— Dlaczego my? — protestowała Valentine. — Nie prosiliśmy o specjalne przywileje.
— Nie obchodzi mnie, o co prosiliście, a o co nie — odparła Jane. — Jesteś siostrą Endera, Novinha jest wdową po nim, jej dzieci to jego adoptowane dzieci. Nie będę patrzeć spokojnie, jak dajecie się zabić, skoro jest w mojej mocy uratowanie rodziny przyjaciela. Jeśli wydaje ci się to niesprawiedliwym przywilejem, możesz się skarżyć później, ale na razie pakujcie się do statku Jakta, żebym mogła was zabrać z tej planety. Ocalicie więcej ludzi, jeśli przestaniecie zajmować mi czas bezsensowną dyskusją.
Zawstydzeni swymi specjalnymi prawami, jednak wdzięczni, że oni sami i ich najbliżsi przeżyją kolejne kilka godzin, zespół języka descoladores zebrał się przy promie zmienionym w kosmolot. Jane przeniosła go dalej od zatłoczonego lądowiska. Inni spieszyli do ładownika Jakta, który także przesunęła w odosobnione miejsce.
Mieszkańcy Milagre nie popadali w panikę. Tak długo żyli w lęku, że przybycie floty w pewnym sensie sprawiło im ulgę. Za godzinę, najdalej dwie, cała sprawa się rozstrzygnie.
Miro siedział otępiały przed terminalem na pokładzie promu pędzącego na wysokiej orbicie nad planetą descoladores.
— Nie mogę pracować — oświadczył w końcu. — Nad żadnym językiem nie umiem się skupić, kiedy mój naród i mój dom znalazły się na krawędzi zniszczenia.
Wiedział, że Jane — przypięta do koi na rufie promu — cały swój umysł wykorzystuje do transportu kolejnych statków z Lusitanii na inne skolonizowane światy, nie przygotowane na ich przyjęcie. Tymczasem on mógł najwyżej rozważać molekularne przekazy niepoznawalnych obcych.
— A ja mogę — stwierdziła Quara. — W końcu descoladores są równie wielkim zagrożeniem, i to dla całej ludzkości, nie tylko dla jednej planetki.
— Jakaś ty mądra — wtrąciła oschle Ela — patrzysz na to wszystko z właściwej perspektywy.
— Spójrzcie na transmisję, jaką odbieramy od descoladores — mówiła dalej Quara. — Czy widzicie to samo, co ja widzę?
Ela wywołała nad swoim terminalem obraz z komputera Quary. Miro także. Quara była wprawdzie irytująca, ale znała się na swoim fachu.
— Widzicie? Cokolwiek jeszcze robi ta molekuła, została zaprojektowana, żeby oddziaływać na dokładnie ten sam obszar mózgu co molekuła heroiny.
Nie można zaprzeczyć, że pasowała idealnie. Eli jednak trudno było w to uwierzyć.
— Mogli tego dokonać tylko w jeden sposób — stwierdziła. — Musieli wykorzystać historyczne informacje zawarte w wirusie descolady, jaki im posłaliśmy. Na ich podstawie zbudowali ludzkie ciało. Zbadali je, znaleźli środek chemiczny, który unieruchomi nas bezmyślną rozkoszą, a oni tymczasem zrobią z nami to, na co mają ochotę. Ale przez czas od przesłania im informacji w żaden sposób nie mogli wyhodować człowieka.
— Może pełne ciało nie było im potrzebne — zgadywał Miro. — Może tak dobrze umieją czytać informację genetyczną, że na jej podstawie ekstrapolowali całą niezbędną wiedzę o ludzkiej anatomii i fizjologii.
— Przecież nie mają naszego DNA — przypomniała Ela.
— Może potrafią wycisnąć dane z pierwotnego, naturalnego wirusa. W każdym razie jakoś je uzyskali i najwyraźniej domyślili się, że od tego będziemy tu tkwić jak kamienie z głupimi, zadowolonymi uśmiechami.
— Dla mnie jest całkiem oczywiste — wtrąciła Quara — że chcieli, żebyśmy tę molekułę odczytali biologicznie. Chcieli, żebyśmy natychmiast przyjęli narkotyk. Według nich pewnie siedzimy teraz i czekamy, aż przylecą i przejmą statek.
