
— Wydano już rozkaz?
— Och, wydano go parę tygodni temu. — Grace zdziwiła się wyraźnie. — Ojej, biedaku, nie chodzi mi o ostatnie polecenie. Mówiłam o instrukcjach dotyczących przygotowań. Z pewnością wiesz o nich.
Peter skinął głową i odprężył się. Wciąż był posępny.
— Wydaje mi się, że chcecie porozmawiać z Malu, zanim zablokują łącza ansibli. Chociaż dlaczego to takie ważne? — zastanawiała się głośno. — W końcu, jeśli potraficie latać szybciej niż światło, możecie sami dotrzeć na miejsce i przekazać wiadomość. Chyba że…
— Muszą przekazać wiadomość wielu różnym światom — podpowiedział jej syn.
— Albo wielu różnym bogom! — wykrzyknął ojciec i zaśmiał się głośno, choć Wang-mu ten żart wydał się dość marny.
— Albo… — dodała córka, która leżała teraz obok stołu i trawiła gigantyczny obiad; od czasu do czasu odbijało jej się głośno — albo potrzebują łącz ansiblowych, żeby wykonać tę sztuczkę z lotem szybszym niż światło.
— Albo… — Grace spojrzała na Petera, który odruchowo dotknął klejnotu w uchu — jesteś połączony z tym wirusem, którego mamy wyeliminować przez równoczesne wyłączenie wszystkich komputerów, i to właśnie wiąże się jakoś z waszymi lotami szybszymi niż światło.
— To nie wirus — oburzyła się Wang-mu. — To osoba. Żywa świadomość. A wy chcecie pomóc Kongresowi ją zabić, chociaż jest jedyna w swoim rodzaju i nigdy nikogo nie skrzywdziła.
— Denerwują się, kiedy coś… ktoś, jeśli wolisz… sprawia, że znika cała flota.
— Flota wciąż tam jest.
— Nie kłóćmy się — uspokoiła ją Grace. — Powiedzmy po prostu, że teraz, kiedy przekonałam się, że chcecie powiedzieć prawdę, może Malu zechce poświęcić nieco czasu i pozwolić wam jej wysłuchać.
— On zna prawdę? — spytał Peter.
— Nie. Ale wie, gdzie się kryje. Czasem może na nią zerknąć i opowiedzieć nam, co zobaczył. Sądzę, że to i tak całkiem nieźle.
— I możemy się z nim spotkać?
— Musielibyście oczyszczać się przez tydzień, zanim pozwolono by wam postawić stopę na Atatua…
— Nieczyste stopy łaskoczą bogów! — wykrzyknął mąż i ryknął grzmiącym śmiechem.
— Dlatego nazwali ją Wyspą Śmiejącego Boga!
Peter, zakłopotany, poprawił się na siedzeniu.
— Nie podobają wam się żarty mojego męża? — spytała Grace.
— Nie. Sądzę… To znaczy nie są… Nie rozumiem ich po prostu.
— Bo nie są szczególnie zabawne. Ale mój mąż szczerze postanowił, że będzie się śmiał przez całe to spotkanie, by nie rozgniewać się i nie zabić was gołymi rękami.
Wang-mu syknęła, gdyż natychmiast zrozumiała, że to prawda. Cały czas podświadomie wyczuwała gniew wrzący pod wesołością mężczyzny. A kiedy spojrzała na jego stwardniałe, masywne dłonie, wiedziała, że mógłby rzeczywiście rozerwać ją na kawałki i nawet by się nie spocił.
— Dlaczego grozisz nam śmiercią? — spytał Peter bardziej wojowniczo, niż Wang-mu by sobie życzyła.
— Wręcz przeciwnie — odparła Grace. — Mówię przecież, że mąż postanowił, by gniew na waszą zuchwałość i bluźnierstwa nie kierował jego zachowaniem. Próbowaliście popłynąć na Atatua, nie zadając sobie nawet trudu sprawdzenia, że stawiając stopę na brzegu, nie oczyszczeni i nie proszeni, okrylibyście hańbą i zbrukali nasz naród na sto pokoleń. Sądzę, że dobrze nad sobą panuje, skoro nie złożył klątwy krwi przeciwko wam.
— Nie wiedzieliśmy — szepnęła Wang-mu.
— On wiedział — rzekła Grace. — Ponieważ ma wszystkosłyszące ucho.
Peter poczerwieniał.
— Słyszę to, co ona mi mówi — wyjaśnił. — Ale nie mogę usłyszeć tego, o czym nie zechce wspomnieć.
