— Albo robił słodkie oczy do młodej Valentine, nie zapominaj — dodał Grego.
— W każdym razie poradziła sobie bez ludzkiej pomocy.
— Ale jak to może działać? Kiedyś była połączona z miliardami komputerów. W tej chwili dostanie najwyżej parę tysięcy, przynajmniej do bezpośredniego użytku. To nie wystarczy. Ela i Quara nie wrócą już do domu. Ani Miro.
— Może i nie — zgodził się Olhado. — Nie pierwszy raz stracimy kogoś z rodziny, kto zginął dla sprawy.
Pomyślał o sławnych rodzicach mamy, Os Venerados, którym tylko kilku lat brakowało już do świętości — jeśli przedstawiciel papieża zjawi się kiedyś na Lusitanii i zbada dowody. Ich prawdziwy ojciec, Libo, i jego ojciec zginęli, zanim dzieci Novinhy się domyśliły, że są ich krewniakami. Wszyscy umarli w służbie nauki: Os Venerados w walce o poskromienie descolady, Pipo i Libo przy próbach zrozumienia i skomunikowania się z pequeninos. Ich brat Quim umarł jako męczennik, starając się zaleczyć niebezpieczne pęknięcie w stosunkach ludzi i pequeninos na Lusitanii. A teraz Ender, ich przybrany ojciec, zmarł, szukając sposobu ocalenia Jane, a wraz z nią lotów szybszych niż światło. Jeśli Miro, Quara i Ela zginą, usiłując nawiązać kontakt z descoladores, będzie to elementem rodzinnej tradycji.
— Zastanawiam się tylko — dodał Olhado — co z nami jest nie tak, że nikt nie zażądał naszej śmierci w słusznej sprawie?
— Nic nie wiem o słusznych sprawach — odparł Grego. — Ale leci do nas uzbrojona flotylla. To chyba wystarczy, żeby nas posłać na śmierć.
Nagła aktywność przy terminalach zdradziła, że oczekiwanie dobiegło końca.
— Mamy połączenie z Samoa — oznajmił Wodoskoczek. — A teraz z Memphis. I Drogą. I Hegirą. — Zatańczył w miejscu, jak zawsze robiły pequeninos w chwilach radości. — Wszystkie wchodzą na łącza. Programy kontrolne ich nie znalazły.
— Czy to wystarczy? — zaniepokoił się Grego. — Czy kosmoloty znowu ruszyły?
Wodoskoczek wymownie wzruszył ramionami.
— Dowiemy się, kiedy wrócą wasi krewni. Prawda?
— Mama nie zgadza się na pogrzeb Endera, dopóki oni nie wrócą — oświadczył Grego.
Słysząc imię Endera, Wodoskoczek posmutniał.
— To on przeprowadził Człowieka do Trzeciego Życia… I prawie nic z niego nie zostało.
— Zastanawiałem się tylko — mówił Grego — czy miną dni, tygodnie, czy miesiące, zanim Jane odzyska swoją moc… Jeśli w ogóle jej się uda.
— Nie wiem — odparł Wodoskoczek.
— Mają powietrza tylko na parę tygodni…
— On nie wie, Grego — przypomniał bratu Olhado.
— Rozumiem — zgodził się Grego. — Ale Królowa Kopca wie. I powie ojcowskim drzewom. Myślałem… wiadomość mogła się rozejść…
— W jaki sposób nawet Królowa Kopca może wiedzieć, co się wydarzy w przyszłości? Jak ktokolwiek może wiedzieć, co osiągnie albo czego nie osiągnie Jane? Znowu mamy połączenie ze światami innymi niż nasz. Niektóre fragmenty jej pamięci są znowu przyłączone do sieci ansibli… co prawda dość powierzchownie. Może je odnajdzie. Może nie. Jeśli odnajdzie, może jej wystarczą, a może nie. Ale Wodoskoczek tego nie wie.
Grego odwrócił się.
— Wiem — mruknął.
— Wszyscy się boimy — stwierdził Olhado. — Nawet Królowa Kopca. Nikt nie chce umierać.
— Jane umarła, ale nie pozostała martwa — przypomniał Grego. — Według Mira, aiúa Endera prawdopodobnie żyje teraz w Peterze na jakimś dalekim świecie. Królowe kopców umierają, a ich wspomnienia żyją w umysłach córek. Pequeninos żyją jako drzewa.
— Niektórzy — wtrącił Wodoskoczek.
— Co z nami? Czy wszyscy zginiemy? W takim razie jaka to różnica, czy niektórzy z nas mieli plany? Jakie znaczenie mają nasze dokonania? Po co wychowujemy dzieci?
