Выбрать главу

— Ach, jeśli już o tym mowa… Czeka nas praca.

— Ale też czeka nas życie — rzekł Miro. — Nie mam zamiaru żałować, że doszło do tego spotkania. Nawet jeśli pomógł nam wredny charakter Quary.

— Zachowajmy się jak ludzie cywilizowani — zaproponowała Jane. — Pobierzmy się. Miejmy dzieci. Chcę być człowiekiem, Miro, chcę przeżyć wszystko. Pragnę żyć życiem ludzi. I przy tobie.

— Czy to oświadczyny?

— Umarłam i odrodziłam się kilkanaście godzin temu. Mój… do licha, mogę chyba nazywać go ojcem? Mój ojciec także umarł. Życie jest krótkie. Czuję, jakie krótkie, nawet po trzech tysiącach lat, wszystkich aktywnych, wciąż wydaje się za krótkie. Trzeba się spieszyć. A ty, czy nie zmarnowałeś już dość czasu? Nie jesteś gotów?

— Ale nie mam pierścionka.

— Mamy coś lepszego niż pierścionek. — Jane sięgnęła do policzka w miejscu, gdzie umieściła jego łzę. Wciąż był wilgotny; wciąż wilgotny, kiedy musnęła palcem jego policzek. — Twoje łzy zmieszały się z moimi, a moje z twoimi. Myślę, że to nawet bardziej intymne niż pocałunek.

— Może — przyznał Miro. — Ale nie takie przyjemne.

— Ta emocja, którą teraz odczuwam… To miłość, prawda?

— Nie wiem. Czy to tęsknota? Zawrót głowy i ogłupiała radość, że jesteś przy mnie?

— Tak — stwierdziła.

— To grypa — uznał Miro. — Za parę godzin wystąpią mdłości i rozwolnienie.

Pchnęła go, a w nieważkości poszybował bezradnie w powietrzu, póki nie trafił w przeciwległą ścianę.

— No co?! — zawołał z udawaną niewinnością. — Co takiego powiedziałem?

Odepchnęła się od ściany w kierunku drzwi.

— Chodź. Wracamy do pracy.

— Nie ogłaszajmy naszych zaręczyn — poprosił cicho.

— Dlaczego nie? Już się wstydzisz?

— Nie. Może to nieładnie, ale nie chcę, żeby była przy tym Quara.

— Jesteś małostkowy — zganiła go Jane. — Powinieneś być bardziej wielkoduszny i cierpliwy. Jak ja.

— Wiem — zgodził się Miro. — Staram się uczyć.

Przepłynęli do głównej kabiny promu. Pozostali pracowali, przygotowując genetyczną wiadomość do przesłania na częstotliwości, której użyli descoladores podczas pierwszej wizyty nad planetą.

Wszyscy się obejrzeli. Ela uśmiechnęła się blado. Gasiogień pomachał im wesoło. Quara potrząsnęła głową.

— Sądzę, że ten drobny wybuch emocji mamy już za sobą — powiedziała.

Miro wyczuł, że Jane jest zirytowana. Milczała jednak. A kiedy oboje usiedli już i zapięli pasy, spojrzeli na siebie i Jane mrugnęła.

— Widziałam to — oznajmiła Quara.

— Miałaś widzieć — odparł Miro.

— Dorośnij w końcu — rzuciła z wyższością jego siostra.

Godzinę później wysłali wiadomość. I natychmiast zalały ich odpowiedzi, których nie rozumieli, ale musieli zrozumieć. Nie mieli już czasu na kłótnie, na miłość ani na żal. Pozostał tylko język — gęste, rozległe pola obcych przekazów, które jakoś musieli rozszyfrować. Tutaj. Natychmiast.

DOPÓKI ŚMIERĆ NIE POŁOŻY KRESU WSZELKIM NIESPODZIANKOM

Nie mogę powiedzieć, żebym lubiła pracę, jakiej wymagają ode mnie bogowie. Jedynym prawdziwie radosnym okresem był czas nauki, te godziny pomiędzy naglącymi wezwaniami bogów.

Zawsze chętnie im służę, zawsze, ale cudownie było przekonać się, jak rozległy może być wszechświat, zmierzyć się w dyskusji z nauczycielami, czasami zawieść, nie ponosząc wielkiej kary.

Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”

— Chcecie odwiedzić uniwersytet i popatrzeć, jak uruchamiamy nową, bogoodporną sieć komputerową? — spytała Grace.

