Wiedział, czego jej trzeba. Wiedział, co chce powiedzieć: że trzyma ją w tym ciele, w tym życiu jedynie on. Jedynie jej miłość do niego. Ich przyjaźń i zażyłość. Są przecież inni, którzy zajmą się problemem translacji. Miro zrozumiał, że taki był plan — od samego początku. Zabrać Elę i Quarę, żeby Val nie uważała siebie za niezastąpioną. Ale z Mira nie mogła tak łatwo zrezygnować. A musiała… Musiała ustąpić.
— Nieważne, jaka aiúa znajdzie się w tym ciele — stwierdził. — Będziesz pamiętała wszystko, co powiem.
— I musisz mówić szczerze — upomniała. — To musi być prawda.
— Niemożliwe. Ponieważ prawda jest taka, że…
— Przestań. Nie powtarzaj tego. To kłamstwo!
— Wcale nie kłamstwo.
— Oszukujesz sam siebie, Miro. Musisz się ocknąć i spojrzeć prawdzie w oczy. Wybrałeś już między mną a Jane. Teraz się wycofujesz, bo nie chciałbyś dokonywać takich okrutnych wyborów. Ale nigdy mnie nie kochałeś, Miro. Nie mnie. Kochałeś moje towarzystwo, owszem… Jedyna kobieta w okolicy, oczywiście: biologiczny nakaz odegrał swoją rolę wobec rozpaczliwie samotnego młodego mężczyzny. Ale mnie? Myślę, że tak naprawdę kochałeś wspomnienie swojej przyjaźni z prawdziwą Valentine, kiedy lecieliście razem w przestrzeni. Kochałeś poczucie własnej szlachetności, gdy wyznałeś miłość, żeby ratować mi życie, kiedy Ender mnie ignorował. Ale cały czas chodziło ci o siebie, nie o mnie. Nigdy mnie nie znałeś i nigdy nie kochałeś. Kochałeś Jane, Valentine, Endera… prawdziwego Endera, nie ten plastikowy pojemnik, jaki stworzył, żeby wydzielić wszystkie cnoty, których chciałby mieć więcej.
Jej złość, jej gniew były niemal dotykalne. Jakby przestała być sobą. Miro zauważył, że to zachowanie zdumiało wszystkich. Ale rozumiał ją. Taka właśnie była Val. Doprowadziła się do wściekłości, żeby samą siebie przekonać do oddania życia. Robiła to dla dobra innych. Altruizm doskonały… Ona jedna umrze, za to inni na statku może przeżyją, może wrócą do domu, kiedy zakończą pracę. Jane przeżyje, okryta nowym ciałem, dziedzicząca wszystkie wspomnienia. Val musiała sobie wmówić, że jej obecne życie jest bezwartościowe — dla niej i dla innych. Że zyskałoby wartość tylko w jeden sposób: gdyby je oddała.
I w tym oczekiwała pomocy Mira. Takiej ofiary żądała od niego. Miał jej pomóc odejść. Pomóc zapragnąć odejść. Pomóc znienawidzić to życie.
— Dobrze — odparł. — Chcesz prawdy? Jesteś pusta, Val, i zawsze byłaś pusta. Siedzisz tylko i mówisz co należy, ale w nic nie wkładasz serca. Ender chciał cię stworzyć nie dlatego, że posiada te zalety, które podobno reprezentujesz, ale ponieważ ich nie ma. Dlatego właśnie tak cię podziwia. I kiedy cię zrobił, nie wiedział, co w tobie umieścić. Pusty scenariusz. Nawet teraz realizujesz tylko scenariusz. Doskonały altruizm, akurat! Jakie to poświęcenie: oddać życie, które nigdy nie było życiem? Zadrżała. Łza spłynęła jej po policzku.
— Mówiłeś, że mnie kochasz.
— Żal mi cię było. Wtedy w kuchni u Valentine, tak? Rzecz w tym, że próbowałem chyba zrobić wrażenie na Valentine. Tamtej Valentine. Pokazać jej, jaki ze mnie porządny facet. Ona naprawdę ma niektóre z tych zalet i zależy mi na tym, co o mnie myśli. Zatem… zakochałem się w poczuciu, że jestem wart jej szacunku. To najbliższe miłości do ciebie. A kiedy dowiedzieliśmy się, na czym polega nasza misja i nagle nie byłaś już umierająca, było za późno. Powiedziałem, że cię kocham, więc musiałem ciągle od nowa podtrzymywać tę fikcję, chociaż było jasne, coraz jaśniejsze, że brakuje mi Jane, tęsknię za nią tak rozpaczliwie, że aż boli. I nie mogę jej odzyskać tylko dlatego, że ty nie chcesz ustąpić…
— Proszę cię — szepnęła Val. — To boli. Nie sądziłam, że…
— Miro — wtrąciła Quara — to najwredniejszy numer, jaki w życiu widziałam, a widziałam już sporo.
— Cicho bądź, Quaro — rzuciła Ela.
— A odkąd to jesteś królową tego statku?
— Tu nie chodzi o ciebie.
