Zanurzyła stopy w piasek, czując delikatny, rozkoszny ból tarcia maleńkich odprysków krzemu o czułą skórę między palcami. Takie jest życie: bolesne, brudne, ale cudowne.
— Próbujcie — rzekł Olhado. — Ale nie rezygnujcie też z powrotu do domu.
— Ten prom nie nadaje się do dwustuletniego lotu. A mniej więcej tak daleko jesteśmy. Stateczek nie mógłby się nawet zbliżyć do prędkości niezbędnych w locie relatywistycznym. Musielibyśmy przez dwieście lat stawiać pasjanse. Karty się zużyją, zanim wrócimy do domu.
Olhado zaśmiał się — zbyt lekko i szczerze, pomyślał Miro.
— Królowa Kopca twierdzi, że kiedy Jane uwolni się od drzew i kiedy Kongres uruchomi swój nowy system, może uda jej się wskoczyć z powrotem. Przynajmniej tyle, żeby wejść w łącza ansibli. A wtedy może zdoła znowu wziąć się do lotów międzygwiezdnych. Rzecz nie jest wykluczona.
Val zaniepokoiła się.
— Czy to są domysły Królowej Kopca, czy ona to wie?
— Przewiduje przyszłość — odparł Olhado. — Nikt nie może być pewien tego, co nastąpi. Nawet te sprytne królowe pszczół, które przy stosunku odgryzają mężom głowy.
Nie znaleźli odpowiedzi ani na to, ani na jego żartobliwy ton.
— Jeśli wszystko w porządku — zakończył Olhado — to bierzcie się do roboty. Zostawiam włączony odbiornik. Wasze raporty będziemy rejestrować w trzech kopiach.
Jego twarz zniknęła znad terminala.
Miro odwrócił fotel i spojrzał na pozostałych. Byli tu Ela, Quara, Val, pequenino Gasiogień i bezimienna robotnica, obserwująca ich w wiecznym milczeniu i komunikująca się jedynie wpisywanymi na terminalu tekstami. Poprzez nią — Miro wiedział — Królowa Kopca patrzy, co robią, słucha, co mówią. Czeka. Dyryguje. Cokolwiek stanie się z Jane, Królowa Kopca będzie katalizatorem. A jednak to, co powiedziała, przekazała Olhado poprzez jakąś robotnicę w Milagre. Ta tutaj wypisywała tylko pomysły dotyczące tłumaczenia języka descoladores.
Nic nie mówi, uświadomił sobie Miro, bo nie chce, żeby wyglądało, że naciska. Kogo naciska?
Olhado przez ansibl wyjaśnił bratu i siostrom na statku, co się wydarzyło z Jane i matczynymi drzewami.
— Królowa Kopca twierdzi, że to nie może trwać długo — dodał. — Matczyne drzewa nie są aż tak silne. Ugną się, poddadzą i wkrótce Jane będzie lasem, kropka. I to nie mówiącym lasem. Po prostu bardzo piękne, bardzo jasne, bardzo płodne drzewa. Cudowny widok, zapewniam was, ale według Królowej Kopca to śmierć.
— Dzięki, Olhado — odpowiedział Miro. — Tak czy tak, dla nas niewielka to różnica. Utkwiliśmy tutaj, więc skoro Val nie obija się już o ściany, pora wracać do pracy. Descoladores jeszcze nas nie odkryli, bo tym razem Jane umieściła nas na wyższej orbicie. Jak tylko opracujemy sensowny system translacji ich języka, pomachamy do nich i damy znać, że jesteśmy.
Val. Nie może naciskać Val, ponieważ… ponieważ Jane tylko w jeden sposób może otrzymać któreś z ciał: Ender musi oddać je z własnej woli. I naprawdę z własnej: bez nacisków, bez wyrzutów sumienia, bez namów, gdyż nie jest to decyzja, jaką można podjąć świadomie. Ender postanowił dzielić z matką życie w klasztorze, ale podświadomie bardziej interesował się próbami tłumaczenia i tym, co robił Peter. Podświadomy wybór był odbiciem rzeczywistych pragnień. Jeśli Ender ma zrezygnować z Val, musi to być jego dogłębne pragnienie. Nie wybór dokonany z poczucia obowiązku, jak decyzja pozostania z matką. Musi to zrobić dlatego, że tego właśnie chce naprawdę.
