Выбрать главу

Siedziała tyłem do niego. Nie widziała jego cierpienia.

— O co chodzi, Val? Znowu mam się nad tobą zlitować? Nie rozumiesz, że jedyną wartością, jaką dla nas przedstawiasz, jest to, że możesz odejść i oddać swoje ciało Jane? Nie potrzebujemy ciebie, nie chcemy, aiúa Endera należy do ciała Petera, ponieważ tylko on ma szansę przejąć jego prawdziwy charakter. Odejdź, Val. Kiedy odejdziesz, zyskamy szansę przeżycia. Póki tu jesteś, jesteśmy skazani. Czy choćby przez sekundę wierzyłaś, że będziemy za tobą tęsknić? Zastanów się.

Nigdy sobie nie wybaczę tych słów, pomyślał Miro. Chociaż wiem, że muszę pomóc Enderowi zrezygnować z tego ciała, muszę pobyt w nim uczynić nieznośnym, nie zmienia to faktu, że będę pamiętał, co mówiłem. Będę pamiętał, jak wygląda Val, szlochająca z rozpaczy i bólu. Jak zdołam z tym żyć? Myślałem, że kiedyś byłem kaleką. Ale wtedy miałem tylko uszkodzony mózg. A teraz… Nie mógłbym jej tego wszystkiego powiedzieć, gdyby te słowa nie przyszły mi na myśl. W tym problem. Pomyślałem o tych strasznych rzeczach. Oto jakim jestem człowiekiem.

Ender znowu otworzył oczy, wyciągnął rękę i dotknął sińców na twarzy Novinhy. Jęknął, kiedy zobaczył Valentine i Plikt.

— Co ja wam zrobiłem?

— To nie byłeś ty — odparła Novinha. — To ona.

— To byłem ja — stwierdził. — Chciałem oddać jej… coś. Naprawdę chciałem, ale kiedy już doszło do tego, przestraszyłem się. Nie mogłem. — Odwrócił głowę i zamknął oczy. — Próbowała mnie zabić. Próbowała mnie wypędzić.

— Oboje działaliście sporo poniżej poziomu świadomości — uspokoiła go Valentine. — Dwie aiúa o silnej woli, niezdolne wycofać się z życia. To nie takie straszne.

— Co? A wy po prostu stałyście za blisko?

— Zgadza się.

— Cierpicie przeze mnie — rzekł Ender. — Sprawiłem wam ból.

— Człowiek nie odpowiada za swoje czyny, kiedy jest nieprzytomny — oświadczyła Novinha. Ender pokręcił głową.

— Nie to… Wcześniej. Leżałem tu i słuchałem. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem wydać dźwięku, ale mogłem słuchać. Wiem, co wam zrobiłem. Wszystkim trzem. Przepraszam.

— Nie musisz — oświadczyła Valentine. — Każda z nas sama wybrała swoje życie. Ja od samego początku mogłam zostać na Ziemi. Nie musiałam iść za tobą. Udowodniłam to, kiedy zostałam z Jaktem. Nic mnie nie kosztowałeś: miałam wspaniałą karierę i cudowne życie, w dużej części dlatego, że byłam przy tobie. Plikt zaś, cóż… w końcu przekonaliśmy się… co, muszę przyznać, przyjęłam z ulgą… że nie zawsze całkowicie nad sobą panuje. Mimo to nie prosiłeś jej, żeby przyleciała tu za tobą. Wybrała, co wybrała. Jeśli zmarnowała życie, to przynajmniej zmarnowała je tak, jak tego chciała, i to nie twoja sprawa. Co do Novinhy…

— Novinha jest moją żoną — przerwał jej Ender. — Powiedziałem, że jej nie opuszczę. Próbowałem jej nie opuścić.

— Nie opuściłeś — zapewniła Novinha.

— Więc co robię w tym łóżku?

— Umierasz.

— Właśnie o to mi chodzi.

— Ale umierałeś, zanim jeszcze tu przyszedłeś. Umierałeś od chwili, kiedy porzuciłam cię w gniewie i znalazłam się tutaj. Wtedy zdałeś sobie sprawę, oboje zdaliśmy sobie sprawę, że niczego już wspólnie nie budujemy. Nasze dzieci dorosły. Jedno z nich nie żyje. Nowych nie będzie. Nasze sprawy nie mają już punktów wspólnych.

