— Posłuchaj. Nie mamy żadnych dowodów, że te istoty podjęły jakiekolwiek załogowe loty kosmiczne. Jak dotąd wysyłały jedynie sondy.
— Tylko o sondach wiemy — wtrąciła Jane.
— I nic nie wskazuje, że ktokolwiek przyleciał sprawdzić, jak skutecznie descolada przekształciła biosferę Lusitanii, przygotowując ją dla kolonistów z tej planety. Jeśli nawet zamierzają rozpocząć ekspansję, to albo są już w drodze, czyli nie ma znaczenia, czy udzielimy im tych informacji, albo nie wysłali statków kolonizacyjnych, co oznacza, że nie potrafią.
— Miro ma rację — przyznała szybko Quara. Miro skrzywił się. Nie znosił być po jej stronie, ponieważ każdy, kogo zirytuje, zaatakuje i jego. — Albo krowy wyszły już z obory, więc po co się męczyć zamykaniem drzwi, albo i tak nie potrafią tych drzwi otworzyć, więc po co zakładać zamek?
— Co ty możesz wiedzieć o krowach? — rzuciła pogardliwie Ela.
— Po latach pracy z tobą — odparła złośliwie Quara — można mnie chyba uznać za eksperta.
— Dziewczęta, dziewczęta, opanujcie się — upomniała je Jane.
I znowu wszyscy prócz Mira spojrzeli na nią zdumieni. Val nie zabrałaby głosu podczas takiej rodzinnej sprzeczki, podobnie jak Jane, którą znali — choć oczywiście Miro przyzwyczaił się, że mówiła bez przerwy.
— Dobrze wiemy, na co się narażamy, przekazując im informacje na nasz temat — przypomniał. — Ale wiemy też, że nie robimy żadnych postępów i może po tej wymianie dowiemy się czegoś o ich języku.
— To nie będzie wymiana — stwierdziła Jane. — Nie: dajemy i bierzemy, ale: dajemy i dajemy. Dajemy informację, jakiej prawdopodobnie nie mogliby uzyskać w żaden inny sposób, informację, która może zdradzić wszystko, co im potrzebne do stworzenia nowych wirusów, zdolnych ominąć naszą obronę. Ale nie mamy pojęcia, jak ta informacja jest zakodowana ani nawet gdzie są zlokalizowane konkretne dane. Więc jak zdołamy odczytać odpowiedź? A jeśli ta odpowiedź będzie nowym wirusem, który nas zabije?
— Prześlą informację konieczną do zbudowania wirusa. — Głos Quary ociekał pogardą, jakby Jane była najgłupszą osobą w historii człowieczeństwa, a nie niemal boską w swym geniuszu. — Ale my go nie zbudujemy. Dopóki pozostanie tylko graficzną reprezentacją na ekranie komputera…
— Mam! — zawołała Ela.
— Co takiego? — Teraz z kolei Quara była zirytowana, gdyż Ela najwyraźniej wyprzedzała ją w czymś o krok.
— Oni nie odbierają tych sygnałów, żeby je wyświetlać na ekranie komputera. My to robimy, ponieważ nasz język zapisywany jest symbolami widocznymi gołym okiem. Ale oni muszą odczytywać te przekazy bardziej bezpośrednio. Kod przychodzi, a oni jakoś go interpretują, realizując instrukcje. I tworzą opisaną molekułę. Potem ją czytają… nie wiem, wąchają czy połykają… Rzecz w tym, że jeśli molekuły genetyczne są ich językiem, to muszą je jakoś wprowadzać do ciała… tak szybko, jak my wprowadzamy obrazy pisma z papieru do oczu.
— Rozumiem — rzekła Jane. — Twoim zdaniem oczekują, że na podstawie tego, co nam przyślą, stworzymy molekułę, zamiast badać ją na ekranie, próbować wyabstrahować pewne cechy i je przemyśleć.
— Przypuszczamy — dodała Ela — że w ten sposób mogą dyscyplinować swoich ludzi. Albo atakować. Wysyłają wiadomość. Jeśli tamci „słuchają”, muszą to zrobić poprzez wczytanie molekuły do ciała i pozwolenie jej na działanie. Jeśli zatem tym działaniem jest jakaś zabójcza choroba albo trucizna, samo wysłuchanie wiadomości jest wymierzeniem kary. To tak jakby naszą mowę trzeba było wystukiwać na karku. Żeby posłuchać, trzeba by się położyć i odsłonić na narzędzie, jakie wybiorą, żeby przekazać wiadomość. Jeśli palec albo piórko, to dobrze. Gorzej, jeśli topór, maczeta albo młot.
