Wang-mu także zapłakała.
Odwróciła się jednak od Petera, gdy krzyk wzbił się wśród Samoańczyków na plaży. Uniosła zapłakane oczy i poderwała się na nogi, by być pewna tego, co widzi. To była łódź Malu. Zawrócił. Wracał do nich.
Czyżby coś zobaczył? Czy usłyszał wołanie Jane, które słyszał teraz Peter?
Grace znalazła się przy niej. Ściskała ją za rękę.
— Dlaczego wraca? — zapytała.
— To ty go rozumiesz.
— Wcale go nie rozumiem. Tylko jego słowa. Znam zwykłe znaczenie jego słów. Ale kiedy mówi, czuję, że te słowa usiłują zawrzeć w sobie to, co chce powiedzieć, i nie potrafią. Nie są dość wielkie, choć przemawia w najwspanialszym języku, choć składa słowa w olbrzymie kosze znaczeń, w łodzie myśli. Widzę tylko ich zewnętrzny kształt i zgaduję, o co mu chodzi. Nie rozumiem go wcale.
— Dlaczego więc myślisz, że ja rozumiem?
— Ponieważ wraca, żeby rozmawiać z tobą.
— Wraca, żeby rozmawiać z Peterem. To on jest połączony z boginią, jak Malu ją nazywa.
— Nie lubisz tej bogini, prawda? — domyśliła się Grace. Wang-mu potrząsnęła głową.
— Nie mam nic przeciw niej. Tyle że zdobyła go całego i dla mnie nic już nie zostało.
— Rywalka… Wang-mu westchnęła.
— Wychowałam się, nie oczekując niczego i otrzymując jeszcze mniej. Ale zawsze miałam ambicje większe niż możliwości. Czasami sięgałam mimo wszystko i chwytałam w ręce więcej, niż zasługiwałam. Więcej, niż mogłam utrzymać. A czasem sięgam i nawet nie dotykam tego, czego pragnę.
— Pragniesz go?
— Właśnie sobie uświadomiłam, że chcę, żeby mnie kochał tak, jak ja jego. Zawsze był zagniewany, zawsze kłuł mnie słowami, ale pracował przy moim boku i kiedy mnie chwalił, wierzyłam jego pochwałom.
— Muszę przyznać — stwierdziła Grace — że do tej chwili twoje życie nie było doskonale proste.
— Nieprawda — zaprzeczyła Wang-mu. — Do tej chwili nie miałam niczego, czego bym nie potrzebowała. I nie potrzebowałam niczego, czego bym nie miała.
— Pragnęłaś wszystkiego, czego nie miałaś — oświadczyła kobieta. — I nie uwierzę, że jesteś tak słaba, by nie sięgnąć po to nawet teraz.
— Straciłam go, zanim zrozumiałam, że go pragnę — odparła dziewczyna. — Popatrz tylko.
Peter kołysał się, szeptał, subwokalizował litanię nieskończonej rozmowy z umierającą przyjaciółką.
— Patrzę. I widzę, że jest tutaj, z krwi i kości. I ty także tu jesteś, z krwi i kości. I nie pojmuję, jak taka sprytna dziewczyna może twierdzić, że odszedł, kiedy oczy mówią ci, że to nieprawda.
Wang-mu spojrzała gniewnie na potężną kobietę, która wznosiła się nad nią niby górski łańcuch.
— Nie prosiłam cię o radę.
— Jak też cię nie prosiłam, ale przybyłaś i próbowałaś mnie namówić do zmiany opinii o Flocie Lusitańskiej. Prawda? Chciałaś skłonić Malu, żeby skłonił mnie, żebym powiedziała coś Aimainie, żeby on powiedział coś necesarianom z Boskiego Wiatru, żeby oni z kolei powiedzieli coś tej frakcji w Kongresie, która pragnie ich szacunku, żeby rozpadła się koalicja, która wysłała flotę, i żeby rozkazali jej nie ruszać Lusitanii. Taki był plan?
Wang-mu przytaknęła.
— Oszukiwałaś samą siebie. Z zewnątrz nie można odgadnąć, dlaczego ktoś wybiera to, co wybiera. Aimaina napisał do mnie, ale przecież nie mam nad nim władzy. Uczyłam go ścieżek ua lava, to prawda, ale to za ua lava podążył, nie za mną. Podążył tą drogą, ponieważ wydawała mu się prawdziwa. Gdybym nagle zaczęła mu tłumaczyć, że ua lava oznacza też niewysyłanie flot mających niszczyć planety, wysłuchałby mnie uprzejmie i zlekceważył, ponieważ nie miałoby to żadnego związku z ua lava, w którą wierzy. Uznałby to, słusznie, za próbę nagięcia go do woli starej przyjaciółki i nauczycielki. Przestałby mi ufać, ale nadal nie zmieniłby zdania.
