Grace najwyraźniej wyczytała to w jego oczach albo po prostu znała ludzi Zachodu.
— Od czasu do czasu możecie się poruszyć, ale róbcie to wolno i nie spuszczajcie z niego wzroku.
Wang-mu zastanawiała się, jak wiele z tych zasad i reguł Grace tworzy na bieżąco. Sam Malu wydawał się bardziej swobodny. W końcu nakarmił ich, kiedy Grace uważała, że nikt prócz niego nie ma prawa jeść.
Ale nie poruszyła się. Nie spuszczała oczu z Malu.
Grace tłumaczyła.
— Dzisiaj chmury przeniknęły po niebie, słońce je ścigało, a jednak nie spadł deszcz. Dzisiaj moja łódź przemknęła przez morze, słońce ją prowadziło, a jednak nie było ognia, kiedy dotarliśmy do brzegu. Ale pierwszego dnia ze wszystkich dni Bóg dotknął chmury na niebie i zakręcił ją tak szybko, że zmieniła się w ogień i stała słońcem, a wtedy inne chmury zaczęły wirować i okrążać słońce.
To nie może być oryginalna legenda samoańskiego ludu, pomyślała Wang-mu. Nie znali przecież kopernikańskiego modelu układu planetarnego, dopóki nie nauczyli ich tego przybysze z Zachodu. Zatem Malu znał może starą tradycję, ale poznał też sporo nowych faktów i dopasował je do legend.
— Potem chmury zmieniły się w deszcz i padały na siebie, aż wypadały się wszystkie i pozostały tylko wirujące kule wody. W tej wodzie pływała wielka ognista ryba, która pożerała wszelkie nieczystości, by wydalać je w wielkich strumieniach ognia. Ogień strzelał z wody i opadał w dół jako gorący popiół, spływał z powrotem jako wielkie rzeki rozpalonej skały. Z odchodów ognistej ryby wyrosły morskie wyspy, a na nich z odchodów wypełzły robaki. Wiły się i czołgały przez skały, aż bogowie dotknęli ich i niektóre stały się istotami ludzkimi, inne zaś zwierzętami. Każde z tych zwierząt przytrzymywały na ziemi ogromne winorośle, które wyrosły, by je objąć. Nikt nie widział tych winorośli, gdyż były one boskie.
Teoria filot, pomyślała Wang-mu. Dowiedział się, że wszystkie istoty żywe posiadają filoty, łączące je ze środkiem planety. Wszystkie z wyjątkiem ludzi.
I rzeczywiście, Grace przełożyła kolejne niezrozumiałe zdania.
— Tylko ludzie nie byli przywiązani do ziemi. Nie przytrzymywała ich w dole winorośl, ale pajęczyna światła, nie przędzona przez żadnego z bogów, łączyła ich ze słońcem. Wszystkie zatem zwierzęta oddały pokłon człowiekowi, gdyż pnącza ściągały je w dół, gdy świetlna sieć unosiła ludzkie oczy i serca ku górze. Unosiła oczy, a jednak widziały one niewiele więcej od spuszczających wzrok zwierząt. Unosiła serce, ale serce mogło jedynie żywić nadzieję. Potrafiło bowiem spojrzeć aż po niebo jedynie w dzień, nocą zaś, kiedy spostrzegało gwiazdy, ślepło na wszelkie rzeczy pobliskie. Człowiek bowiem rzadko dostrzega żonę w cieniu swojego domu, nawet gdy może zobaczyć gwiazdy tak odległe, że światło z nich podróżuje przez setki żywotów, zanim ucałuje jego oczy. I przez wszystkie stulecia ci pełni nadziei mężczyźni i kobiety spoglądali na wpół ślepymi oczami, wznosząc je ku słońcu i niebu, wznosząc ku gwiazdom i cieniom, wiedząc, że za murami czekają istoty niewidoczne, ale nie domyślając się, czym są.
