Выбрать главу

— Nie, sir — odparł. — Nigdzie pan stąd nie odejdzie, a dopóki nie wrócimy do domu, pan dowodzi flotą. Chyba że ma pan jakiś niemądry plan ucieczki przed oskarżeniem o zbrodnie wojenne i procesem, jaki pana czeka.

— Nie, sir — zapewnił Lands. — Przyjmę każdą karę, jaką mi wyznaczą. Ocaliłem ludzkość przed zniszczeniem, ale gotów jestem dołączyć do ludzi i pequeninos z Lusitanii jako ofiara niezbędna dla osiągnięcia tego celu.

Causo zasalutował, po czym usiadł w fotelu i zapłakał.

DAJEMY PANU DRUGĄ SZANSĘ

Kiedy byłam małą dziewczynką, wierzyłam, że jeśli dostatecznie zadowolę bogów, zawrócą czas i pozwolą mi żyć znowu, ale tym razem nie zabiorą mi matki.

Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”

Satelita krążący wokół Lusitanii wykrył start pocisku z systemem DM i zmianę jego kursu w stronę planety. Potem statek zniknął z ekranów. Zdarzyło się to, czego najbardziej się obawiano: nikt nie próbował kontaktu czy negocjacji. Najwyraźniej flota od początku zamierzała jedynie zniszczyć ten świat, a wraz z nim całą rasę istot rozumnych. Wielu miało nadzieję, wielu oczekiwało szansy wyjaśnienia, że descolada została całkowicie pokonana i nie przedstawia już żadnego niebezpieczeństwa, że i tak już za późno, żeby cokolwiek powstrzymać, gdyż na kilkunastu planetach powstały kolonie ludzi, pequeninos i królowych kopców. Zamiast tego zobaczyli pędzącą ku nim śmierć. Pozostała im nie więcej niż godzina życia — prawdopodobnie mniej, gdyż detonacja systemu DM nastąpi z pewnością w pewnej odległości od powierzchni planety.

Tylko pequeninos dyżurowali przy instrumentach, ponieważ ludzie — z wyjątkiem niewielkiej garstki — uciekli do kosmolotów. Dlatego pequenino przekazał wieść przez ansibl do statku nad planetą descolady. Przy terminalu przypadkiem stał Gasiogień i pierwszy wysłuchał raportu. Natychmiast zaczął zawodzić, jego wysoki głos falował muzyką rozpaczy.

Kiedy Miro zrozumiał, co się stało, natychmiast pobiegł do Jane.

— Wystrzelili system — powiedział, potrząsając nią delikatnie.

Czekał tylko chwilę. Otworzyła oczy.

— Myślałam, że zwyciężyliśmy — szepnęła. — To znaczy Peter i Wang-mu. Kongres przegłosował kwarantannę i w szczególności odebrał flocie prawo użycia systemu DM. A mimo to wystrzelili.

— Jesteś zmęczona…

— To wymaga wszystkich moich sił. Raz po raz. A teraz mam je stracić… matczyne drzewa. Są częścią mnie, Miro. Pamiętasz, jak się czułeś, kiedy straciłeś panowanie nad swoim ciałem, kiedy byłeś niezręcznym kaleką? To właśnie stanie się ze mną, kiedy znikną matczyne drzewa.

Zaszlochała.

— Przestań — uspokoił ją Miro. — Przestań natychmiast. Opanuj emocje, Jane. Nie mamy na to czasu. Uwolniła się z pasów.

— Masz rację — przyznała. — Ciało bywa czasem zbyt silne, żeby nad nim zapanować.

— System musi się znaleźć blisko planety, żeby na nią podziałać. Pole rozprasza się bardzo szybko, chyba że trafi na masę, która je podtrzyma. Dlatego mamy czas, Jane. Może godzinę. Na pewno więcej niż pół.

— I jak myślisz, co mogę zrobić przez ten czas?

— Przechwyć to draństwo. Wypchnij je na Zewnątrz i nie sprowadzaj z powrotem.

— A jeśli wybuchnie na Zewnątrz? Jeśli ta niszcząca eksplozja odbije się echem aż tutaj? Poza tym nie mogę przechwycić czegoś, czego nie miałam okazji zbadać. W pobliżu nie ma nikogo, żaden ansibl nie jest z tym połączony; nic, co mogłoby pomóc to znaleźć w pustce.

— Nie wiem… — westchnął Miro. — Ender by wiedział! Dlaczego musiał umrzeć?

