— No właśnie. Tak jak my. Wytłumiamy ją.
— To bardziej skomplikowane, niż myślałam. Nie wiem, czy potrafię.
— No cóż, w tej chwili nie masz wielkiego wyboru — zauważył.
— Miro, tak mi przykro. Zawsze litowałam się nad ludźmi, bo mogliście pomyśleć tylko o jednej rzeczy naraz, wasze wspomnienia były takie nieostre i… A teraz zrozumiałam, że samo przeżycie całego dnia tak, żeby nikogo nie zabić, może być osiągnięciem.
— Człowiek się przyzwyczaja. Większość z nas ma na koncie dość niską liczbę ofiar. Utrzymujemy dobrosąsiedzkie stosunki.
Minęła chwila… Szloch, potem ciche kaszlnięcie… Ale wreszcie się roześmiała. Słodki, delikatny chichot zabrzmiał dla Mira cudownie. Cudownie, ponieważ znał i kochał ten głos, ten śmiech, który tak bardzo chciał usłyszeć. To jego przyjaciółka się śmiała. Jego droga Jane. Śmiech Jane, głos ukochanej Val. Teraz w jednej osobie. Po tylu latach mógł wreszcie dotknąć Jane, która zawsze znajdowała się nieskończenie daleko. Jakby zaprzyjaźnił się z kimś przez telefon i wreszcie mógł go spotkać osobiście.
Dotknął jej znowu, a ona chwyciła go za rękę.
— Przykro mi, że pozwoliłam swoim słabościom przeszkodzić w tym, co mamy do zrobienia — powiedziała.
— Jesteś tylko człowiekiem — odparł Miro. Przyjrzała mu się, szukając śladu ironii czy goryczy.
— Naprawdę. Ceną za te emocje, te pasje, jest konieczność panowania nad nimi. Znoszenia ich, kiedy stają się nie do zniesienia. Jesteś teraz tylko człowiekiem. Te uczucia nigdy cię nie opuszczą. Musisz się nauczyć nie dać im sobą kierować.
— Quara się nie nauczyła.
— Nauczyła się — zapewnił. — To tylko podejrzenie, ale sądzę, że Quara kochała Marcão, podziwiała go, a kiedy umarł i wszyscy poczuliśmy się wolni, ona była zagubiona. To, co robi teraz, te bezustanne prowokacje… prosi, żeby ktoś ją ukarał. Uderzył. Jak Marcão zawsze bił mamę, kiedy go sprowokowała. Myślę, że w jakiś perwersyjny sposób Quara była zazdrosna, kiedy mama wychodziła sama z papą, nawet gdy w końcu zrozumiała, że ją bije. Quara kochała swojego papę, a jedynym znanym jej sposobem zwrócenia na siebie uwagi była… ta jej niewyparzona gęba. — Miro zaśmiał się z goryczą. — Prawdę mówiąc, przypomina mi mamę. Nigdy jej nie słyszałaś, ale za dawnych lat, kiedy tkwiła w związku z Marcão i wychowywała dzieci Liba… Wtedy umiała wetknąć szpilkę. Siedziałem i słuchałem, jak prowokuje Marcão, kłuje go, złości, dopóki jej nie uderzył. A ja myślałem: Nie waż się tknąć mamy… A równocześnie doskonale rozumiałem jego bezsilną wściekłość, bo nigdy, ale to nigdy nie potrafił jej uciszyć. Tylko pięścią. Quara ma ten sam temperament i potrzebuje tej samej wściekłości.
— Więc dobrze się składa, że dałam jej to, czego potrzebowała.
— Ale nie od ciebie — zaśmiał się Miro. — Tylko od Marcão, a on nie żyje.
I wtedy nagle Jane zalała się prawdziwymi łzami. Łzami żalu. Objęła Mira i przylgnęła do niego.
— Co jest? — zdziwił się. — Co się stało?
— Och, Miro… Ender umarł. Już nigdy go nie zobaczę. Mam wreszcie ciało, mam oczy do patrzenia, ale jego już nie ma.
Miro doznał wstrząsu. Oczywiście, że płacze po Enderze. Przeżyła z nim tysiące lat, a ze mną właściwie tylko kilka. Jak mogłem wierzyć, że mnie pokocha? Jak mogłem liczyć, że zdołam się równać z Enderem Wigginem? Kim jestem wobec człowieka, który dowodził flotami, który umysły bilionów ludzi przekształcił swymi książkami, swymi mowami, zrozumieniem, zdolnością zajrzenia w serca innych i opowiedzenia ich najskrytszych historii? A jednak, mimo niechęci do Endera, mimo zazdrości, że Jane zawsze będzie go kochała bardziej, a Miro nie może się z nim mierzyć nawet po śmierci, mimo wszystkich tych uczuć, wreszcie uświadomił sobie z całą mocą, że Ender nie żyje. Ender, który uzdrowił jego rodzinę, który był mu prawdziwym przyjacielem, jedynym człowiekiem, do którego Miro chciałby być podobny… Ten Ender odszedł. I łzy bólu Mira popłynęły wraz ze łzami Jane.