— A zatem… kieruje wami. Aimaina ma rację, rzeczywiście służycie istocie wyższej. Z własnej woli? Czy pod przymusem?
— Głupie pytanie, mamo — odezwała się córka i czknęła. — Jeśli ich zmusza, to przecież nie mogą tego zdradzić.
— Ludzie zdradzają wiele również tym, czego nie mówią — odpowiedziała Grace.
— Wiedziałabyś o tym, gdybyś usiadła i spojrzała w inteligentne twarze tych kłamliwych gości z innych światów.
— Nie jest istotą wyższą — zaprotestowała Wang-mu. — Nie w tym znaczeniu, o jakie ci chodzi. Choć istotnie ma sporą władzę i wie o wielu rzeczach. Ale nie jest wszechmocna ani nic w tym rodzaju, nie wie wszystkiego i czasem się nawet myli. Nie mam pewności, czy zawsze jest dobra, więc tak naprawdę nie można jej nazwać bogiem. Nie jest doskonała. Grace pokręciła głową.
— Nie mówiłam o jakimś platońskim bóstwie, jakiejś eterycznej perfekcji, której nikt nie zdoła pojąć, można jedynie zbliżać się do niej. Nie o jakiejś nicejskiej istocie paradoksalnej, której istnienie jest wiecznie w sprzeczności w jej nieistnieniem. Wasza istota wyższa, ten klejnotowy przyjaciel, którego twój kolega nosi w uchu jak pasożyta… chociaż kto z kogo wysysa życie?… może z pewnością być bogiem w takim sensie, w jakim używają tego słowa Samoańczycy. A wy możecie być jej bohaterami i sługami. A nawet jej inkarnacją.
— Przecież jesteś uczoną! — zawołała Wang-mu. — Jak i mój pan, Han Fei-tzu, który odkrył, że to, co nazywaliśmy bogami, jest w rzeczywistości genetycznie indukowanym zespołem obsesji, interpretowanym w taki sposób, by utrzymać nas w posłuszeństwie…
— Z faktu, że twoi bogowie nie istnieli — odparła Grace — nie wynika jeszcze, że nie istnieją moi.
— Musiała zdeptać całe hektary martwych bóstw, żeby się tu dostać! — wykrzyknął mąż Grace i zaniósł się śmiechem. Tyle że teraz Wang-mu wiedziała, co to oznacza, i ta wesołość przejęła ją lękiem.
Ciężką, potężną ręką Grace objęła jej szczupłe ramiona.
— Nie martw się — powiedziała. — Mój mąż jest człowiekiem cywilizowanym. Nigdy nikogo nie zabił.
— Ale nie dlatego że nie próbowałem! — huknął mężczyzna. — Nie, to był żart.
Niemal przewrócił się ze śmiechu.
— Nie możecie popłynąć do Malu — wyjaśniła Grace. — Musielibyśmy poddać was oczyszczeniu, a nie sądzę, żebyście byli gotowi do złożenia niezbędnych obietnic. Tym bardziej nie wierzę, że moglibyście je złożyć i naprawdę zamierzali dotrzymać. A te przyrzeczenia muszą być dotrzymane. Dlatego Malu przybędzie tutaj. Płynie już na tę wyspę łodzią wiosłową. Nie wykorzystuje silników, więc chcę, żebyście dokładnie wiedzieli, jak wielu ludzi przez długie godziny oblewa się potem przy wiosłach tylko po to, byście mogli z nim pogawędzić. Jedno chcę jeszcze podkreślić. Spotkał was niezwykły zaszczyt, więc nie próbujcie przy Malu zadzierać nosa i słuchać go z akademicką czy naukową wyższością. Poznałam już wielu sławnych ludzi, niektórzy byli nawet dość inteligentni, ale to najmądrzejszy człowiek, jakiego możecie spotkać. Jeśli, słuchając go, zaczniecie się nudzić, nie zapominajcie o jednym: Malu nie jest głupi i nie wierzy, by można oddzielić fakty od kontekstu tak, że zachowują swoją prawdziwość. Dlatego wszystko, co mówi, stawia w pełnym kontekście. Gdyby znaczyło to, że musicie wysłuchać całej historii ludzkości, zanim powie cokolwiek, co uznacie za istotne… No cóż, sugeruję, żebyście siedzieli cicho i słuchali. Zwykle najlepsze jego stwierdzenia są przypadkowe i nie związane z tematem. Macie szczęście, jeśli wystarczy wam rozsądku, żeby je dostrzec. Czy wyrażam się jasno?