— Rozejrzyj się, Quaro — mruknął Miro. — Jeśli nie będzie się wtrącać do rodzinnych rozmów, to kiedy w ogóle będzie się mogła odezwać?
Gasiogień podniósł rękę.
— Ja się nie wtrącam do rodzinnych rozmów. Czy coś mi się za to należy?
Jane machnęła ręką, żeby uciszyć ich obu.
— Quaro — powiedziała spokojnie. — Wyjaśnię ci różnicę między mną a obecnymi tu twoim bratem i siostrą. Przyzwyczaili się do ciebie, ponieważ znają cię całe życie. Są wobec ciebie lojalni, ponieważ mają te same paskudne doświadczenia z młodości. Są cierpliwi wobec twoich dziecinnych wybuchów i oślego uporu, ponieważ powtarzają sobie ciągle: ona nie jest temu winna, miała ciężkie dzieciństwo. Ale ja nie należę do rodziny, Quaro. Jednak jako ktoś, kto przez długi czas obserwował cię w chwilach rozmaitych kryzysów, nie obawiam się wyjawić ci swoich obiektywnych wniosków. Jesteś inteligentna i dobra w tym, co robisz. Jesteś często spostrzegawcza i pomysłowa, a także zmierzasz do rozwiązania ze zdumiewającą konsekwencją i bezpośredniością.
— Przepraszam — wtrąciła Quara. — Chcesz mnie skarcić czy co?
— Ale… — podjęła Jane — nie jesteś tak sprytna, pomysłowa, inteligentna i konsekwentna, żeby warto było przez dłużej niż piętnaście sekund znosić obrzydliwe zachowanie, jakie prezentujesz rodzinie i wszystkim, którzy znajdą się w pobliżu. Owszem, miałaś ciężkie dzieciństwo, tyle że to było dobre parę lat temu. Teraz można by się spodziewać, że zostawisz je za sobą i zaczniesz traktować ludzi jak normalna, kulturalna osoba.
— Inaczej mówiąc — stwierdziła Quara — wolisz nie przyznawać, że ktokolwiek oprócz ciebie mógłby mieć dość rozumu, żeby wpaść na pomysł, o którym sama wcześniej nie pomyślałaś.
— Nie chcesz mnie zrozumieć. Nie jestem twoją siostrą. Nie jestem nawet, w technicznym sensie, człowiekiem. Jeśli ten statek kiedyś wróci na Lusitanię, to dlatego że ja go tam wyślę. Moim umysłem. Pojmujesz? Widzisz różnicę między nami? Czy potrafisz przenieść od siebie do mnie choćby drobinkę kurzu?
— Nie zauważyłam, żebyś w tej chwili wysyłała gdzieś statki kosmiczne — oznajmiła tryumfalnie Quara.
— Wciąż próbujesz mi złośliwie dociąć i nie rozumiesz, że nie kłócę się z tobą, ani nawet nie dyskutuję. To, co do mnie mówisz, nie ma znaczenia. Ważne jest tylko to, co ja mówię do ciebie. A mówię, że chociaż twoje rodzeństwo godzi się na twoje wybryki, ja się nie godzę. Zachowuj się tak dalej, rozpuszczony dzieciaku, a kiedy statek powróci na Lusitanię, ciebie może na nim nie być.
Mina Quara doprowadziła Mira niemal do śmiechu. Wiedział jednak, że nie jest to najlepszy moment na demonstrację rozbawienia.
— Ona mi grozi! — Quara zwróciła się do pozostałych. — Słyszeliście? Próbuje mnie uciszyć, grożąc śmiercią!
— Nigdy bym cię nie zabiła — odparła Jane. — Ale może się okazać, że nie potrafię sobie wyobrazić twojej obecności na statku, kiedy przeniosę go na Zewnątrz i z powrotem. Myśl o tobie może być tak nieznośna, że moja podświadomość odepchnie ją, i ciebie także. Wciąż właściwie nie rozumiem, świadomie, na czym polega ten proces. Nie mam pojęcia, jak się wiąże z moimi uczuciami. Nigdy jeszcze nie próbowałam przenieść kogoś, kogo naprawdę nie cierpię. Na pewno będę się starała sprowadzić cię razem z pozostałymi, choćby dlatego że w przeciwnym razie, z całkiem niezrozumiałych powodów, Miro i Ela mieliby do mnie żal. Ale to nie znaczy, że mi się uda. Dlatego sugeruję, Quaro, żebyś włożyła odrobinę wysiłku i postarała się być nieco mniej odpychająca.
— Więc to dla ciebie znaczy władza… Możliwość ustawiania ludzi i zachowywania się jak królowa.
— Nie potrafisz tego, prawda? — spytała Jane.
