Выбрать главу

— Oficer ładunkowy zameldował, że coś znalazło się w głównej ładowni statku.

— Co takiego? Causo tylko spojrzał. Lands skinął głową i razem zeszli z mostku.

Jane przeniosła statek nie do przedziału uzbrojenia, gdyż tam zmieściłby się tylko pocisk, a nie puszka, w której się znalazł. Wybrała główną ładownię jako o wiele większą, a także pozbawioną praktycznej możliwości ponownego wystrzelenia systemu DM.

Peter i Wang-mu wyszli ze statku na podłogę.

Potem Jane zabrała statek, zostawiając Petera, Wang-mu i pocisk.

Statek pojawi się na Lusitanii, ale nikt do niego nie wsiądzie. Nie ma potrzeby. System DM nie leci już w stronę planety. Znajduje się w ładowni okrętu flagowego Floty Lusitańskiej, pędzącego z relatywistyczną prędkością ku zniszczeniu. Czujnik zbliżeniowy nie zareaguje, naturalnie, gdyż pocisk nie trafił z pobliże masy planetarnego rzędu. Ale zapalnik czasowy wciąż odmierza sekundy.

— Mam nadzieję, że szybko nas zauważą — szepnęła Wang-mu.

— Nie martw się. Mamy jeszcze sporo minut.

— Ktoś już nas widział?

— W tamtym gabinecie siedział jakiś człowiek. — Peter wskazał otwarte drzwi. — Zobaczył statek, potem nas, a potem pocisk. Teraz go nie ma. To chyba już długo nie potrwa.

Naprzeciwko, w górnej części ściany, otworzyły się drzwi. Trzej mężczyźni wyszli na galeryjkę otaczającą ładownię z trzech stron.

— Cześć — powiedział Peter.

— Kim jesteście, do diabła? — zapytał ten, który miał najwięcej baretek i pasków na mundurze.

— Założę się, że jest pan admirałem Bobbym Landsem. A pan to pierwszy oficer Causo. A pan to oficer ładunkowy Lung.

— Pytałem, kim jesteście, do diabła! — krzyknął admirał Lands.

— Mam wrażenie, że myli pan priorytety — stwierdził Peter.

— Sądzę, że będzie mnóstwo czasu na dyskusję o mojej tożsamości, kiedy już zostanie wyłączony zapalnik czasowy w tym urządzeniu, które tak nieostrożnie wyrzucił pan w przestrzeń w pobliżu zamieszkanej planety.

— Jeśli sądzisz, że…

Ale admirał nie dokończył zdania, ponieważ pierwszy oficer przeskoczył nad relingiem, wylądował na pokładzie ładowni i od razu zaczai otwierać zamki mocujące pokrywę chronometru.

— Causo! — zawołał Lands. — To przecież nie…

— To nasz pocisk, sir — odpowiedział Causo.

— Wystrzeliliśmy pocisk! — krzyknął admirał.

— Z pewnością przez pomyłkę — wtrącił Peter. — Przeoczenie. Ponieważ Gwiezdny Kongres odebrał panu prawo użycia tej broni.

— Kim jesteście i skąd się tu wzięliście? Causo wyprostował się. Pot ściekał mu z czoła.

— Sir, z satysfakcją melduję, że z ponad dwuminutową rezerwą zdołałem uchronić nasz okręt przed rozbiciem na atomy.

— Cieszę się, że do rozbrojenia systemu nie trzeba jakichś bezsensownych kluczy i tajnego kodu — oświadczył Peter.

— Nie. Jest zaprojektowany tak, żeby łatwo dał się wyłączyć — wyjaśnił Causo. — Uzbroić go… O, to jest trudne.

— Ale jakoś wam się udało.

— Gdzie wasz pojazd? — spytał admirał. Schodził po drabince na pokład.

— Przylecieliśmy w takim ładnym pudełku, które wyrzuciliśmy, kiedy nie było już potrzebne — odparł Peter. — Czy jeszcze pan nie zrozumiał, że nie przybyliśmy po to, żeby dać się przesłuchiwać?

— Aresztować tych dwoje! — rozkazał Lands.

Causo spojrzał na dowódcę, jakby ten nagle oszalał. Ale oficer ładunkowy, który zszedł za admirałem na dół, zrobił kilka kroków w stronę Petera i Wang-mu.