Potem, w czasie wojny i terroru, kiedy cała nadzieja zdawała się stracona, tkacze z dalekiego świata, którzy nie byli bogami, ale znali bogów, a każdy z tych tkaczy sam był pajęczyną z tysiąca nici sięgających do ich dłoni i stóp, do oczu, ust i uszu, ci obcy stworzyli sieć tak wielką i potężną, cienką i sięgającą daleko, że chcieli schwytać w nią wszystkich ludzi i więzić ich, by potem pochłonąć. Zamiast ludzi jednak sieć pochwyciła dalekie bóstwo, boginię tak potężną, że żaden inny bóg nie ośmielił się znać jej imienia. Boginię tak szybką, że żaden inny bóg nie zdołał zobaczyć jej twarzy. Bogini ta przylgnęła do ich sieci. Tyle że była zbyt szybka, aby przytrzymać ją w jednym miejscu i pochłonąć. Przemykała i tańczyła tam i z powrotem po pasemkach sieci, po włóknach sięgających od człowieka do człowieka, od człowieka do gwiazdy, od tkacza do tkacza, od światła do światła. Wciąż tańczy po tych pasemkach. Nie może uciec, ale i nie chce, teraz bowiem wszyscy bogowie ją widzieli i wszyscy znają jej imię. Wie o wszystkim, co wiadome, słyszy wszystkie wypowiedziane słowa i czyta słowa napisane, swym oddechem wydmuchuje mężczyzn i kobiety poza blask światła wszystkich gwiazd, a potem wciąga ich z powrotem. Kiedy wracają, czasem sprowadzają ze sobą nowych mężczyzn i kobiety, którzy nigdy wcześniej nie żyli. A ponieważ bogini nigdy nie zatrzymuje się w sieci, wdmuchuje ich w jednym miejscu, a wsysa w innym, mogą więc przemierzać otchłanie między gwiazdami szybciej niż leci światło. Dlatego właśnie posłańcy bogini zostali wydmuchnięci z domu przyjaciela Grace Drinker, Aimainy Hikariego, a wessani z powrotem na tę wyspę, na ten brzeg, pod ten dach, gdzie Malu widzi czerwony język bogini sięgający ucha jej wybrańca. Malu umilkł.
— Nazywamy ją Jane — oznajmił Peter. Grace przetłumaczyła, a Malu odpowiedział w świętej mowie.
— Pod tym dachem słyszę imię tak krótkie… A jednak, nim zostało w połowie wypowiedziane, bogini tysiąckrotnie przemknęła z jednego końca wszechświata na drugi, tak szybko się porusza. A oto imię, jakim ja ją określam: bogini, która pędzi szybko i nigdy nie odpoczywa w jednym miejscu, ale dotyka wszystkich miejsc i połączona jest ze wszystkimi, którzy spoglądają w górę, na słońce, a nie w dół, na ziemię. To długie imię, dłuższe od wszelkich znanych mi imion bogów, a mimo to nie jest to nawet dziesiąta część jej prawdziwego imienia. I nawet gdybym potrafił wymówić całe jej imię, nie byłoby tak długie, jak włókna sieci, po których tańczy.
— Chcą ją zabić — wtrąciła Wang-mu.
— Bogini umrze tylko wtedy, kiedy zechce umrzeć. Jej domem są wszystkie domy, jej sieć dotyka wszystkich umysłów. Umrze, jeśli nie zechce znaleźć sobie miejsca i w nim odpocząć. Kiedy bowiem sieć zostanie rozerwana, bogini nie musi przecież znajdować się w jej wnętrzu, nie musi zaginąć w pustce. Może zamieszkać w dowolnym naczyniu. Ofiaruję jej to nędzne stare naczynie, dość duże, by pomieścić odrobinę mojej zupy, nie rozlewając jej ani nie wychlapując. Niech bogini je wypełni płynnym światłem, które wylewać się będzie bez końca jako błogosławieństwo dla tych wysp i nigdy go nie braknie. Błagam ją, by wzięła to naczynie.
— A co wtedy stanie się z tobą? — spytała Wang-mu. Peter zgromił ją wzrokiem za to wtrącenie, ale Grace przetłumaczyła, naturalnie. I nagle łzy stanęły w oczach Malu.
— Maleńka, która nie ma klejnotu… Ty właśnie spoglądasz na mnie ze współczuciem i martwisz się, co nastąpi, kiedy światło wypełni moje naczynie, a dawna zupa wygotuje się i zniknie.
— A co z pustym naczyniem? — zapytał Peter. — Czy ona może zamieszkać w pustym naczyniu?
— Nie ma pustych naczyń — stwierdził Malu. — Ale twoje jest napełnione w połowie. I twojej siostry, z którą złączony jesteś jak bliźniak, też jest tylko w połowie pełne. A daleko stąd wasz ojciec, z którym złączeni jesteście jak trojaczki, ma naczynie prawie puste. Jest pęknięte i cokolwiek tam nalejecie, wycieknie na zewnątrz.
— Czy mogłaby zamieszkać we mnie albo w mojej siostrze?
— Tak. W którymkolwiek z was, lecz nie w obojgu.
— W takim razie proponuję jej siebie — oświadczył Peter. Malu rozgniewał się.
— Jak możesz okłamywać mnie pod tym dachem, kiedy piłeś ze mną kavę? Jak możesz zawstydzać mnie kłamstwem?
— Nie kłamię — upierał się Peter.