Выбрать главу

‹Zatem Ender musi pozostać przy życiu, żeby ją wezwać.›

‹Dlatego właśnie nadzieja jest tylko cieniem wspomnienia przejścia maleńkiego obłoczku przez tarczę słońca: ponieważ on musi przywołać aiúa, a potem musi od niej uciec i zostawić ją samą w młodej Valentine.›

‹Czyli umrze dla niej.›

‹Umrze jako Ender. Musi umrzeć jako Valentine. Ale czy nie może znaleźć drogi do Petera i tam żyć dalej?›

‹To jego część, której nienawidzi. Sam mi o tym powiedział›

‹Lęka się jej› odparła Królowa Kopca. ‹Ale przecież możliwe, że lęka się, ponieważ jest najsilniejsza. Najwyraźniejsza z jego twarzy.›

‹Jak możesz twierdzić, że najsilniejsza część człowieka tak dobrego jak Ender jest destruktywna, ambitna, okrutna i bezlitosna?›

‹Tymi słowami określił swoje wcielenie, któremu nadał kształt młodego Petera. Ale czy jego książka, Hegemon, nie dowodzi, że właśnie to okrucieństwo dało mu moc budowania? Dało mu siłę do walki z przeciwnikami. Dała mu własne ja, mimo samotności. Ani on, ani Peter nie byli nigdy okrutni dla samego okrucieństwa. Byli okrutni, jeśli tego wymagał cel — cel konieczny, cel, którym było zbawienie świata. Ender uczynił to, niszcząc straszliwego wroga, bo za takiego nas uważał, a Peter burząc graniczne mury i przekształcając cały rodzaj ludzki w jeden naród. I oba te zadania trzeba wypełnić na nowo. Natrafiliśmy na straszliwych wrogów, obcą rasę, którą Miro nazywa descoladores. I trafiliśmy na granice pomiędzy człowiekiem a pequenino, pequenino a królową kopca, królową kopca a człowiekiem, między nami wszystkimi a Jane, czymkolwiek Jane się okaże. Czy nie potrzebujemy siły Endera jako Petera, by nas połączył?›

‹Przekonujesz mnie, ukochana siostro, matko, żono, ale Ender nie uwierzy w takie dobro w sobie. Zdoła może ściągnąć Jane z nieba do ciała młodej Valentine, lecz nigdy nie potrafi sam tego ciała opuścić, nie zdecyduje się na rezygnację z całej swej dobroci i przejście do ciała, które reprezentuje wszystko, czego się w sobie lęka.›

‹Jeśli masz rację, to umrze› stwierdziła Królowa Kopca.

Cierpienie i żal za przyjacielem wezbrały w Człowieku i rozlały się po sieci, która łączyła go ze wszystkimi ojcowskimi drzewami i wszystkimi królowymi kopców. Ale dla nich smakowały słodko, gdyż zrodziły się z miłości do życia człowieka.

‹Przecież on i tak umiera, umiera jako Ender. Gdybyśmy wytłumaczyli mu to wszystko, czy nie wybrałby śmierci, jeśli tą śmiercią ratowałby życie Jane? Jane, która posiada klucz do lotów międzygwiezdnych? Jane, która jedyna potrafi otworzyć drzwi między nami a Zewnętrzem, która dzięki swej silnej woli i czystym myślom może przenieść nas tam i z powrotem?›

‹Tak, wybrałby śmierć, żeby ona żyła.›

‹Lepiej jednak, żeby sprowadził ją do ciała Valentine, a potem wybrał życie. Tak byłoby lepiej.›

I już w chwili, gdy to mówiła, rozpacz ukryta w słowach wylała się jak żółć. Wszyscy w sieci, którą pomogła upleść, wyczuli w tym truciznę, gdyż zrodziła się ze strachu przed śmiercią człowieka.

* * *

Jane znalazła siłę na ostatnią podróż, utrzymywała w myślach prom i sześć żywych organizmów w jego wnętrzu, utrzymywała idealny obraz ich fizycznych form — dostatecznie długo, by cisnąć ich na Zewnątrz i ściągnąć do Wnętrza na orbicie odległego świata, gdzie powstała descolada. Ale kiedy tego dokonała, nie potrafiła się już odnaleźć. Wyrwano jej wspomnienia, zniknęły połączenia ze światami, tak jej znane jak własne ciało ludziom, królowym kopców i ojcowskim drzewom. Gdy próbowała ich użyć, nic się nie działo, była odrętwiała, zapadała się — nie do swego dawnego jądra, ale do niewielkich zakątków siebie, zbyt małych, by ją pomieściły.

Umieram, umieram, powtarzała ciągle, nienawidząc tych słów, nienawidząc ogarniającej ją paniki.

