Jednak Ender nie należał do tych, którzy odchodzą, ponieważ zraniono ich uczucia.
— Na co więc czekamy? — zapytał. — Gdzie mogę znaleźć motykę?
Nauczycielka przyglądała mu się przez chwilę z uśmiechem, po czym poprowadziła do ogrodów. Po chwili, w roboczych rękawicach, z motyką w dłoni, stanął na końcu zagonu, gdzie pracowała Novinha. Pochylona w blasku słońca, wpatrzona w ziemię przed sobą, podkopywała chwasty, wyrywała i odrzucała, by w ostrym upale wypaliły się na śmierć. Zbliżała się do niego.
Ender wstąpił na nie obrobioną grządkę, obok tej, którą kroczyła Novinha, i zaczął pielić, przesuwając się ku niej. Nie spotkają się, ale przejdą blisko siebie. Zauważy go — albo nie. Odezwie się do niego — albo nie. Wciąż go kocha i potrzebuje. Albo nie. To nieważne: pod koniec dnia okaże się, że pielił to samo pole co żona, że dzięki niemu jej praca była łatwiejsza. A zatem wciąż będzie jej mężem, choćby nie życzyła go sobie w tej roli.
Kiedy mijali się po raz pierwszy, nawet nie podniosła głowy. Nie musiała. Wiedziała nie patrząc, że ten, kto zaczął pracować obok, kiedy odmówiła spotkania swemu mężowi, musi być właśnie jej mężem. Wiedział, że jest tego świadoma, ale wiedział też, że jest zbyt dumna, by spojrzeć na niego i okazać, że chciałaby go zobaczyć. Będzie wpatrywać się w zielsko, dopóki nie oślepnie, gdyż Novinha nie należy do osób, które naginają się do cudzej woli. Z wyjątkiem woli Jezusa, naturalnie. Taką wiadomość mu przesłała i ta wiadomość go tu sprowadziła. Musiał z Novinhą porozmawiać. Krótka notka wyrażona językiem Kościoła: odchodziła od niego, by służyć Chrystusowi pośród Filhos. Czuła, że została powołana do tej pracy. Powinien uznać, że nic już nie jest jej winien i nie oczekiwać od niej więcej niż to, co chętnie da każdemu z bożych dzieci. To był okrutny list, mimo delikatnych sformułowań.
Ender też nie naginał się do cudzej woli. Nie posłuchał więc, ale przyszedł tutaj, zdecydowany uczynić coś przeciwnego niż to, o co prosiła. Zresztą dlaczego nie? Decyzje podejmowane przez Novinhę zwykle miały fatalne skutki. Ile razy usiłowała zrobić coś dla czyjegoś dobra, prowadziło to do zniszczenia. Choćby Libo, przyjaciel z dzieciństwa i potajemny kochanek, ojciec wszystkich jej dzieci zrodzonych w małżeństwie z człowiekiem gwałtownym, ale bezpłodnym, będącym aż do śmierci jej mężem. Bojąc się, że Libo zginie z rąk pequeninos, tak jak zginął jego ojciec, Novinha zamknęła przed nim dostęp do swych kluczowych odkryć na temat życia biologicznego na planecie Lusitania. Lękała się, że wiedza go zabije. Tymczasem do jego śmierci doprowadziła ignorancja: brak tych właśnie informacji, których nie chciała mu zdradzić. To, co bez jego wiedzy uczyniła dla jego dobra, w końcu go zabiło.
Mogłaby czegoś się nauczyć, pomyślał Ender. Ale wciąż postępuje tak samo. Podejmuje decyzje, które deformują życie innych, nawet się ich nie radząc. Nie dopuszcza myśli, że może wcale nie chcą, by ratowała ich przed tymi wydumanymi nieszczęściami, przed którymi usiłuje ich ratować.
Choć z drugiej strony, gdyby zwyczajnie wyszła za Liba i powiedziała mu wszystko, co wie, prawdopodobnie żyłby nadal. A Ender nie ożeniłby się z wdową i nie pomagał wychować jego dzieci. Raczej nie założyłby innej rodziny. Choć więc Novinha podejmowała zwykle fatalne decyzje, jednak najszczęśliwszy okres jego życia nastąpił w wyniku najbardziej tragicznej z jej pomyłek.
Przy drugim przejściu Ender zobaczył, że wciąż uparta, nie ma zamiaru do niego przemówić. Jak zwykle więc ustąpił pierwszy.
— Filhos nie żyją samotnie. Wiesz przecież, że to zakon małżeński. Beze mnie nie zostaniesz pełnoprawnym członkiem.