— To nawet nie musi być śmiertelne. — Quara zapomniała o swojej rywalizacji z Elą i analizowała nową ideę. — Te molekuły mogą służyć zmianie wzorców zachowania. Wtedy „słuchać” oznaczałoby dosłownie „być posłusznym”.
— Nie wiem, czy nie mylicie się w szczegółach — uznała Jane. — Ale w tej sytuacji nasz eksperyment ma o wiele większą szansę powodzenia. Z waszej teorii wynika, że mogą nie dysponować systemem przekazu zdolnym zaatakować nas bezpośrednio. To zmienia poziom ryzyka.
— A ludzie mówią, że bez komputera nie umiesz porządnie myśleć — mruknął Miro.
Od razu się zawstydził. Odezwał się do niej żartobliwie, jak wtedy, gdy subwokalizował, a ona słuchała go przez klejnot. Jednak teraz postąpił jak człowiek bez serca, kpiąc z tego, że straciła sieć komputerową. Mógł tak żartować z Jane w klejnocie, ale Jane ucieleśniona to całkiem inna sprawa. Jest teraz człowiekiem. I należy pamiętać o jej uczuciach.
Jane zawsze miała uczucia, pomyślał. Nie przejmowałem się nimi, ponieważ… ponieważ nie musiałem. Ponieważ jej nie widziałem. Ponieważ, w pewnym sensie, nie była dla mnie rzeczywista.
— Chciałem powiedzieć… — zaczął. — Chciałem tylko powiedzieć: dobrze myślisz.
— Dziękuję — odparła Jane.
W jej głosie nie zabrzmiał nawet ślad ironii, ale Miro wiedział, że tam jest, konieczna w tej sytuacji. Miro, jednozadaniowa ludzka istota, chwalił to genialne stworzenie, że wpadło na dobry pomysł — jakby miał prawo ją osądzać.
I nagle rozgniewał się — nie na Jane, ale na siebie. Dlaczego miałby uważać na każde słowo z tego tylko powodu, że swego ciała nie zdobyła w normalny sposób? Może przedtem nie była człowiekiem, ale teraz już jest i można się do niej zwracać jak do człowieka. Jeśli nawet różni się trochę od innych, to co z tego? Każdy człowiek jest inny, a przecież — zachowując się przyzwoicie i uprzejmie — czy nie powinien wszystkich traktować podobnie? Czy nie powiedziałby „Widzisz, o co mi chodzi” do ślepca, oczekując, że bez urazy zrozumie metaforyczne znaczenie słowa „widzieć”? To dlaczego nie mógłby powiedzieć „Dobrze myślisz” do Jane? Fakt, że jej procesy myślowe były dla człowieka niewyobrażalnie głębokie, nie oznacza jeszcze, że zwracając się do niej, człowiek nie może użyć typowego wyrażenia zgody czy aprobaty.
Miro dostrzegł w jej oczach rodzaj smutku. Z pewnością powodem było jego oczywiste zmieszanie — zażartował jak zawsze, a potem nagle zakłopotał się i wycofał. Dlatego właśnie jej podziękowanie było ironiczne. Ponieważ chciała, żeby zachowywał się wobec niej naturalnie, a on nie potrafił.
Nie. Nie był naturalny, ale z pewnością potrafi.
Zresztą czy to ważne? Znaleźli się tutaj, żeby rozwiązać problem descoladores, a nie żeby wygładzić wzajemne stosunki po zmianie ciał.
— Mam rozumieć, że się zgadzamy? — upewniła się Ela. — Wysyłamy im wiadomości z zakodowaną informacją wirusa descolady?
— Tylko pierwszej mutacji — zastrzegła Jane. — Przynajmniej na początek.
— A kiedy odpowiedzą — dokończyła Ela — spróbuję przeprowadzić symulację tego, co by się stało, gdybyśmy skonstruowali i wchłonęli przesłaną molekułę.
— Jeśli nam ją prześlą — wtrącił Miro. — Jeśli w ogóle jesteśmy na właściwym tropie.
— Jesteś uosobieniem optymizmu — stwierdziła Quara.
— Jestem uosobieniem przerażenia. A ty wciąż jesteś uosobieniem zwykłej głupoty.
— Czy musimy się kłócić? — jęknęła teatralnie Jane. — Nie moglibyśmy zachowywać się jak przyjaciele? Quara odwróciła się do niej.
— Posłuchaj no! Nie obchodzi mnie, jakim supermózgiem byłaś. Nie wtrącaj się do spraw rodzinnych, jasne?