Miro zerknął na Val, na piękno płynące raczej z głębokiej dobroci niż z regularnych rysów. Kochał ją, ale czy kochał w niej tę doskonałość? Ta perfekcyjna cnota może być jedynym, co pozwoli jej… pozwoli Enderowi w trybie Valentine… z własnej woli odejść i wpuścić Jane. A przecież kiedy pojawi się Jane, perfekcyjna cnota zniknie, prawda? Jane była potężna i — Miro wierzył w to — dobra. Z pewnością była dobra dla niego. Była przyjacielem. Ale nawet w najbardziej szalonych marzeniach nie wyobrażał sobie, że jest idealna. Jeśli Jane włoży na siebie Val jak ubranie, czy to wciąż będzie Val? Wspomnienia pozostaną, ale wola ukryta za tą twarzą okaże się bardziej złożona od prostej roli, jaką wyznaczył jej Ender. Czy nadal będę ją kochał, gdy stanie się Jane? Dlaczego nie? Przecież kocham Jane… Ale czy będę kochał Jane z krwi i kości, nie tylko głos w uchu? Czy będę patrzył w te oczy i rozpaczał po utraconej Valentine?
Dlaczego wcześniej nie miałem tych wątpliwości? Sam starałem się do tego doprowadzić, jeszcze wtedy, kiedy nie rozumiałem, jakie to trudne. A teraz, kiedy pozostał tylko cień nadziei, nagle chciałbym… żeby co? Żeby to się nie stało? Raczej nie. Nie chcę tutaj umierać. Chciałbym, żeby Jane odżyła, choćby dla przywrócenia lotów międzygwiezdnych. Proszę, jaki altruistyczny motyw. Chcę, żeby Jane odżyła, ale chcę też nie zmienionej Val.
Chcę, żeby wszystko co złe odeszło i żeby wszyscy byli szczęśliwi. Chcę do mamy. Ależ się ze mnie zrobiła zdziecinniała oferma.
Nagle zauważył, że Val mu się przygląda.
— Cześć — powiedział. Inni przenosili wzrok z niego na Val i z powrotem. — Nad czym głosujemy? Czy mam zapuścić brodę?
— Nad niczym — odparła Quara. — Po prostu mam dosyć. Owszem, wiedziałam, co robię, kiedy wsiadałam na ten statek. Ale do licha! Trudno wzbudzić w sobie entuzjazm dla badań języka tych ludzi, kiedy moje życie odmierza wskaźnik ciśnienia w zbiornikach z tlenem.
— Zauważyłam — wtrąciła oschle Ela — że już teraz nazywasz descoladores ludźmi.
— A nie powinnam? Nie wiemy nawet, jak wyglądają. — Quara zmieszała się. — Przecież mają język i…
— Po to właśnie przybyliśmy, prawda? — wtrącił Gasiogień. — Mamy zdecydować, czy descoladores są ramenami, czy varelse. Kwestia tłumaczenia to zaledwie drobny krok na tej ścieżce.
— Wielki krok — poprawiła go Ela. — I nie mamy czasu, żeby go wykonać.
— Ponieważ nie wiemy, jak długo nam to zajmie — wtrąciła Quara — nie rozumiem, jak możesz być tego pewna.
— Jestem absolutnie pewna — odparła Ela. — Ponieważ nie robimy nic, tylko siedzimy, gadamy i gapimy się, jak Miro i Val robią do siebie wzniosłe miny. Nie trzeba geniusza, żeby stwierdzić, że w tym tempie nasze postępy przed wyczerpaniem tlenu będą dokładnie zerowe.
— Innymi słowy, powinniśmy przestać tracić czas. Quara wróciła do notatek i wydruków, nad którymi pracowała.
— Wcale nie tracimy czasu — odezwała się cicho Val.
— Nie? — zdziwiła się Ela.
— Czekam, aż Miro mi powie, jak łatwo można przywrócić kontakt Jane z rzeczywistym światem. Ciało jest gotowe do jej przyjęcia. A potem… odzyskamy możliwość lotów międzygwiezdnych. Jego dawna, lojalna przyjaciółka nagle stanie się prawdziwą dziewczyną. Na to czekam.
Miro pokręcił głową.
— Nie chcę cię stracić — szepnął.
— To nie pomaga — stwierdziła Val.
— Ale to prawda. W teorii wszystko było proste. Te głębokie przemyślenia w poduszkowcu na Lusitanii… Pewnie. Potrafiłem wywnioskować, że Jane w Val będzie Jane i Val. Ale kiedy się zastanowić, nie jestem już taki pewien…
— Zamknij się! — rzuciła Val.
Nigdy się tak nie odzywała. Dlatego Miro się zamknął.
— Nie chcę już tego słuchać — oznajmiła. — Potrzebuję czegoś, co mi pomoże oddać to ciało. Miro pokręcił głową.
— Nie zatrzymuj się w pół drogi — dodała. — Rób, co masz robić. Wóz albo przewóz.