— Czyli zawiedliśmy…
— Nie wiem, czy zawiedliście, czy nie. Lusitania jeszcze się nie rozpadła. A skąd wiesz, że to w ogóle był prawdziwy cel twojego przybycia tutaj?
— Peter tak powiedział. Jane tak mówiła.
— A skąd oni wiedzą, jaki był ich cel?
— Cóż, jeśli chcesz cofać się tak daleko, to nikt z nas nie ma żadnego celu — oświadczyła Wang-mu. — Nasze życie to tylko geny i wychowanie. Odgrywamy scenariusz, jaki nam narzucono.
— Och… — westchnęła z rozczarowaniem Grace. — Przykro mi słyszeć od ciebie coś tak głupiego.
Znowu wyciągnięto na brzeg wielkie kanoe. Znowu Malu powstał ze swego miejsca i zstąpił na piasek. Ale tym razem — czy to możliwe? — tym razem sprawiał wrażenie, jakby się spieszył. Tak bardzo, że — tak! — utracił odrobinę swej godności. Choć szedł naprzód powoli, Wang-mu zdawało się, że wręcz pędzi po plaży. I kiedy obserwowała jego oczy, kiedy zobaczyła, w którą stronę patrzy, uświadomiła sobie, że przybył nie do Petera, ale do niej.
Novinha obudziła się w fotelu, który przyniesiono tu dla niej, i przez moment nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Kiedy była jeszcze ksenobiologiem, często zasypiała w fotelu w laboratorium, więc teraz rozejrzała się, próbując ustalić, nad czym pracowała. Jaki problem usiłowała rozwiązać?
Wtedy zobaczyła Valentine nad łóżkiem, gdzie leżał Andrew, gdzie leżało jego ciało. Dusza była gdzie indziej.
— Powinnaś mnie obudzić — powiedziała.
— Dopiero przyszłam — odparła Valentine. — Nie miałam serca cię budzić. Mówią, że prawie wcale nie sypiasz. Novinha wstała.
— To dziwne. Ja mam wrażenie, że nie robię nic innego.
— Jane umiera — oznajmiła Valentine. Serce Novinhy podskoczyło w piersi.
— Twoja rywalka… Wiem.
Novinha spojrzała jej w oczy, szukając tam gniewu lub drwiny… Znalazła tylko współczucie.
— Uwierz mi, wiem, co to znaczy — wyznała Valentine. — Póki nie pokochałam i nie wyszłam za Jakta, Ender był całym moim życiem. Ale ja nie byłam dla niego najważniejsza. Owszem, może tak, przez krótki czas, w dzieciństwie. Jednak wojsko nas zatruło, kiedy wykorzystało mnie, żeby dotrzeć do niego, żeby pchnąć go dalej, gdy chciał już zrezygnować. Potem Jane słuchała jego żartów, jego opinii, jego skrytych myśli. Jane widziała, co on widział, i słyszała, co słyszał. Pisałam książki, a kiedy kończyłam, zyskiwałam jego uwagę na kilka godzin, kilka tygodni. Wykorzystywał moje idee, więc czułam, że nosi w sobie cząstkę mnie. Ale należał do niej.
Novinha skinęła głową. Dobrze to rozumiała.
— Teraz mam Jakta i nie jestem już nieszczęśliwa. Mam dzieci. Choć bardzo kochałam Endera, który jest silnym człowiekiem, nawet leżąc tu teraz, nawet gasnąc powoli… Dzieci są dla kobiety ważniejsze, niż może być mężczyzna. Udajemy, że jest inaczej. Udajemy, że rodzimy je dla niego, wychowujemy dla niego. Ale to nieprawda. Wychowujemy je dla nich samych. Zostajemy z naszymi mężczyznami dla dobra dzieci. — Valentine uśmiechnęła się. — Ty to zrobiłaś.
— Zostałam z niewłaściwym mężczyzną — odparła Novinha.
— Nie, zostałaś z właściwym. Twój Libo miał żonę i inne dzieci. Oni mieli do niego prawo. Żyłaś z innym mężczyzną dla dobra własnych dzieci, i chociaż czasem go nienawidziły, to jednak kochały także. Pod pewnymi względami był słaby, pod innymi silny. Dobrze, że trwał przy tobie dla ich dobra. Dawał im pewną ochronę.