— Jaką rolę twój scenariusz przewiduje dla mnie?
— Sam nie wiem — wyznał Peter. — Jesteś bardzo inteligentna. Mam nadzieję, że bardziej ode mnie. Choć naturalnie cechuje mnie tak niewiarygodna próżność, że nie mógłbym uwierzyć, by ktoś był naprawdę inteligentniejszy ode mnie. Co oznacza, że tym bardziej trzeba mi dobrej rady. Ponieważ nigdy sam tego nie przyznam.
— Krążysz w koło.
— To element mojego okrucieństwa. Dręczę cię rozmową. Możliwe, że mam się posunąć dalej. Może powinienem cię torturować i zabić, tak jak zabijałem wiewiórki. Pamiętam to…
Może mam rozciągnąć twoje żyjące ciało, przybić twoje kończyny do korzeni drzew, a potem otwierać cię warstwa po warstwie, żeby sprawdzić, w którym momencie przylecą muchy i złożą jaja w twoich odkrytych wnętrznościach. Zadrżała, słysząc ten opis.
— Czytałam książkę. Wiem, że Hegemon nie był potworem.
— To nie Mówca Umarłych stworzył mnie na Zewnątrz. To przerażony chłopczyk Ender. Nie jestem Peterem Wigginem, którego z taką mądrością zrozumiał w księdze. Jestem Peterem Wigginem, który nawiedza go w koszmarach. Tym, który obdzierał wiewiórki ze skóry.
— Widział, jak to robisz?
— Nie mnie — odparł z przekąsem. — I jego też nigdy nie widział. Valentine mu powiedziała. Znalazła ciało wiewiórki w lesie niedaleko ich rodzinnego domu w Greensboro, Karolina Północna, na kontynencie Ameryki Północnej na Ziemi. Ale ten obraz tak dobrze pasował do jego koszmarów, że pożyczył go i podzielił się nim ze mną. Intelektualnie, mogę sobie wyobrazić, że Peter Wiggin wcale nie był okrutny. Uczył się i badał. Nie żałował wiewiórki, ponieważ nie wiązał z nią żadnych uczuć. Miał do czynienia ze zwykłym zwierzęciem, nie bardziej ważnym niż kaczan kukurydzy. Rozcięcie jej było prawdopodobnie czynem równie niemoralnym co przyrządzanie sałatki. Ale Ender nie tak to sobie wyobrażał, więc i ja teraz nie tak o tym pamiętam.
— A jak pamiętasz?
— Tak jak wszystkie moje wymuszone wspomnienia. Z zewnątrz. Z przerażeniem i fascynacją patrzę, jak czerpię ohydną radość z okrucieństwa. We wszystkich wspomnieniach poprzedzających moment, kiedy pojawiłem się podczas krótkiej wyprawy Endera na Zewnątrz, widzę siebie oczami kogoś innego. Mogę cię zapewnić, że to niezwykłe uczucie.
— A teraz?
— Teraz nie widzę siebie wcale — odparł. — Ponieważ nie mam jaźni. Nie jestem sobą.
— Przecież pamiętasz. Masz wspomnienia. Pamiętasz już tę rozmowę. Pamiętasz, że na mnie patrzysz. Pamiętasz z pewnością.
— Tak — przyznał. — Pamiętam cię. I pamiętam, że jestem tutaj i patrzę na ciebie. Ale za oczami nie mam jaźni. Czuję się zmęczony i głupi, nawet kiedy jestem najsprytniejszy i najbardziej błyskotliwy.
Uśmiechnął się czarująco i Wang-mu raz jeszcze dostrzegła prawdziwą różnicę między Peterem a hologramem Hegemona. Tak jak powiedział: nawet pełen pogardy do siebie, ten Peter Wiggin miał źrenice błyszczące wewnętrzną furią. Był niebezpieczny. Kiedy patrzył prosto w oczy, miała wrażenie, że już planuje czas i sposób jej śmierci.
— Nie jestem sobą — powtórzył.
— Mówisz to, żeby nad sobą zapanować — odgadła Wang-mu, pewna, że się nie myli.
— To twoja mantra, która ma cię powstrzymać przed uczynieniem tego, czego pragniesz.
Peter westchnął, pochylił się i położył głowę na terminalu, przyciskając policzek do zimnej powierzchni plastiku.
— A czego pragniesz? — spytała, bojąc się odpowiedzi.
— Odejdź — rzekł.
— Gdzie mogę pójść? Ten twój wspaniały kosmolot ma tylko jedną kabinę.
— Otwórz drzwi i wyjdź na zewnątrz.
— Chcesz, żebym zginęła? Chcesz mnie wyrzucić w próżnię, gdzie zamarznę, zanim zdążę się udusić?
Wyprostował się i spojrzał na nią zdziwiony.
— Próżnię?
