Gdy Yasujiro zerknął na nazwiska wyświetlone pod twarzami na terminalach, poczuł równocześnie podniecenie i lęk. Sprawy nie przekazano urzędnikom niższych szczebli w głównym biurze firmy na Honsiu. Zjawił się sam Yoshiaki-Seiji Tsutsumi, przez całe życie Yasujiro kierujący rodzinną korporacją. To dobry znak. Yoshiaki-Seiji — czy też „Yes Sir”, jak go nazywano, kiedy tego nie słyszał — nie marnowałby czasu tylko po to, żeby skarcić nadmiernie ambitnego podwładnego.
Yes Sir milczał, naturalnie. Przemawiał stary Eiichi, znany jako sumienie Tsutsumi — co oznaczało, jak cynicznie twierdzili niektórzy, że musi być głuchoniemy.
— Nasz młodszy brat był śmiały, ale i mądry, że przekazał nam myśli i uczucia naszego szacownego mistrza Aimainy Hikariego. Wprawdzie nikt z nas na Honsiu nie dostąpił przywileju osobistej znajomości ze strażnikiem yamato, ale wszyscy słuchamy jego słów. Trudno było nam uwierzyć, że Japończycy, jako naród, są odpowiedzialni za Flotę Lusitańską. Trudno też było uwierzyć w szczególną odpowiedzialność Tsutsumi za sytuację polityczną, nie mającą wyraźnych związków z finansami i gospodarką. Słowa naszego brata były gorące i skandaliczne, gdyby nie nadeszły od kogoś, kto przez wszystkie lata pracy z nami zawsze był skromny i pełen szacunku, ostrożny, a przy tym dość śmiały, by we właściwej chwili podjąć ryzyko, prawdopodobnie nie zwrócilibyśmy uwagi na jego wiadomość. Ale przestudiowaliśmy ją i dowiedzieliśmy się z naszych rządowych źródeł, że japońskie wpływy w Gwiezdnym Kongresie były i są kluczowe, w szczególności dla tej właśnie sprawy. W naszej opinii nie ma już czasu na budowanie koalicji innych korporacji ani na zmianę opinii publicznej. Flota może przybyć lada chwila. Nasza flota, jeśli Aimaina Hikari ma rację. A jeśli nawet jej nie ma, jest to ludzka flota, a wszyscy jesteśmy ludźmi. Być może, jest w naszej mocy ją powstrzymać. Kwarantanna zagwarantuje ochronę ludzkiego gatunku przed wirusem descolady. Dlatego chcemy cię powiadomić, Yasujiro Tsutsumi, że okazałeś się godny imienia, jakie nadano ci przy urodzeniu. Wszystkie środki rodu Tsutsumi poświęcimy przekonaniu dostatecznej liczby kongresmanów do sprzeciwu wobec floty, sprzeciwu tak gwałtownego, że wymusi natychmiastowe głosowanie nad jej odwołaniem i zakazem ataku na Lusitanię. Odniesiemy w tym sukces lub nie, ale niezależnie od wyniku, nasz młodszy brat Yasujiro Tsutsumi dobrze się nam przysłużył, nie tylko swoimi osiągnięciami w kierowaniu firmą, ale i dlatego że wiedział, kiedy wysłuchać przybysza, kiedy kwestie moralne postawić przed sprawami finansowymi i kiedy zaryzykować wszystko, by pomóc Tsutsumi czynić to, co słuszne. Wzywamy zatem Yasujiro Tsutsumi na Honsiu, gdzie będzie służył rodowi Tsutsumi jako mój asystent. — Eiichi skłonił się. — Jestem zaszczycony, że tak niezwykły młody człowiek odbiera nauki, by mnie zastąpić, kiedy umrę lub odejdę w stan spoczynku.
Yasujiro skłonił się z powagą. Cieszył się, że wezwano go wprost na Honsiu… Nikomu jeszcze nie udało się to w tak młodym wieku. Ale być asystentem Eiichiego, jego przyszłym następcą — nie o takiej karierze marzył. Nie po to pracował tak ciężko i służył wiernie, żeby zostać filozofem i ombudsmanem. Wolałby trafić w sam gąszcz rodzinnych przedsięwzięć.
Miną lata podróży, zanim dotrze do Honsiu. Eiichi może już nie żyć. Yes Sir do tego czasu umrze z pewnością. Yasujiro może przecież zamiast stanowiska Eiichi dostać inny przydział, bardziej odpowiedni dla jego zdolności. Dlatego nie odrzuci niezwykłego daru. Przyjmie swój los i podąży tam, gdzie go poprowadzi.
— Eiichi, mój ojcze, chylę głowę przed tobą i wielkimi ojcami naszej korporacji, szczególnie zaś przed Yoshiaki-Seiji-san. Spotyka mnie zaszczyt, na jaki nie zasłużyłem. Modlę się, abym was zbytnio nie rozczarował. I składam dzięki, że w tych trudnych czasach duch yamato znalazł tak dzielnych obrońców.