— Przepraszam — wykrztusiła Jane. — Nie umiem opanować żadnych emocji.
— To dość powszechna przypadłość — odparł. Dotknęła łzy na jego twarzy. Potem wilgotnym palcem musnęła własny policzek. Ich łzy się zmieszały.
— Czy wiesz, dlaczego wtedy pomyślałam o Enderze? — spytała. — Bo jesteś taki do niego podobny. Quara irytuje cię tak samo jak wszystkich, ale potrafisz zobaczyć, czego jej trzeba, dlaczego mówi i robi to wszystko. Nie, nie, uspokój się, Miro. Nie oczekuję, że będziesz taki jak Ender. Mówię tylko, że jedną z cech, jakie najbardziej u niego ceniłam, znajduję również u ciebie. To nie tak źle, prawda? Współczucie i zrozumienie… Może nie mam doświadczenia w ludzkim życiu, ale jestem pewna, że nie występują zbyt często.
— Nie wiem — westchnął Miro. — Jedyną osobą, dla której żywię teraz współczucie, jestem ja sam. Nazywa się to litością nad sobą i nie jest miłą cechą charakteru.
— A dlaczego litujesz się nad sobą?
— Bo przez całe życie będziesz tęsknić za Enderem, a znajdziesz tylko jego nędzne naśladownictwa, takie jak ja. Objęła go mocniej. Teraz on potrzebował pociechy.
— Wiesz, Miro, może to prawda. Podobnie jak prawdą jest, że Quara wciąż próbuje zwrócić na siebie uwagę ojca. Zawsze będziesz potrzebował ojca i matki. Nie przestaniesz ich kochać, nawet jeśli umrą.
Ojciec? Coś takiego nigdy nie przyszło Mirowi do głowy. Jane kochała Endera — głęboko, na zawsze… Ale jako ojca?
— Nie mogę być twoim ojcem — oświadczył. — Nie mogę zająć jego miejsca.
Ale w istocie próbował się tylko upewnić, że dobrze ją zrozumiał. Ender był jej ojcem?
— Nie chcę, żebyś nim był. Ciągle mam uczucia dawnej Val. Wiesz, byliśmy przecież przyjaciółmi. To dla mnie bardzo ważne. Ale teraz mam też ciało Val i kiedy mnie dotykasz, cały czas mam wrażenie, że los spełnił moje prośby. — Natychmiast pożałowała tych słów. — Przepraszam cię, Miro. Wiem, że za nią tęsknisz.
— To prawda — przyznał. — Ale nie mocno, bo jesteś bardzo do niej podobna. I mówisz jak ona. A teraz stoję tu i obejmuję cię tak, jak chciałem ją obejmować… I jeśli moje słowa wydają ci się okropne, bo przecież powinienem cię pocieszać, a nie myśleć o prymitywnych żądzach, to znaczy, że po prostu jestem okropnym facetem.
— Okropnym — potwierdziła. — Wstydzę się, że jesteś moim znajomym.
I pocałowała go — słodko i niezręcznie.
Pamiętał swój pierwszy pocałunek z Ouandą, przed laty, kiedy był młody i nie wiedział, jak źle może się wszystko ułożyć. Oboje byli wtedy niezręczni, niedoświadczeni, niezgrabni… Młodzi. Jane zaś była jedną z najstarszych istot we wszechświecie. Ale też jedną z najmłodszych. A Val… w ciele Val nie powstały żadne odruchy, z których Jane mogłaby korzystać, w swym krótkim życiu bowiem nie miała szansy znaleźć miłości.
— Czy chociaż było to podobne do tego, co robią ludzie? — spytała Jane.
— Było dokładnie takie, jak to robią ludzie czasami — zapewnił Miro. — Nic w tym zresztą dziwnego, skoro oboje jesteśmy ludźmi.
— Czy zdradzam Endera, skoro opłakuję go w jednej chwili, a w następnej jestem taka szczęśliwa, że mnie obejmujesz?
— A czy ja go zdradzam, że jestem taki szczęśliwy w parę godzin po jego śmierci?
— Tyle że on nie umarł — oznajmiła Jane. — Wiem, gdzie jest teraz. Sama go tam zagoniłam.
— Jeżeli jest taką samą osobą jak dawniej, to szkoda. Bo chociaż był dobrym człowiekiem, nie był szczęśliwy. Miewał radosne chwile, ale nigdy… nigdy nie znalazł spokoju. Czy nie byłoby dobrze, gdyby Peter mógł przeżyć całe swoje życie bez winy ksenocydu? Bez uczucia, że na jego barkach spoczywa brzemię ludzkości?