Jego zaskoczenie zdumiało ją. Gdzie mogli się znajdować, jeśli nie w próżni? Przecież tak podróżowały statki kosmiczne: w przestrzeni, w próżni.
Z wyjątkiem tego, naturalnie.
Spostrzegł, że Wang-mu zaczyna pojmować, i zaśmiał się głośno.
— No tak, rzeczywiście jesteś inteligentna. Przebudowali cały świat Drogi, żeby powstał twój geniusz. Nie dała się sprowokować.
— Sądziłam, że będzie jakieś wrażenie ruchu… Czy już dolecieliśmy? Jesteśmy na miejscu?
— W jednym mgnieniu oka. Przenieśliśmy się na Zewnątrz, a potem do Wewnątrz w innym i miejscu, wszystko tak szybko, że jedynie komputer mógłby postrzegać naszą podróż jako trwającą w czasie. Jane przerzuciła nas, zanim skończyłem z nią rozmawiać. Zanim odezwałem się do ciebie.
— Więc gdzie jesteśmy? Co jest za drzwiami?
— Siedzimy w lesie, gdzieś na planecie Boskiego Wiatru. Powietrze nadaje się do oddychania. Nie zamarzniesz. Jest lato.
Podeszła i pociągnęła klamkę, zwalniając hermetyczną uszczelkę. Drzwi stanęły otworem. Do pokoju wlało się światło słońca.
— Boski Wiatr — powiedziała. — Szinto. Zamieszkali ją Japończycy. Chociaż mam wrażenie, że ostatnio nie jest tak całkiem japońska.
— Co ważniejsze, to świat, gdzie zdaniem Andrew, Jane i moim… jeśli w ogóle mogę mieć jakieś własne, nie Endera zdanie… gdzie możemy znaleźne ośrodek władzy, który kieruje Kongresem. Prawdziwych decydentów. Siłę za tronem.
— Żebyś mógł ich pozyskać i epatować ludzkość?
— Żebym mógł powstrzymać Flotę Lusitańską. Przejęcie władzy nad ludzkością to dalsze plany. Flota jest sprawą pilną. Mamy tylko kilka tygodni, żeby ją powstrzymać, zanim dotrze na miejsce, użyje systemu DM i rozbije Lusitanię na elementy składowe. A ponieważ Ender i wszyscy pozostali sądzą, że zawiodę, jak najszybciej budują te małe puszki kosmolotów i przerzucają jak najwięcej Lunsitańcyków: ludzi, prosiaczków i robali, na inne planety, nadające się do zamieszkania, ale jeszcze nie zamieszkane. Moja droga siostra Valentine, ta młoda, wyruszyła z Mirem, kochanym chłopakiem w nowiutkim ciele, szukać nowych światów w takim tempie, w jakim może ich przenosić ten mały kosmolocik. Niełatwe przedsięwzięcie. Wszyscy obstawiają moją… naszą klęskę. Spróbujmy ich rozczarować.
— Rozczarować?
— Zwyciężając. Wygrajmy. Znajdźmy ośrodek władzy ludzkości i przekonajmy ich, żeby zatrzymali flotę, zanim niepotrzebnie zniszczy świat.
Wang-mu przyjrzała mu się z powątpiewaniem. Przekonać, żeby zatrzymali flotę? Ten złośliwy chłopak z okrutnym sercem? Jak może kogoś do czegokolwiek przekonać?
Odpowiedział na jej wątpliwości, jak gdyby słyszał, co myśli.
— Rozumiesz teraz, dlaczego cię poprosiłem, żebyś poleciała ze mną. Kiedy Ender mnie wymyślał, zapomniał, że nie znał mnie wcale w okresie mojego życia, kiedy przekonywałem ludzi, łączyłem ich w zmiennych sojuszach i wszystkie te bzdury. Dlatego stworzony przez niego Peter Wiggin jest zbyt paskudny, zbyt otwarcie ambitny i jawnie okrutny, żeby kogoś z krostą na tyłku przekonać do podrapania się w pośladek.
Odwróciła wzrok.
— Widzisz?! — zawołał. — Znów cię obraziłem. Spójrz na mnie. Czy dostrzegasz mój dylemat? Prawdziwy Peter, ten oryginalny, mógłby dokonać dzieła, które stoi przede mną. Mógłby to zrobić nawet przez sen. Już teraz miałby jakiś plan. Umiałby pozyskać ludzi, uspokoić ich, wkręcić się do ich rady. Tamten Peter Wiggin! Potrafił oczarować pszczoły, żeby oddały mu żądła. A czy ja potrafię? Wątpię. Bo widzisz, ja nie jestem sobą.
Wstał, przecisnął się obok niej i wyszedł na łąkę otaczającą metalową kabinę, która przeniosła ich z planety na planetę. Wang-mu stała w drzwiach i patrzyła, jak odchodzi… ale niezbyt daleko.