— Z technicznego punktu widzenia — zgodziła się Jane. — A Peter nie odszukał jeszcze drogi do swoich wspomnień Endera. Jeśli je ma.

— Co ma sobie przypomnieć? Coś takiego nigdy się jeszcze nie zdarzyło.

— Jest w nim aiúa Endera. Ile z jego geniuszu tkwiło w aiúa, a ile pochodziło z ciała i mózgu? Nie zapominaj, jak silny był czynnik genetyczny. Ender przyszedł na świat, ponieważ testy wykazały, że oryginalni Peter i Valentine byli bliscy ideału dowódcy wojskowego.

— To fakt — zgodził się Miro. — A teraz jest Peterem.

— Ale nie prawdziwym Peterem.

— Jest rodzajem Endera i rodzajem Petera. Możesz go odszukać? Możesz z nim rozmawiać?

— Kiedy nasze aiúa się spotykają, nie rozmawiamy. My… tak jakby tańczymy dookoła siebie. Inaczej niż Człowiek i Królowa Kopca.

— Czy ciągle ma klejnot w uchu? — spytał Miro, dotykając własnego.

— Ale co może zrobić? Jest oddalony o godziny drogi od swojego statku.

— Jane — poprosił Miro — spróbuj.

* * *

Peter był wstrząśnięty. Wang-mu dotknęła jego ramienia i przysunęła się bliżej.

— Co się stało?

— Myślałem, że nam się udało — odpowiedział. — Kiedy Kongres przegłosował cofnięcie rozkazu użycia systemu DM.

— Nie rozumiem… — odparła Wang-mu, choć już wiedziała, o co mu chodzi.

— Wystrzelili. Flota Lusitańska nie wykonała polecenia Kongresu. Kto mógł to przewidzieć? Mamy niecałą godzinę do detonacji.

Łzy zapiekły w oczach Wang-mu, ale zamrugała tylko.

— Przynajmniej pequeninos i królowe kopców przetrwają.

— Ale nie sieć matczynych drzew. Loty międzygwiezdne się skończą, dopóki Jane nie znajdzie innego sposobu przechowywania informacji. Braterskie drzewa są za głupie, a ojcowskie mają zbyt silne jaźnie, żeby dzielić się z nią pamięcią. Zrobiłyby to, gdyby mogły, ale nie potrafią. Myślisz, że Jane nie sprawdziła wszystkich możliwości? Loty szybsze niż światło są skończone.

— Więc tutaj będzie nasz dom — stwierdziła Wang-mu.

— Nie, nie będzie.

— Mamy parę godzin drogi do statku, Peter. Nie zdążymy przed detonacją.

— A czym jest statek? Puszką z lampą i szczelnymi drzwiami. Być może, ta puszka wcale nie jest nam potrzebna. Nie zostanę tutaj, Wang-mu.

— Wracasz na Lusitanię? Teraz?

— Jeśli Jane potrafi mnie przenieść. A jeśli nie, to moje ciało wróci tam, skąd przybyło: na Zewnątrz.

— Lecę z tobą — oznajmiła.

— Mam za sobą trzy tysiące lat życia — rzekł Peter. — Co prawda nie pamiętam ich zbyt dokładnie… Ale zasługujesz na coś lepszego niż zniknięcie z tego wszechświata, gdyby Jane się nie udało.

— Lecę z tobą — powtórzyła — więc lepiej nic już nie gadaj. Nie traćmy czasu.

— Nie wiem nawet, co zrobię, kiedy już tam będę — ostrzegł Peter.

— Owszem, wiesz.

— Tak? A co planuję?

— Nie mam pojęcia.

— To właśnie problem. Co komu z mojego planu, jeżeli nikt go nie zna?

— Chodzi mi o to, że jesteś tym, kim jesteś — oświadczyła. — Tą samą wolą, tym samym twardym, pomysłowym chłopcem, który nie pozwolił się pokonać, choćby nie wiem co wystąpiło przeciw niemu w Szkole Bojowej i Szkole Dowodzenia. Chłopcem, który nie dał się pobić dręczycielom, nieważne, co musiał zrobić, żeby ich pokonać. Nagi, bez żadnej broni oprócz mydła na skórze… tak Ender walczył z Bonzo Madridem w toalecie Szkoły Bojowej.

— Widzę, że dużo czytałaś.

— Peter, nie oczekuję od ciebie, że będziesz Enderem, z jego osobowością, wspomnieniami, jego wyszkoleniem. Ale ciebie nie można pokonać. Potrafisz znaleźć sposób zniszczenia przeciwnika.