I wtedy sobie przypomniała: Ender bał się Petera, a Peter najbardziej lękał się Endera.
— Nie — oświadczyła, ale tym razem nie z rozpaczą. Teraz w jej głosie brzmiała frustracja, gniew, pragnienie. — Posłuchaj: tu jest twoje miejsce. To jesteś ty, prawdziwy ty! Nie obchodzi mnie, czego się teraz boisz, jak bardzo jesteś zagubiony. Chcę ciebie tutaj. Tu jest twój dom, zawsze był. Ze mną! Razem jest nam dobrze. Powinniśmy być przy sobie. Peter! Ender… kimkolwiek jesteś… sądzisz, że sprawia mi to jakąś różnicę? Zawsze byłeś sobą, tym samym człowiekiem co teraz, a to zawsze było twoje ciało. Wracaj do domu! Wracaj!
I znowu, i jeszcze raz od początku. Mamrotała bez przerwy.
Po chwili otworzył oczy i rozchylił wargi w uśmiechu.
— Niezły pokaz — stwierdził. Gniewnie pchnęła go na piasek.
— Jak możesz naśmiewać się ze mnie w ten sposób!
— Więc naprawdę tak nie myślisz — powiedział. — Jednak mnie nie lubisz.
— Nie mówiłam, że cię lubię — odparła.
— Wiem, co mówiłaś.
— No tak… Właśnie.
— I to była prawda. Była i jest.
— Chcesz powiedzieć, że powiedziałam coś słusznego? Trafiłam w prawdę?
— Powiedziałaś, że tutaj jest moje miejsce — wyjaśnił Peter. — I jest.
Wyciągnął ręce i dotknął jej policzka, ale nie zatrzymał się tam. Objął ją za szyję, ściągnął w dół i przytulił. Wokół nich dwudziestu potężnych Samoańczyków śmiało się głośno i długo.
Teraz to jest tobą, powiedziała mu Jane. To jesteś cały ty. Znowu połączony. Jesteś całością.
Musiało mu wystarczyć to, czego doświadczył w czasie niechętnego panowania nad ciałem. Zniknęła gdzieś ostrożność i niepewność. Aiúa, którą prowadziła przez ciało, z wdzięcznością obejmowała władzę, gorliwie, jakby to było pierwsze, jakie posiadał. Może i było. Odcięty od ciała, choćby na krótko, czy zapamięta, że był Andrew Wigginem? Czy może dawne życie odeszło bez śladu? Aiúa pozostała ta sama, jasna i potężna, ale czy przetrwają wspomnienia inne niż odwzorowane w umyśle Petera Wiggina?
Nie mnie się o to martwić, uznała. Ma już swoje ciało. Na razie nie umrze. A ja mam swoje, mam pajęczą sieć wśród matczynych drzew, a gdzieś, kiedyś znów będę miała swoje ansible. Do dzisiaj nie wiedziałam, jak jestem ograniczona, mała i nic nie znacząca. Teraz jednak czuję się tak, jak mój przyjaciel, zaskoczona pełnią życia.
Z powrotem w nowym ciele, w nowej jaźni, pozwoliła płynąć myślom i wspomnieniom. Tym razem niczego nie powstrzymywała. Świadomość jej aiúa wkrótce zatonęła pod falą wszystkiego, co czuła, myślała i pamiętała. To wróci, w sposób podobny do tego, w jaki Królowa Kopca widziała własną aiúa i jej filotyczne sploty, wracało nawet teraz, w krótkich rozbłyskach, niby raz opanowana i zapomniana umiejętność z dzieciństwa. Gdzieś w głębi umysłu była też niejasno świadoma, że nadal kilka razy na sekundę obiega wszystkie drzewa, ale robiła to tak szybko, że nie straciła żadnej myśli, jaka przemykała przez umysł jej jako Valentine.
Jako Val.
Jako Val, która siedziała zapłakana, a straszne słowa Mira wciąż dzwoniły jej w uszach. Nigdy mnie nie kochał. Pragnął Jane. Wszyscy chcą Jane, nie mnie.
Ale ja jestem Jane. I jestem sobą. Jestem Val.
Przestała płakać. Poruszyła się.
Poruszyła. Mięśnie napięły się i rozluźniły, ugięcie, wydłużenie, cudowne komórki pracujące wspólnie, aby przemieścić te wielkie, ciężkie kości i worki skóry i organów, przesunąć je, zrównoważyć delikatnie… Jaka to radość… wybuchła… Co to za konwulsyjne spazmy przepony? Co to za dźwięk, wydawany przez jej własną krtań?