— To nie znaczy, że można zakończyć…

— Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Wiem, Andrew. Podtrzymujesz małżeństwo dla dzieci, a kiedy one dorosną, pozostajesz w małżeństwie dla dzieci innych, żeby rosły w świecie, gdzie małżeństwa są trwałe. Wiem to wszystko, Andrew. Trwałe… dopóki jedno nie umrze. Dlatego jesteś tutaj, Andrew. Ponieważ czeka na ciebie jeszcze niejedno życie, które chciał być przeżyć, i ponieważ dzięki jakiemuś cudownemu przypadkowi naprawdę masz ciała, w których mógłbyś je przeżyć. Oczywiście, że mnie opuszczasz. Oczywiście…

— Dotrzymuję obietnicy.

— Do śmierci. I nie dłużej. Czy myślisz, że nie będę tęsknić, kiedy cię zabraknie? Będę. Będę tęskniła tak, jak każda wdowa tęskni za ukochanym mężem. Będę tęskniła za każdym razem, kiedy opowiem naszym wnukom twoją historię. To dobrze, że wdowa tęskni za mężem. Nadaje to ramy jej życiu. Ale ty… oni nadają ramy twojemu życiu: twoje inne jaźnie. Nie ja. Już nie. I nie mam o to żalu, Andrew.

— Boję się — wyznał Ender. — Nigdy jeszcze nie czułem takiego strachu jak wtedy, kiedy Jane mnie wypchnęła. Nie chcę umierać.

— Więc nie zostawaj tutaj, ponieważ pozostanie w tym starym ciele i w tym starym małżeństwie, Andrew, to będzie prawdziwa śmierć. A dla mnie, siedzącej przy tobie, wiedzącej, że naprawdę wcale nie chcesz tu być, dla mnie to też będzie rodzaj śmierci.

— Novinho, wciąż cię kocham. Nie udaję. Wszystkie szczęśliwe lata, jakie przeżyliśmy razem… to była prawda. Jak Jakt i Valentine… Powiedz jej, Valentine.

— Andrew — rzekła Valentine — pamiętaj, że to ona cię opuściła.

Ender spojrzał na siostrę. Potem na Novinhę — długo i surowo.

— To prawda… Opuściłaś mnie. Zmusiłem cię, żebyś mnie znowu przyjęła.

Novinha skinęła głową.

— Ale myślałem… myślałem, że mnie potrzebujesz. Nadal. Wzruszyła ramionami.

— To był zawsze zasadniczy problem, Andrew. Jesteś mi potrzebny… ale nie z obowiązku. Nie dlatego że chcesz dotrzymać danego słowa. Widzieć cię tutaj chwila za chwilą, dzień za dniem, wiedzieć, że trzyma cię tu obowiązek… Jak sądzisz, Andrew, łatwo bym to zniosła?

— Chcesz, żebym umarł?

— Chcę, żebyś żył — rzekła Novinha. — Żył. Jako Peter. To wspaniały chłopak i ma przed sobą długie życie. Życzę mu jak najlepiej. Bądź nim teraz, Andrew. Zostaw za sobą starą wdowę. Spełniłeś swój obowiązek wobec mnie. I wiem, że mnie kochasz, tak samo jak ja kocham ciebie. Śmierć tego nie przekreśli.

Ender wierzył jej, rozważał, czy wierząc ma rację. Mówi szczerze? Jak może tak myśleć?! Mówi to, co myśli, że chcę usłyszeć? Ale to, co mówi, jest prawdą! Tam i z powrotem, raz za razem pytania rozbrzmiewały mu w głowie.

I zasnął.

Tak to odczuwał. Zaśnięcie.

Trzy kobiety przy łóżku zobaczyły, że zamyka oczy. Novinha westchnęła, myśląc, że zawiodła. Chciała wyjść, ale wtedy Plikt jęknęła i Novinha zawróciła. Enderowi wypadały włosy. Wyciągnęła dłoń, pragnęła je przygładzić, choć wiedziała, że lepiej nie budzić go, pozwolić mu odejść.

— Nie patrz na to — szepnęła Valentine.

Żadna nie wyszła. Patrzyły, nie dotykając, nie odzywając się… Skóra naciągnęła się na kościach i pękała wysuszona, Ender rozsypywał się w proch pod kołdrą, na poduszce, a potem nawet proch się rozpadał, aż był zbyt drobny, by mogły go widzieć. Nic nie zostało. Jakby nikogo nie było, z wyjątkiem martwych włosów.

Valentine pochyliła się i zmiotła je w stosik. Przez chwilę Novinha była wstrząśnięta. Potem zrozumiała: musieli przecież coś pochować. Musieli urządzić pogrzeb i złożyć do grobu to, co pozostało z Andrew Wiggina. Schyliła się, żeby pomóc. A kiedy Plikt także zebrała kilka samotnych włosów, Novinha nie odsunęła się, ale wzięła te włosy w dłonie, tak samo jak zebrane przez Valentine. Ender był wolny. Novinha go uwolniła. Powiedziała to, co musiała powiedzieć, by mógł odejść.