— Naprawdę chcesz, żeby zaangażować pieniądze Tsutsumi w powstrzymanie Floty Lusitańskiej?
Aimaina podszedł do okna i rozłożył ręce, jakby chciał objąć cały widoczny świat zewnętrzny.
— Flota Lusitańska szkodzi interesom, Yasujiro. Jeśli system destrukcji molekularnej zostanie użyty przeciwko jednej planecie, będzie wykorzystany także przeciwko innej. A wojsko, kiedy już dostanie taką władzę, tym razem jej nie odda.
— Czy zdołam przekonać radę rodzinną, cytując twoje proroctwo, mistrzu?
— To nie proroctwo — odparł Aimaina. — I nie jest moje. To prawo ludzkiej natury i historia nas go uczy. Zatrzymaj flotę, a Tsutsumi będą znani jako zbawcy nie tylko ducha yamato, ale i ducha człowieczeństwa. Nie pozwól, by ta straszna wina spadła na głowy naszego ludu.
— Wybacz, mistrzu, ale mam wrażenie, że tylko ty ją tam kładziesz. Nikt nie uważał, że ponosimy odpowiedzialność za ten grzech, dopóki nie stwierdziłeś tego dzisiaj.
— Nie kładę winy na nasze głowy. Ja tylko zdejmuję kapelusz, który ją skrywał. Yasujiro, byłeś jednym z moich najlepszych uczniów. Wybaczyłem ci, że w skomplikowany sposób wykorzystujesz moje nauki, ponieważ czyniłeś to dla dobra rodu.
— A to, o co prosisz mnie dzisiaj… czy jest doskonale proste?
— Podjąłem najbardziej bezpośrednie działanie: przemówiłem wprost do najpotężniejszego reprezentanta najbogatszego z japońskich rodów handlowych, do którego mogłem dostać się jeszcze dzisiaj. A ciebie proszę o minimum działania niezbędnego do osiągnięcia tego, co konieczne.
— W tym przypadku owo minimum naraża całą moją karierę — odparł w zamyśleniu Yasujiro. Aimaina milczał.
— Najwspanialszy z moich nauczycieli — rzekł Yasujiro — powiedział mi kiedyś: człowiek, który naraża swe życie, wie, że kariera jest czymś bezwartościowym. A człowiek, który lęka się zaryzykować karierę, wiedzie bezwartościowe życie.
— Więc zrobisz to?
— Przygotuję listy prezentujące twoją opinię wszystkim członkom rodu Tsutsumi. Wyślę je, kiedy tylko podłączą ansible.
— Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
— Nie tylko to — dodał Yasujiro. — Kiedy wyrzucą mnie z pracy, przyjdę i zamieszkam z tobą. Aimaina skłonił się nisko.
— Będę zaszczycony, mogąc gościć cię w swoim domu.
Życie każdego człowieka płynie w czasie, nieważne, jak okrutna może być chwila, jak pełna żalu, bólu czy lęku, czas biegnie równomiernie przez wszystkie żywoty. Minęły minuty, kiedy Val-Jane obejmowała płaczącego Mira, a potem czas osuszył jego łzy, czas wyczerpał cierpliwość — i to ona zareagowała.
— Wracajmy do pracy. Nie jestem bez serca, ale nasza sytuacja pozostała nie zmieniona.
— Przecież Jane nie umarła — zdziwiła się Quara. — To chyba znaczy, że możemy wrócić do domu?
Val-Jane wstała natychmiast i przefrunęła do swojego terminala. Poruszenia były łatwe dzięki odruchom zapamiętanym przez mózg Val, jednak dla umysłu Jane każdy ruch był nowy i świeży, zachwycała się tańcem swych palców wciskających klawisze.
— Nie wiem — odpowiedziała na pytanie, które wypowiedziała Quara, ale zadawali wszyscy. — Wciąż nie jestem pewna w tym ciele. Ansible jeszcze nie działają. Mam garstkę sprzymierzeńców, którzy wprowadzą część z moich dawnych programów, gdy tylko ruszą sieci… kilku Samoańczyków na Pacifice, Hana Fei-tzu na Drodze, uniwersytet Abo na Głuszy. Czy te programy wystarczą? Czy nowe oprogramowanie sieciowe pozwoli mi na dostęp do źródeł niezbędnych, żeby utrzymać w umyśle całą informację o statku i tylu ludziach? Czy posiadanie ciała będzie przeszkadzać? Czy moje nowe łącze z matczynymi drzewami raczej pomoże, czy tylko utrudni koncentrację? I najważniejsze pytanie… Czy chcemy być moim pierwszym próbnym lotem?
— Ktoś musi — mruknęła Ela.