To śmiech. Tak długo podrabiała go na komputerowych chipach, symulowała mowę i śmiech, ale nigdy, nigdy nie miała pojęcia, co to znaczy i jakie to uczucie. Nie chciała przestać.
— Val! — zawołał Miro.
Och, słyszeć jego głos przez uszy!
— Val, dobrze się czujesz?
— Tak — odpowiedziała. Język poruszył się, o tak, potem wargi, odetchnęła, wypuściła powietrze: wszystkie przyzwyczajenia Val były dla niej świeże, nowe i wspaniałe. — I tak, musisz dalej nazywać mnie Val. Jane była kimś innym. Zanim stałam się sobą, byłam Jane. Ale teraz jestem Val.
Spojrzała na niego i zobaczyła (oczami!), że łzy ciekną mu po policzkach. Zrozumiała natychmiast.
— Nie — powiedziała. — Wcale nie musisz mnie nazywać Val. Ponieważ nie jestem Val, którą znałeś, i nie przeszkadza mi, że będziesz ją opłakiwał. Wiem, co do niej mówiłeś. Wiem, jak bolały cię te słowa, pamiętam, jak bolało ją ich słuchanie. Ale nie żałuj tego, proszę. Wielki dar mi ofiarowałeś, ty i ona, oboje. I ten dar ofiarowałeś jej także. Widziałam, jak jej aiúa przeniosła się w Petera. Ona nie umarła. A co najważniejsze, swymi słowami uwolniłeś ją i mogła uczynić to, co w pełni wyrażało jej istotę. Pomogłeś jej umrzeć dla ciebie. Teraz się dopełniła i on się dopełnił. Opłakuj ją, ale nie żałuj. I zawsze możesz mnie nazywać Jane.
I wtedy zrozumiała… jej część będąca Val zrozumiała pamięć osoby, którą była Val, zrozumiała, co powinna zrobić. Odepchnęła się od fotela, przefrunęła do miejsca Mira, objęła go (dotykam go rękami!), przytuliła jego głowę do ramienia i pozwoliła, by jego łzy — gorące, a potem zimne — wsiąkały w jej koszulę, moczyły skórę. Parzyły. Parzyły.
PRZYWOŁAŁAŚ MNIE Z CIEMNOŚCI
Czy to nie ma końca?
Czy musi trwać i trwać?
Czy nie spełniłam wszystkiego, czego można wymagać od kobiety tak słabej i niemądrej jak ja?
Kiedy znowu usłyszę wasz wyraźny głos w moim sercu?
Kiedy prześledzę ostatnią linię do nieba?
Yasujiro Tsutsumi był zdumiony, gdy sekretarz szeptem przekazał mu imię gościa. Skinął głową i powstał, by wyjaśnić to dwóm ludziom, z którymi rozmawiał. Negocjacje były długie i trudne, a teraz zostały przerwane na końcowym etapie, kiedy cel był już tak bliski… Ale na to nie ma rady. Wolałby raczej stracić miliony, niż okazać brak szacunku wielkiemu, człowiekowi, który — niewiarygodne! — zechciał złożyć mu wizytę.
— Błagam o wybaczenie mojej nieuprzejmości, ale przybył do mnie w odwiedziny mój dawny nauczyciel. Zawstydziłbym siebie i mój ród, gdybym kazał mu czekać.
Stary Shigeru powstał natychmiast i skłonił się.
— Myślałem, że młode pokolenie zapomniało już, jak należy okazywać szacunek. Wiem, że twoim nauczycielem jest wielki Aimaina Hikari, strażnik ducha yamato. Ale nawet gdyby to był bezzębny stary nauczyciel ze szkoły w jakiejś górskiej wiosce, dobrze wychowany młody człowiek postąpiłby właśnie tak jak ty w tej chwili.
Młody Shigeru nie był tak zachwycony — albo nie potrafił tak dobrze ukryć swojej irytacji. Ale w tej sprawie liczyła się opinia starego Shigeru. Po zakończeniu rokowań będzie dość czasu, żeby przekonać jego syna.
— Zaszczytem są dla mnie pańskie pełne zrozumienia słowa — rzekł Yasujiro. — Pozwoli pan, że zapytam, czy mój nauczyciel uczyni mi łaskę i pod moim skromnym dachem zechce spotkać się z tak mądrymi ludźmi.
Skłonił się ponownie i wyszedł do holu. Aimaina Hikari wciąż stał. Sekretarz, także stojąc, bezradnie wzruszył ramionami, jakby mówił: „Nie chciał usiąść”. Yasujiro pokłonił się nisko, potem jeszcze raz, i jeszcze. Dopiero wtedy zapytał, czy może przedstawić swoich przyjaciół.