— Wiem. Chodzi o to, że Miro jest draniem… Gasiogień podniósł się cicho z fotela i w jednej chwili swą silną dłonią zasłonił Quarze usta.
— Nie pora na to — powiedział cicho. — Niczego nie rozumiesz.
Uwolniła się.
— Rozumiem dosyć, żeby wiedzieć… i Gasiogień obejrzał się na robotnicę Królowej Kopca.
— Pomóż nam — poprosił. Robotnica poderwała się i z zadziwiającą szybkością wyprowadziła Quarę z pokładu. Gdzie Królowa Kopca zabrała jego siostrę i jak ją unieruchomiła, wcale Mira nie zainteresowało. Quara była nazbyt egocentryczna, żeby zrozumieć scenę, jaką odgrywali Val i Miro. Za to inni rozumieli.
Najważniejsze jednak, żeby Val nie zrozumiała. Val musiała wierzyć, że mówi szczerze. Prawie się udało, kiedy Quara im przerwała, ale teraz zgubili wątek.
— Val — podjął ze znużeniem Miro — to nieważne, co ci powiem. Bo i tak nigdy nie ustąpisz. A wiesz dlaczego? Bo nie jesteś Val. Jesteś Enderem. A Ender, chociaż dla ratowania ludzkości mógł niszczyć całe planety, swoje życie uważał za święte. Nigdy z niego nie zrezygnuje. Nie odda ani odrobiny. To dotyczy również ciebie: nigdy cię nie wypuści. Ponieważ jesteś ostatnim i największym z jego złudzeń. Jeśliby cię oddał, straciłby szansę bycia naprawdę dobrym człowiekiem.
— Bzdura! — zawołała Valentine. — Właśnie rezygnując ze mnie, może stać się naprawdę dobrym człowiekiem.
— O to mi właśnie chodzi. On nie jest dobrym człowiekiem, więc nie potrafi cię oddać, nawet po to, żeby wykazać swoje cnoty. Nie można sfałszować więzów aiúa i ciała. Można oszukać każdego, ale nie własne ciało. On po prostu nie jest tak dobry, żeby cię wypuścić.
— Czyli nienawidzisz Endera, nie mnie.
— Nie, Val. Nie czuję nienawiści do Endera. To zwyczajny człowiek, niedoskonały jak ja. Jak każdy. Jak prawdziwa Valentine, skoro już o niej mowa. Tylko ty masz iluzję doskonałości… ale to nic nie znaczy, bo ty nie jesteś prawdziwa. Jesteś Enderem na sznurku, grającym jego rolę Valentine. Schodzisz ze sceny i nic nie pozostaje, wszystko znika jak kostium i charakteryzacja. Czy naprawdę wierzyłaś, że pokochałem coś takiego?
Val odwróciła się na fotelu plecami do Mira.
— Niemal uwierzyłam, że mówisz to szczerze — powiedziała.
— Ja nie mogę tylko uwierzyć, że mówię to na głos. Ale tego przecież chciałaś, prawda? Żebym po raz pierwszy był z tobą szczery, a wtedy i ty będziesz szczera wobec siebie. Zrozumiesz, że to, co masz, to nie życie, ale wieczne wyznanie niedoskonałości Endera. Myśli, że jesteś dziecięcą niewinnością, którą utracił. Tymczasem prawda jest inna: zanim jeszcze zabrali go od rodziców, zanim trafił do Szkoły Bojowej na niebie, zanim zmienili go w doskonałą maszynę do zabijania, już wcześniej był brutalnym, bezlitosnym zabójcą. Obawiał się tego całe życie. Nawet przed sobą udaje, że tej sprawy nie było. A przecież zabił chłopca, zanim jeszcze został żołnierzem. Skopał go po głowie. Kopał i kopał, a chłopak nigdy nie odzyskał przytomności. Rodzice nie zobaczyli go już żywego. Chłopak był wredny, ale nie zasługiwał na śmierć. Ender od samego początku był mordercą. I z tą świadomością nie mógł żyć. Dlatego byłaś mu potrzebna. Dlatego potrzebował Petera: żeby umieścić w nim tego bezlitosnego zabójcę i zrzucić wszystko na niego. Żeby wskazać twoją doskonałość i powiedzieć: „Patrzcie, to piękno tkwiło we mnie”. A my gramy w jego grę. Ponieważ ty wcale nie jesteś piękna, Val. Jesteś żałosną próbą usprawiedliwienia człowieka, którego życie jest kłamstwem. Val wybuchnęła płaczem.
Współczucie prawie, prawie go powstrzymało. Krzyknął niemaclass="underline" Nie, Val, kocham cię, pragnę! Za tobą tęskniłem całe życie, a Ender jest dobrym człowiekiem, bo przecież to bzdura, że jesteś tylko maską. Ender nie stworzył cię świadomie, jak hipokryta tworzy swój wizerunek. Powstałaś z niego. Cnoty tkwiły w nim, a ty jesteś ich naturalnym siedliskiem. Już wcześniej kochałem i podziwiałem Endera, ale dopiero kiedy spotkałem ciebie, zrozumiałem, jaki piękny jest w swoim wnętrzu.