Po tym oficjalnym przyjęciu rozkazów konferencja została zamknięta. Była kosztowna, a rodzina Tsutsumi starała się unikać zbędnych wydatków. Spotkanie dobiegło końca. Yasujiro przymknął oczy. Drżał cały.
— Och, Yasujiro-san — szepnęła operatorka ansibla. — Och, Yasujiro-san.
Och, Yasujiro-san, myślał Yasujiro. Kto by pomyślał, że do tego doprowadzi wizyta Aimainy… Tak łatwo wydarzenia mogły się potoczyć w przeciwnym kierunku. A teraz stanie się człowiekiem z Honsiu. Niezależnie od swej roli, będzie jednym z najwyższych przywódców Tsutsumi. Nie mógłby liczyć na więcej. Kto by pomyślał…
Zanim zdążył wstać od ansibla, przedstawiciele Tsutsumi prowadzili już rozmowy ze wszystkimi japońskimi kongresmanami, a także wieloma innymi, którzy nie byli Japończykami, ale słuchali wskazań necesarian. I w miarę jak wydłużała się lista ustępliwych polityków, stawało się jasne, że wsparcie dla floty jest minimalne. Jej powstrzymanie więc nie powinno być bardzo kosztowne.
Dyżurny pequenino nasłuchujący danych z satelitów wokół Lusitanii usłyszał alarm i z początku nie wiedział, co się dzieje. Za jego pamięci alarm nigdy się jeszcze nie odezwał. Najpierw pomyślał, że satelita wykrył jakiś niebezpieczny układ meteorologiczny. Ale nie — alarm uruchomiły teleskopy obserwujące przestrzeń. Pojawiły się dziesiątki uzbrojonych statków, lecących z wielkimi, ale nie relatywistycznymi prędkościami, kursem pozwalającym na wystrzelenie systemu DM w ciągu godziny.
Dyżurny przekazał informację kolegom, po chwili trafiła do burmistrza Milagre. Pogłoski dotarły do pozostałych jeszcze mieszkańców. Kto nie odleci w ciągu godziny, ten zginie, brzmiała wiadomość. Po kilku minutach setki rodzin zebrały się wokół statków, czekając na ewakuację. To niezwykłe, ale wyłącznie ludzie próbowali ucieczki w ostatniej chwili. Wobec nieuniknionej śmierci własnych lasów ojcowskich, matczynych i braterskich drzew, pequeninos nie starali się ratować życia. Kim by byli bez lasów? Lepiej zginąć między drogimi sobie, niż żyć jako wieczny tułacz w dalekich lasach, które nie będą i nie mogą stać się własnymi.
Co do Królowej Kopca, wysłała już córki i nie interesował jej odlot. Była ostatnią z królowych kopców żyjących przed zniszczeniem ich planety przez Endera. Uznała, że ona także powinna zginąć — jak tamte, choć trzy tysiące lat później. Poza tym, mówiła sobie, jak mogłaby żyć, skoro jej najlepszy przyjaciel, Człowiek, wrósł w Lusitanię i nie mógł jej opuścić? Nie była to królewska myśl, ale w końcu żadna z królowych nie miała dotąd przyjaciela. To coś nowego: móc rozmawiać z kimś, kto nie był w swej istocie nią samą. Życie bez Człowieka byłoby zbyt smutne. A że jej ocalenie nie było już kluczowe dla przetrwania gatunku, zrobi coś wielkiego, dzielnego, tragicznego, romantycznego, a przynajmniej wyrafinowanego: zostanie. Nawet spodobał jej się pomysł szlachetnego zachowania w ludzkim sensie tego słowa. Dowodził też, ku jej zaskoczeniu, że bliski kontakt z ludźmi i pequeninos nie pozostał bez wpływu na nią. Odmienili ją, choć tego nie oczekiwała. W całej historii jej rasy nigdy nie istniała podobna do niej królowa kopca.
‹Wolałbym, żebyś poleciała› oświadczył Człowiek. ‹Chciał-bym myśleć o tobie jako o żywej. ›
Tym razem nie odpowiedziała.
Jane była nieugięta. Zespół pracujący nad językiem descoladores musiał odlecieć z Lusitanii i wrócić na orbitę wokół ich planety. Oczywiście, ona także miała się tam znaleźć. Nikt nie był tak głupi, by mieć za złe ocalenie osoby, dzięki której podróżowały wszystkie statki, ani też grupy ludzi, którzy mieli szansę ocalić przed descoladores całą ludzkość. Jednak Jane znalazła się na mniej pewnym moralnie gruncie, kiedy się uparła, że w bezpieczne miejsce muszą trafić Novinha, Grego i Olhado z rodziną. Valentine także została poinformowana, że jeśli nie wejdzie z mężem, dziećmi, załogą i przyjaciółmi na statek Jakta, Jane będzie zmuszona poświęcić bezcenne moce psychiczne i przetransportować ich fizycznie, nawet bez statku, jeśli będzie trzeba.