Peter i Wang-mu oczywiście chcieli. Ale, ku ich zaskoczeniu, Malu zarechotał z radości i oświadczył, że on także musi tam jechać. Bogini mieszkała kiedyś w komputerach, prawda? A jeśli do nich powróci, to czy Malu nie powinien być na miejscu, by ją powitać?

Ta decyzja skomplikowała sprawę. Wizyta Malu na uniwersytecie wymagała powiadomienia rektora, by zorganizował odpowiednią ceremonię. Malu jej nie potrzebował, gdyż nie był próżny i nie robiły na nim wrażenia ceremonie nie mające praktycznych celów. Chodziło o to, by pokazać Samoańczykom, że uniwersytet wciąż szanuje dawne tradycje, których Malu był najznamienitszym protektorem i wyznawcą.

Od luau z owoców i ryb na plaży, od ognisk, palmowych mat i chat krytych strzechą, do poduszkowca, autostrady, jasnych budynków nowoczesnej uczelni — wszystko to wydało się Wang-mu podróżą przez historię rodzaju ludzkiego. A przecież już raz odbyła taką podróż, z Drogi, te przejścia od starożytności do nowoczesności, tam i z powrotem, były chyba na stałe wpisane w jej los. Trochę żałowała ludzi, którzy poznali tylko jeden z dwóch biegunów i nigdy nie widzieli drugiego. Lepiej, myślała, mieć możliwość wyboru z pełnego zakresu ludzkich osiągnięć, niż być ograniczonym do jednego wąskiego pasma.

Oboje wysiedli dyskretnie, nim poduszkowiec przewiózł Malu na oficjalne powitanie. Syn Grace oprowadził ich po nowiutkiej hali komputerów.

— Wszystkie nowe maszyny realizują protokoły, przesłane nam z Gwiezdnego Kongresu. Nie będzie już bezpośrednich łączy między siecią komputerową a ansiblami. Konieczne jest pewne opóźnienie, żeby każdy pakiet informacji został zbadany przez program nadzorczy, który wykryje nieautoryzowane dane.

— Inaczej mówiąc — stwierdził Peter — Jane nigdy nie zdoła wrócić.

— Taki jest plan. — Chłopak uśmiechnął się szeroko. — Wszystko idealne, wszystko nowe, wszystko zgodne z przepisami.

Wang-mu poczuła, że słabnie. To samo dzieje się na wszystkich Stu Światach. Wszędzie Jane ma zablokowaną drogę. A bez dostępu do gigantycznej mocy obliczeniowej połączonych sieci całej ludzkiej cywilizacji jak zdoła odzyskać zdolność przerzucania statku na Zewnątrz i z powrotem? Wang-mu z zadowoleniem opuściła Drogę, jednak nie była pewna, czy resztę życia chciałaby spędzić akurat na Pacifice. Zwłaszcza gdyby miała tu zostać z Peterem — jego z pewnością nie zadowoli powolniejszy, spokojny bieg czasu na wyspach. Prawdę mówiąc, jej też wydawał się zbyt wolny. Podobał jej się ten świat, ale czuła narastającą niecierpliwość, chęć działania. Może ci, co wychowywali się tutaj, potrafili jakoś okiełznać własne ambicje… Może w genotypie Samoańczyków tkwiło coś, co je tłumiło albo przekształcało. Ale nie słabnący pęd Wang-mu do rozwoju, do ciekawego życia, z pewnością nie wygaśnie z powodu luau na plaży… choć było jej tam dobrze i na zawsze zachowa wspomnienie tego dnia.

Wycieczka jeszcze się nie skończyła, więc Wang-mu posłusznie maszerowała za synem Grace. Ale nie zwracała na niego uwagi — tylko tyle, ile trzeba do wygłaszania uprzejmych uwag. Peter wydawał się jeszcze bardziej roztargniony i Wang-mu mogła zgadnąć przyczynę. Z pewnością nie tylko odczuwał te same emocje co ona, ale też cierpiał z powodu utraty kontaktu z Jane przez klejnot w uchu. Jeśli Jane nie odzyska możliwości kierowania strumieniem danych, płynących przez satelity komunikacyjne nad planetą, Peter nigdy już jej nie usłyszy.

Dotarli do starszej części miasteczka akademickiego: kilka zakurzonych budynków w bardziej utylitarnym stylu architektonicznym.

— Nikt nie lubi tu przychodzić — wyjaśnił syn Grace. — To im przypomina, jak niedawno nasz uniwersytet stał się czymś więcej niż szkołą uczącą inżynierów i nauczycieli. Ten budynek ma trzysta lat. Wejdźmy.