— Czego? Nie potrafię paść ci do nóg i całować stóp?
— Nie potrafisz zamilknąć, żeby ratować własne życie.
— Usiłuję rozwiązać problem komunikacji z obcą rasą, a ty się martwisz, czy jestem wobec ciebie dostatecznie uprzejma.
— Nie przyszło ci do głowy, że kiedy już cię poznają, nawet ci obcy pożałują, że poznałaś ich język?
— Ja z pewnością żałuję, że poznałaś mój — oświadczyła Quara. — Jesteś zajęta tylko sobą, zwłaszcza teraz, kiedy masz to nowe ciało do zabawy. Ale nie jesteś królową wszechświata i nie będę skakać, jak mi zagrasz. Nie ja chciałam tu przylecieć, ale jestem… Jestem z całą irytującą zawartością. I jeżeli coś ci się we mnie nie podoba, to może sama się zamkniesz? A skoro już mowa o groźbach… jeśli posuniesz się za daleko, przefasonuję ci buźkę, żeby bardziej mi odpowiadała. Czy to jasne?
Jane rozpięła pas i wypłynęła z kabiny na korytarz prowadzący do pomieszczeń ładunkowych promu. Miro ruszył za nią, nie zwracając uwagi na słowa Quara:
— Słyszeliście, jak się do mnie zwracała? Za kogo się uważa? Chce decydować, kto jest zbyt denerwujący, żeby żyć?
Miro wpłynął za Jane do ładowni. Trzymała się uchwytu na ścianie. Drżała pochylona. Miro pomyślał, że wymiotuje, ale nie — płakała. A raczej była tak wzburzona, że jej ciało szlochało i wylewało łzy, gdyż inaczej nie mogło opanować emocji. Miro uspokajającym gestem dotknął jej ramienia, lecz strząsnęła jego rękę.
Przez moment chciał już powiedzieć: dobrze, niech ci będzie. Potem by wyszedł, zły na siebie i rozczarowany, że nie przyjęła jego pociechy. Ale zaraz zrozumiał, że Jane nigdy jeszcze nie była tak zagniewana. Nie umiała sobie radzić z ciałem, które w taki sposób reaguje. Z początku, kiedy zaczęła upominać Quarę, uznał, że najwyższy czas poruszyć tę kwestię. Lecz kłótnia trwała i trwała, aż pojął, że to Jane, nie Quara, traci nad sobą panowanie. Nie wiedziała, kiedy należy skończyć. Odczuwała i mogła jedynie uzewnętrznić uczucia.
— To było trudne — powiedział. — Tak przerwać dyskusję i wyjść.
— Chciałam ją zabić — oświadczyła Jane. Słowa były prawie niezrozumiałe z powodu szlochu i szalonego wzburzenia. — Nigdy niczego takiego nie czułam. Chciałam wstać z fotela i gołymi rękami rozedrzeć ją na kawałki.
— Witamy w klubie…
— Nie rozumiesz. Ja naprawdę chciałam. Czułam, jak napinają się mięśnie. Byłam gotowa. Miałam zamiar to zrobić.
— Już mówiłem: Quara budzi takie uczucia w nas wszystkich.
— Nie — sprzeciwiła się Jane. — Nie takie. Wy pozostajecie spokojni. Panujecie nad sobą.
— Ty też się nauczysz — pocieszył ją Miro. — Potrzebne ci trochę praktyki.
Jane uniosła głowę, odchyliła, potrząsnęła. Nieważkie włosy rozwiały się dookoła.
— Naprawdę tak to odczuwasz?
— My wszyscy. Po to mamy dzieciństwo: żeby nauczyć się panować nad gwałtownymi odruchami. Ale one w nas tkwią. Szympansy i pawiany się tak zachowują. Wszystkie naczelne. Musimy fizycznie wyrazić naszą wściekłość.
— Ale nie robisz tego. Jesteś spokojny. Pozwalasz jej się złościć i mówić te wszystkie okropne rzeczy…
— Bo nie warto się męczyć, żeby ją powstrzymać. Zresztą ona za to płaci. Jest rozpaczliwie samotna i nikt świadomie nie szuka okazji, żeby spędzić choćby chwilę w jej towarzystwie.
— Chyba tylko dlatego jeszcze żyje.
— To fakt — przyznał Miro. — Tak postępują ludzie cywilizowani: unikają tego, co ich doprowadza do wściekłości. A jeśli nie mogą uniknąć, nie zwracają uwagi. Tak robimy zwykle Ela i ja. Nie zwracamy uwagi. Puszczamy jej prowokacje mimo uszu.
— Ja nie umiem — szepnęła Jane. — Wszystko było proste, dopóki nie zaczęłam odczuwać tych emocji. Mogłam ją wytłumić.