Выбрать главу

‹Zatem młoda Valentine należy już do niej?›

‹Nie› odparła Królowa Kopca. ‹Ender nie potrafi ustąpić.›

Jane krążyła radośnie po ciele, tak różnym od wszystkiego, co pamiętała. Ale po krótkiej chwili zrozumiała, że aiúa, którą rozpoznała, za którą tu podążyła, nie chce odstąpić jej nawet maleńkiej cząstki siebie. Czegokolwiek dotknęła, ona już tam była i także dotykała, potwierdzając swoje panowanie. Jane w panice zaczynała wyczuwać, że choć znalazła się wewnątrz konstrukcji niezwykle pięknej i doskonałej — w świątyni żywych komórek na rusztowaniu kości — żaden fragment tej budowli do niej nie należy i może tu zostać tylko jako uciekinierka. To nie było jej miejsce, choćby naprawdę je pokochała.

A pokochała. Mimo tysięcy lat życia, tak rozległa w przestrzeni, tak szybka w czasie, nie znając go, była jednak okaleczona. Żyła, ale żaden element jej wielkiego królestwa nie był żywy. Panowała nad nimi bezlitośnie, ale w tym ciele, w ludzkim ciele, w ciele kobiety imieniem Val, istniały miliony małych, jasnych żywotów, komórki za komórkami, mnożące się, działające, rosnące, umierające, połączone ciało z ciałem i aiúa z aiúa. W takich łączach żyły istoty cielesne: w sieci o wiele bardziej jaskrawej — mimo powolności myśli — niż znała z doświadczenia. Jak one w ogóle mogą myśleć, te ciałostwory, skoro tyle tańców i pieśni odwraca uwagę?

Dotknęła umysłu Valentine i zalały ją wspomnienia. Nie miały głębi ani precyzji dawnej pamięci Jane, ale każda przeżyta chwila była jasna i wyraźna, żyjąca i rzeczywista, jak żadne ze wspomnień, które poznała do tej pory. Jak mogą się powstrzymać, żeby przez cały dzień nie tkwić nieruchomo, wspominając dzień poprzedni?

Ponieważ każda nowa chwila krzyczy głośniej od pamiętanej.

Jednak za każdym razem, kiedy Jane dotykała pamięci czy odczuwała wrażenie żywego ciała, stawała przed nią aiúa będąca tu prawowitym władcą. I odpychała ją, obejmowała panowanie.

Aż wreszcie, kiedy znajoma aiúa wciąż ją odsuwała, zirytowana Jane się nie cofnęła. Objęła to miejsce, tę część ciała, zażądała od komórek posłuszeństwa… A tamta aiúa odskoczyła od niej.

Jestem silniejsza, oznajmiła bezgłośnie Jane. Mogę ci odebrać wszystko, czym jesteś i co masz, wszystko, czym będziesz i co zyskasz. I nie zdołasz mnie powstrzymać.

Aiúa będąca kiedyś władcą uciekła przed nią i pogoń rozpoczęła się od nowa. Odwróciły się tylko role.

‹Ona go zabija.› ‹Czekaj i patrz.›

Na orbitującym wokół planety descoladores statku wszystkich zaskoczył nagły krzyk Val. Dziewczyna skręciła się konwulsyjnie i wyfrunęła z fotela. Nieważka, sunęła w powietrzu, aż brutalnie zderzyła się z sufitem. Przez cały czas z jej ust dobiegało stłumione wycie, a na twarzy zastygł grymas uśmiechu, który zdawał się mówić jednocześnie o nieskończonym cierpieniu i bezgranicznej rozkoszy.

Na planecie Pacifica, na brzegu wyspy, Peter przestał nagle szlochać, upadł na piasek i dygotał.

— Peter! — krzyknęła Wang-mu.

Rzuciła się na niego, głaskała, próbowała przytrzymać ramiona, drgające jak młoty pneumatyczne. Peter z trudem łapał oddech i wymiotował.

— On się udusi! — zawołała.