Miro natychmiast zmienił obraz nad terminalem.
— Niech to licho, Quaro! Masz rację. Patrzcie: trzy statki kierują się w naszą stronę.
— Nigdy dotąd się do nas nie zbliżali — przypomniała Ela.
— Teraz też się nie zbliżą — rzekł Miro. — Musimy pokazać, że ich koń trojański nie zadziałał.
Poderwał się z fotela i niemal pofrunął korytarzem do śpiącej Jane.
— Jane! — krzyczał, zanim jeszcze dotarł do kabiny. — Jane! Po chwili uchyliła powieki.
— Jane — powiedział. — Przesuń nas o jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów i ustaw na niższej orbicie.
Spojrzała niepewnie, potem chyba postanowiła mu zaufać, gdyż o nic nie spytała. Zamknęła oczy, gdy tylko Gasiogień zawołał ze sterowni:
— Zrobiła to! Przenieśliśmy się! Miro popłynął z powrotem.
— Teraz wiemy, że tego nie potrafią — stwierdził.
Rzeczywiście, terminal wykazywał, że obce statki nie zbliżają się już, ale ustawiły się czujnie o dwadzieścia kilometrów dalej, z trzech… nie, czterech stron.
— Ładnie nas wzięli w czworościan — zauważył Miro.
— W każdym razie wiedzą, że nie poddaliśmy się narkotykowi — rzekła Quara.
— Ale nie zbliżyliśmy się przez to do zrozumienia.
— Po prostu jesteśmy durniami — orzekł Miro.
— Samooskarżenia nie pomogą — odpowiedziała Quara. — Nawet jeśli w twoim przypadku są akurat prawdziwe.
— Quaro! — rzuciła ostro Ela.
— To był żart, do diabła! Czy dziewczyna nie może zażartować ze swojego starszego brata?
— No tak — mruknął Miro. — Żartownisia z ciebie.
— Co miałeś na myśli mówiąc, że jesteśmy durniami? — zapytał Gasiogień.
— Nigdy nie odszyfrujemy ich języka — wyjaśnił Miro. — Ponieważ to nie jest język. To zestaw rozkazów biologicznych. Oni nie mówią. Nie abstrahują. Oni tylko tworzą molekuły, którymi robią pewne rzeczy. To tak jakby ludzki słownik składał się z kija i marchewki. Walisz kijem albo dajesz marchewkę: kara i nagroda. Jeśli w ogóle miewają jakieś abstrakcyjne myśli, nie odczytamy ich z molekuł.
— Trudno uwierzyć, żeby rasa nie posiadająca abstrakcyjnego języka potrafiła stworzyć takie statki — stwierdziła z wyższością Quara. — Oni nadają te molekuły, jak my nadajemy widy i głosy.
— A jeśli mają wewnętrzne organy, które bezpośrednio tłumaczą te molekularne przekazy na chemiczne i fizyczne struktury? Wtedy by mogli…
— Nie zrozumiałeś. Waląc kijem i karmiąc marchewką nie da się zbudować fundamentu wiedzy. Potrzebują języka, żeby magazynować informacje poza własnym ciałem, żeby przekazywać wiedzę od osoby do osoby, z pokolenia na pokolenie. Nie wystartujesz w kosmos i nie nadasz wiadomości w paśmie elektromagnetycznym, opierając się na tym, do czego można skłonić człowieka za pomocą kamienia.
— Ma rację — przyznała Ela.
— Więc może część tych molekularnych przekazów to elementy pamięci — zastanowił się Miro. — Nadal nie język… Stymulują mózg do „pamiętania” tego, czego doświadczył nadawca, ale nie odbiorca.
— Posłuchaj — rzekł Gasiogień. — Czy masz rację, czy nie, musimy próbować rozszyfrować ich język.
— Jeśli mam rację, to tylko tracimy czas.
— Dokładnie.
— Aha… — Miro zrozumiał.
Gasiogień wnioskował poprawnie. Jeśli Miro domyślał się prawidłowo, cała ich misja była bezużyteczna. Już ponieśli klęskę. Dlatego musieli nadal działać tak, jakby Miro się mylił i język dawał się odczytać. Gdyby nie, i tak nic nie mogli zrobić.