— Teraz się boję — powiedziała do komputera, przed którym siedziała młoda Valentine. Tylko powiedziała, gdyż nie pamiętała już, jak wyświetlić twarz, przez całe stulecia będącą jej maską.

A zaraz potem nie mogła sobie przypomnieć, czy właśnie młodej Valentine miała to powiedzieć. Ta jej część również zniknęła. Jeszcze przed chwilą była na miejscu, a teraz nie mogła jej dosięgnąć.

I dlaczego w ogóle odzywała się do tego surogatu Endera? Dlaczego krzyczała cicho do ucha Mira, do ucha Petera, powtarzając: „Mów do mnie, mów do mnie, boję się”? Nie te ludzkie kształty były jej teraz potrzebne. Chciała tego, który wyrwał ją z ucha. Tego, który odrzucił ją i wybrał smutną, znużoną kobietę, ponieważ — tak sądził — Novinha bardziej go potrzebowała. Ale jak możesz być jej bardziej potrzebny niż mnie w tej chwili? Jeśli ty umrzesz, ona wciąż będzie żyła. A ja umieram teraz, bo odwróciłeś ode mnie wzrok.

Wang-mu usłyszała głos mamroczący obok niej na plaży. Zasnęłam? — zastanowiła się. Podniosła policzek z piasku i podparła się rękami. Trwał odpływ, woda była daleko od miejsca, gdzie leżała. Tuż obok Peter siedział ze skrzyżowanymi nogami, kołysał się w przód i w tył i powtarzał cicho:

— Jane, słyszę cię. Mówię do ciebie. Jestem.

Łzy spływały mu po policzkach.

W tej właśnie chwili, słysząc, jak intonuje to zdanie, Wang-mu uświadomiła sobie dwie rzeczy równocześnie. Po pierwsze, że Jane umiera, gdyż czym mogły być słowa Petera jak nie pociechą, a kiedy Jane mogła potrzebować pociechy, jeśli nie w swej ostatniej godzinie? Jednak drugi fakt był dla Wang-mu jeszcze bardziej przerażający. Wiedziała bowiem, po raz pierwszy widząc łzy Petera — po raz pierwszy widząc, że w ogóle jest zdolny do płaczu — że chciałaby zajrzeć do jego serca, jak Jane go dotykała… Nie, być jedyną, której śmierć sprawiałaby mu taki ból.

Kiedy to się stało? — myślała. Kiedy zapragnęłam, żeby mnie pokochał? Czy dopiero teraz? Czy to dziecięce pożądanie, czy pragnę go tylko dlatego, że inna kobieta… inna istota go zdobyła? Czy też, w tych dniach przeżytych razem, zatęskniłam za jego miłością? Czy jego drwiny, jego pogarda dla mnie, a także jego tajony ból, skrywane lęki, wszystko to uczyniło go dla mnie drogim? Czy może ta niechęć do mnie spowodowała, że zapragnęłam nie tylko jego aprobaty, ale i uczucia? Czy raczej jego cierpienie sprawiło, że chciałabym, żeby u mnie szukał pocieszenia?

Dlaczego tak mi zależy na jego miłości? Dlaczego jestem zazdrosna o Jane, konającą obcą istotę, której prawie nie znam, o której właściwie nic nie wiem? Czy to możliwe, że po latach dumy ze swej samotności muszę się przekonać, że przez cały czas tęskniłam za, jakimś żałosnym dziecinnym romansem? A szukając miłości, czy mogłam wybrać gorszego kandydata? On kocha inną, z którą nie mogę się równać, zwłaszcza po jej śmierci. Wie, że jestem głupia, i mną gardzi. A sam jest tylko ułamkiem żywej istoty, nie najpiękniejszą częścią człowieka podzielonego.

Czy straciłam rozum?

Czy też w końcu odnalazłam serce?

Wypełniły ją nieznane emocje. Przez całe życie utrzymywała własne uczucia w ryzach i teraz nie wiedziała, jak je opanować. Kocham go, myślała, a serce jej drżało. On nigdy mnie nie pokocha, myślała, a serce pękało jej, jak nie pękało nigdy, mimo tysięcy doznanych rozczarowań.

Moja miłość do niego jest niczym w porównaniu z jego uczuciem do Jane. Ich związek sięga głębiej niż te kilka tygodni od chwili, kiedy został stworzony w pierwszej podróży na Zewnątrz. Przez lata samotnych wędrówek Endera Jane była mu niezawodnym przyjacielem. I ta właśnie miłość przelewa się teraz łzami przez oczy Petera. Jestem dla niego niczym, spóźnioną myślą w jego życiu. Moja miłość nic dla niego nie znaczy.