— Spojrzał znacząco na Olhada. — Co z tego, że masz taką dużą i szczęśliwą rodzinę, skoro wszyscy zostaniecie wymazani przez tę… bombę?
— Żadna chwila mojego życia z rodziną nie była stracona — oznajmił spokojnie Olhado.
— Ale chodzi przecież o to, żeby życie trwało, prawda? Żeby było bramą do przyszłości.
— W części tak. Ale celem jest również teraz, chwila bieżąca. I celem jest sieć połączeń, przewodów od duszy do duszy. Gdyby celem życia była wyłącznie kontynuacja w przyszłości, wszystko to nie miałoby znaczenia, wszystko byłoby tylko przewidywaniem i przygotowywaniem. Ale zebraliśmy plon, Grego. Przeżyliśmy już szczęście: szczęście każdej chwili. I choćby życie nie miało kontynuacji, nie zostawiło potomstwa, jego koniec nie unieważnia początku.
— Przecież to nie będzie miało żadnego znaczenia — upierał się Grego. — Jeśli umrą twoje dzieci, wszystko pójdzie na marne.
— Nie — odparł Olhado. — Mówisz tak, bo sam nie masz dzieci, Greguinho. Nic nie idzie na marne. Dziecko, które trzymasz w ramionach choćby przez jeden dzień przed jego śmiercią, nie żyło na próżno, gdyż ten jeden dzień jest już sam w sobie celem. Entropia została odepchnięta na godzinę, dzień, tydzień, miesiąc… To, że wszyscy możemy zginąć na tej małej planetce, nie unieważnia naszego życia przed śmiercią.
Grego pokręcił głową.
— Owszem, Olhado. Śmierć wszystko unieważnia. Olhado wzruszył ramionami.
— Więc po co się męczysz życiem, Grego? Przecież kiedyś wszyscy umrzemy. Po co mieć dzieci? Kiedyś umrą, jak umrą ich dzieci… Wszystkie dzieci umrą. Kiedyś nawet gwiazdy zgasną albo wybuchną. Kiedyś śmierć pokryje nas wszystkich jak woda jeziora i może nic już nie wypłynie na powierzchnię, żeby pokazać, że w ogóle istnieliśmy. Ale istnieliśmy, w czasie, kiedy byliśmy żywi, żyliśmy. To jest prawda: co jest, co było, co będzie… nie co być może, co być powinno i co niemożliwe. Jeśli umrzemy, to nasza śmierć ma znaczenie dla reszty wszechświata. Nawet jeśli pozostaniemy nieznani, sam fakt, że ktoś żył tutaj i zginął, będzie miał reperkusje, które ukształtują wszechświat.
— I to dla ciebie wystarczy? Żeby zginąć dla morału? Zginąć po to, żeby inni mieli wyrzuty sumienia, że cię zabili?
— To nie jest najgorszy z sensów, jaki można nadać życiu. Przerwał im Wodoskoczek.
— Ostatni ze spodziewanych ansibli został uruchomiony. Wszystkie są połączone.
Przerwali rozmowę. Nadszedł czas, by Jane odnalazła drogę powrotną do samej siebie. Jeśli zdoła.
Czekali.
Poprzez jedną z robotnic Królowa Kopca zobaczyła i usłyszała wiadomość o odtworzeniu łączy.
‹Już czas› powiedziała ojcowskim drzewom.
‹Czy jej się uda? Możesz ją poprowadzić?›
‹Nie mogę poprowadzić jej do miejsca, gdzie sama nie mogę pójść› odparła Królowa Kopca. ‹Musi znaleźć drogę bez pomocy. Ja mogę jej przekazać, że już czas.›
‹Więc będziemy tylko patrzeć?›
‹Ja będę tylko patrzeć. Wy jesteście jej częścią, a ona waszą. Jej aiúa związana jest teraz z waszą siecią matczynych drzew. Bądźcie gotowi.›
‹Na co?›
‹Na jej wezwanie.›
‹A po co nas wezwie? I kiedy?›
‹Nie mam pojęcia.›
Na dalekim statku robotnica Królowej Kopca oderwała się nagle od terminala, wstała i podeszła do Jane. Jane podniosła głowę.
— O co chodzi? — spytała z roztargnieniem. Ale zaraz przypomniała sobie, że czeka na sygnał. Zerknęła na Mira, który obejrzał się zaciekawiony.
— Muszę odejść — oznajmiła.
I opadła na oparcie, jakby zemdlała.
Miro natychmiast uwolnił się z fotela. Ela była tuż za nim. Robotnica rozpięła już pasy Jane i podniosła ją. Miro pomógł przeciągnąć nieważkie ciało przez korytarze, na posłanie w rufowej kabinie. Tam ułożyli Jane i przypięli pasami. Ela ją zbadała.