— Spróbuję przenieść jeden ze statków na Lusitanii, jeśli uda się nawiązać z nimi kontakt — zdecydowała Jane. — Z jedną robotnicą Królowej Kopca na pokładzie. Jeśli zginie, nikt jej nie będzie żałował. — Jane obejrzała się i skinęła głową robotnicy, która im towarzyszyła. — Bez urazy.
— Nie musisz przepraszać robotnicy — zauważyła Quara. — To i tak tylko Królowa Kopca.
Jane zerknęła na Mira i mrugnęła porozumiewawczo. Miro nie odpowiedział, ale smutek w jego oczach wystarczył za słowa. Wiedział, że robotnice nie wszystkie są całkowicie posłuszne woli matki i królowe kopców muszą je czasem poskramiać. Problem ewentualnego niewolnictwa robotnic był problemem dla następnego pokolenia.
— Języki — rzekła Jane. — Przenoszone molekułami genetycznymi. Jaką powinny mieć gramatykę? Powiązane są z dźwiękiem, zapachem, obrazem? Sprawdźmy, jacy jesteśmy mądrzy beze mnie w komputerach do pomocy.
Wydało się jej to tak zabawne, że roześmiała się głośno. Jak cudownie było słyszeć własny śmiech rozbrzmiewający w uszach i rodzący się w płucach, czuć spazmy przepony i łzy w oczach!
Dopiero kiedy śmiech ucichł, zrozumiała, jak ponury musiał wydawać się ten dźwięk Miro i pozostałym.
— Przepraszam — powiedziała zawstydzona. Poczuła, że rumieniec oblewa jej szyję i policzki. Kto by uwierzył, że może być taki gorący! Niewiele brakowało, a znowu by się roześmiała. — Nie jestem przyzwyczajona do życia. Wiem, że cieszę się, kiedy wszyscy jesteście zmartwieni, ale spróbujcie zrozumieć. Nawet jeśli umrzemy, kiedy za kilka tygodni skończy się powietrze, i tak będę się zachwycała tym uczuciem.
— Rozumiemy — zapewnił Gasiogień. — Przeszłaś do drugiego życia. To chwila radości również dla nas.
— Spędziłam trochę czasu wśród twoich drzew — dodała Jane. — Matczyne drzewa zrobiły dla mnie miejsce. Przyjęły mnie i karmiły. Czy zatem jesteśmy teraz bratem i siostrą?
— Nie wiem, co to znaczy mieć siostrę. Ale jeśli zapamiętałaś życie w ciemności matczynego drzewa, to pamiętasz więcej ode mnie. Czasem miewamy sny, ale żadnych prawdziwych wspomnień z pierwszego życia w mroku. Jednak w tej sytuacji teraz jesteś w trzecim życiu.
— Czyli jestem dorosła? — Jane znów się zaśmiała.
I znów wyczuła, że jej śmiech uraził pozostałych. Zranił ich.
Jednak kiedy odwróciła się, żeby przeprosić, zdarzyło się coś dziwnego. Jej spojrzenie padło na Mira i zamiast wypowiedzieć zaplanowane zdanie — słowa Jane, które jeszcze dzień wcześniej rozległyby się z klejnotu w jego uchu — do ust napłynęły inne słowa, a wraz z nimi wspomnienie.
— Jeśli żyją moje wspomnienia, Miro, to i ja żyję. Czy nie to mi mówiłeś?
Miro potrząsnął głową.
— Czy sięgasz do pamięci Val, czy do pamięci Jane, kiedy ona… ty… podsłuchałaś naszą rozmowę w jaskini Królowej Kopca? Nie pocieszaj mnie udając, że nią jesteś.
Jane obruszyła się. Odruchem Val? Czy własnym?
— Kiedy zacznę cię pocieszać, na pewno zauważysz.
— Niby jak zauważę? — burknął Miro.
— Bo będziesz pocieszony, to jasne — wyjaśniła Val-Jane. — A tymczasem nie zapominaj, że w tej chwili nie słucham przez klejnot w twoim uchu. Widzę tylko tymi oczami i słyszę tymi uszami.
Co nie było całkiem prawdą. Kilka razy na sekundę czuła płynący sok — powitanie matczynych drzew, gdy jej aiúa zaspokajała swoje pragnienie ogromu, okrążając wielką sieć filot pequeninos. A od czasu do czasu, poza matczynymi drzewami, dostrzegała mgnienie myśli, słowa, frazy wypowiedzianej w języku ojcowskich drzew. Ale czy to był ich język? Raczej mowa pod poziomem mowy, ukryty język niemych. I do kogo należał ten drugi głos? Znam cię… Należysz do rodzaju, który mnie stworzył. Znam twój głos.