Znieruchomiała. Ostrze motyki spoczęło na wzruszonej glebie, uchwyt opierał się o palce.
— Mogę pielić chwasty bez ciebie — odpowiedziała w końcu. Serce zadrżało w nim z ulgi, że przebił barierę milczenia.
— Nie, nie możesz — oświadczył. — Ponieważ jestem tutaj.
— Są też ziemniaki — zauważyła. — Nie mogę cię powstrzymać od pomagania ziemniakom.
Mimo woli roześmiali się oboje. Stęknęła i wyprostowała grzbiet, wypuszczając uchwyt motyki. Oburącz ujęła dłoń Endera, budząc w nim dreszcze mimo dwóch warstw grubej tkaniny dzielącej ich palce.
— Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma, bluźni dotknięciem… — zaczął Ender.
— Żadnego Shakespeare’a — przerwała. — Żadnych ust gotowych do pocałowań pobożnych.
— Tęsknię za tobą.
— Musisz się przyzwyczaić.
— Nie muszę. Jeśli ty wstąpiłaś do Filhos, to i ja mogę.
Zaśmiała się.
Enderowi nie spodobała się ta kpina.
— Skoro ksenobiolog może porzucić świat bezsensownych cierpień, dlaczego nie wolno staremu, emerytowanemu mówcy umarłych?
— Andrew… nie przyszłam tutaj dlatego, że zrezygnowałam z życia. Jestem tu, ponieważ naprawdę zwróciłam swe serce do Zbawiciela. Ty nie możesz tego uczynić. Nie tutaj jest twoje miejsce.
— Tutaj, jeśli ty tu jesteś. Zawarliśmy ślub. Święty, którego Kościół nie pozwoli nam rozwiązać. Czyżbyś zapomniała?
Westchnęła i spojrzała na niebo ponad murem klasztoru. Za tym murem, za łąkami, przez ogrodzenie, na wzgórze i w las… Tam chodził i tam zginął Libo, wielka miłość jej życia. Tam chodził i tam zginął jego ojciec Pipo, który i dla niej był jak ojciec. Do innego lasu odszedł i zginął jej syn Estevão. Patrząc na nią, Ender wiedział, że kiedy widzi świat za murem, widzi ich śmierć. Dwaj zginęli, zanim pojawił się na Lusitanii. Ale Estevão… Błagała Endera, żeby nie dopuścił do jego wyjazdu w to niebezpieczne miejsce, gdzie pequeninos mówili o wojnie, o zabijaniu ludzi. Wiedziała równie dobrze jak Ender, że zatrzymanie Estevão byłoby tym samym, co zabicie go, ponieważ nie dla bezpieczeństwa został księdzem, ale żeby ponieść słowo Chrystusa do ludu drzew. Radość, jaka nawiedzała chrześcijańskich męczenników, z pewnością stała się udziałem Estevão, kiedy umierał wolno w objęciach morderczego drzewa. Radość i pociecha, jaką Bóg im zsyłał w godzinie największej ofiary. Lecz tej radości Novinha nie odczuła. Bóg najwyraźniej nie rozciągnął przywilejów swego sługi na jego krewnych. I w swym bólu i wściekłości obwiniała Endera. Po co za niego wyszła, jeśli nie po to, by chronił ją od nieszczęść?
Nigdy nie próbował jej tłumaczyć rzeczy najbardziej oczywistej: że jeśli już ktoś był temu winien, to Bóg, nie on. W końcu to Bóg uczynił świętymi — no, prawie świętymi — jej rodziców, którzy umarli, poszukując leku na descoladę, gdy Novinha była jeszcze dzieckiem. Z pewnością to Bóg wysłał Estevão z misją do najbardziej niebezpiecznych pequeninos. A jednak w cierpieniu do Boga się zwróciła, porzucając Endera, który chciał dla niej tylko dobra.
Nie powiedział tego, gdyż wiedział, że nie zechce go wysłuchać. Rozumiała te sprawy inaczej. Bóg zabrał ojca i matkę, Pipa, Liba i w końcu Estevão, bo był sprawiedliwy i karał ją za grzechy. Natomiast Ender nie zdołał powstrzymać Estevão od samobójczej misji do pequeninos, ponieważ był ślepy, zarozumiały, uparty i złośliwy. I nie kochał jej dostatecznie.
A przecież ją kochał. Kochał całym sercem.
Całym?
Całym, o którym wiedział. A jednak, kiedy najgłębsze sekrety wyszły na jaw w tej pierwszej wyprawie na Zewnątrz, jego serce nie Novinhę przywołało. Najwyraźniej więc był ktoś, kto znaczył dla niego więcej.