W tej samej chwili potężne dłonie odciągnęły ją, potem chwyciły Petera i przewróciły na bok. Teraz wymiociny spływały na piasek. Peter, kaszląc i krztusząc się, jednak oddychał.

— Co się dzieje?

Malu roześmiał się, a kiedy przemówił, jego głos był jak pieśń.

— Bogini przybyła! Tańcząca bogini dotknęła ciała! Och, ciało jest zbyt słabe, by ją pomieścić! Och, ciało nie może tańczyć z bogami! Ale och, jakże błogosławione, jasne i piękne jest ciało, kiedy przebywa w nim bóg!

Wang-mu nie dostrzegała niczego pięknego w tym, co się działo z Peterem.

— Wynoś się z niego! — wrzasnęła. — Idź stąd, Jane! Nie masz do niego prawa! Nie masz prawa go zabijać!

W pokoju w klasztorze Dzieci Umysłu Chrystusa Ender usiadł sztywno na łóżku. Otworzył oczy, ale nie widział niczego, gdyż ktoś inny nimi kierował. Przez chwilę głos jeszcze należał do niego, ponieważ jego aiúa tak dobrze znała to ciało i sama była tu znana tak dobrze, że mogła stawić opór intruzowi.

— Pomóż mi, Boże! — zawołał Ender. — Nie mam dokąd pójść! Zostaw mi coś! Zostaw!

Kobiety stanęły dookoła: Valentine, Novinha i Plikt. Zapomniały o kłótni, chwyciły go, próbowały ułożyć, uspokoić. Odrzucił głowę do tyłu, błysnął białkami oczu, wysunął język i wygiął grzbiet. Potem szarpnął się tak gwałtownie, że choć trzymały go z całej siły, w jednej chwili spadł z łóżka na podłogę, pociągnął je za sobą, zadawał bolesne ciosy głową, ramionami nogami.

‹Jest dla niego za silna› stwierdziła Królowa Kopca. ‹Ale na razie ciało jest również za silne dla niej. Niełatwo poskromić niechętne ciało. One znają Endera: wszystkie komórki, którymi tak długo kierował. Znają go, a jej nie znają. Niektóre królestwa można tylko odziedziczyć, nigdy podbić.› ‹Chyba go wyczułem. Widziałem.›

‹Były już chwile, kiedy wypchnęła go całkowicie. Wtedy podążał wzdłuż tych splotów, które znalazł. Nie może się przedostać do żadnego z ciał przy nim. Wie o tym, bo sam przeżył posiadanie ciała. Ale znalazł ciebie i ciebie dotknął, gdyż jesteś istotą innego rodzaju.›

‹Czy zatem mnie opanuje? Albo inne drzewo w naszej sieci? Nie o to nam chodziło, kiedy połączyliśmy się razem.›

‹Ender? Nie, będzie się trzymał własnego ciała. Jednego z nich. Inaczej umrze. Czekaj i patrz.›

Jane wyczuwała agonię ciał, którymi zawładnęła. Cierpienie — nie doznała tego nigdy przedtem. Ciała wiły się w bólu, gdy miriady aiúa buntowały się przeciw jej panowaniu. Posiadając trzy ciała i trzy mózgi, poznawała wśród chaosu i szaleństwa ich konwulsji, że jej obecność oznacza dla nich tylko torturę i przerażenie. Tęskniły za swym ukochanym, swym władcą, któremu ufały i którego znały tak dobrze, że myślały o nim jak o sobie. Nie miały dla niego imienia, będąc zbyt małe i słabe, by pomieścić język czy świadomość, ale znały go i wiedziały, że Jane nie jest ich właściwym panem. Przerażenie i ból stały się centralnym faktem istnienia każdego z ciał i wiedziała, wiedziała, że nie może tu zostać.

Tak, pokonała je. Tak, miała dość siły, by uciszyć konwulsje i skurcze mięśni, by przywrócić porządek, który stałby się parodią życia. Ale cały wysiłek poświęcałaby na tłumienie milionów rebelii przeciwko swej władzy. Bez dobrowolnego posłuszeństwa wszystkich komórek nie miałaby czasu na tak złożone, wymagające swobody działania jak mowa i myśl.