Zniknęli natychmiast i pojawili się na galeryjce, w miejscu, gdzie trzej oficerowie weszli do ładowni. Oczywiście, minęła chwila, zanim ich zauważono. Oficer ładunkowy był po prostu zdziwiony.

— Sir — powiedział. — Stali tutaj jeszcze przed sekundą.

Causo za to uznał, że dzieje się coś niezwykłego, co nie jest przewidziane w regulaminie. Dlatego zareagował według innego wzorca: przeżegnał się i zaczai mamrotać modlitwę.

Lands cofnął się o kilka kroków, aż zderzył się z pociskiem. Przycisnął dłonie do powierzchni, a po chwili zaklął i oderwał je, jakby powłoka stała się nagle gorąca.

— Boże — szepnął. — Próbowałem zrobić to, co zrobiłby Ender Wiggin.

Wang-mu nie mogła się powstrzymać. Parsknęła śmiechem.

— To dziwne — stwierdził Peter. — Bo ja próbowałem zrobić dokładnie to samo.

— O Boże… — powtórzył Lands.

— Admirale — rzekł Peter. — Mam pewną propozycję. Zamiast tracić kilka miesięcy czasu rzeczywistego na zwrot i próbę ponownego bezprawnego wystrzelenia tego urządzenia, i zamiast wprowadzać bezużyteczną i demoralizującą kwarantannę wokół Lusitanii, niech pan ruszy wprost do jednego ze Stu Światów… Trondheim jest chyba najbliżej. A po drodze wyśle pan raport do Gwiezdnego Kongresu. Mam nawet kilka sugestii co do sformułowań tego raportu… Jeśli zechce ich pan wysłuchać.

W odpowiedzi Lands wyjął pistolet laserowy i wymierzył w Petera.

Peter z Wang-mu natychmiast zniknęli ze swego miejsca i pojawili się za Landsem. Peter sięgnął ręką i sprawnie rozbroił admirała, pechowo łamiąc mu przy tym dwa palce.

— Przepraszam, wyszedłem z wprawy. Nie używałem sztuk walki od… hm, od tysięcy lat.

Lands osunął się na kolana, podtrzymując zranioną dłoń.

— Peter — odezwała się Wang-mu — poproś Jane, żeby przestała nas tak przerzucać. W głowie mi się kręci. Peter mrugnął do niej.

— Chce pan wysłuchać moich sugestii co do raportu? — zwrócił się do admirała. Lands kiwnął głową.

— Ja również — dodał Causo, który najwyraźniej zrozumiał, że przez jakiś czas przyjdzie mu dowodzić okrętem.

— Moim zdaniem powinniście wyjaśnić, iż z powodu awarii błędnie zameldowano o wystrzeleniu pocisku z systemem DM. W rzeczywistości procedura odpalenia została przerwana na czas, a w celu uniknięcia wszelkiego ryzyka przenieśliście pocisk do głównej ładowni, gdzie został rozbrojony i zdemontowany. Zrozumiał pan tę część o demontażu? — Peter obejrzał się na pierwszego oficera.

Causo pokiwał głową.

— Zrobię to natychmiast, sir. Proszę przynieść narzędzia — polecił oficerowi ładunkowemu.

Lung otworzył ścienną szafkę, a Peter mówił dalej:

— Może pan zameldować o nawiązaniu kontaktu z mieszkańcem Lusitanii… to ja… który przekonał pana, że wirus descolady został pokonany i nikomu już nie zagraża.

— Dlaczego mam w to wierzyć?

— Ponieważ noszę w sobie to, co pozostało z wirusa i jeśli nie jest całkiem pokonany, zarazi się pan descoladą i za parę dni umrze. Oprócz stwierdzenia, że Lusitania nie stanowi już zagrożenia, powinien pan również wyjaśnić, że bunt na Lusitanii był zaledwie nieporozumieniem, nie było absolutnie żadnej ludzkiej ingerencji w kulturę pequeninos. To tylko pequeninos, jako istoty świadome i gospodarze na własnej planecie, wykorzystali swe prawa, by uzyskać informację i technologię od przyjaznej, odwiedzającej ich obcej rasy, a dokładniej: od ludzkiej kolonii Milagre. Od tego czasu wielu pequeninos opanowało ludzką naukę i technikę. W rozsądnej, choć niedalekiej przyszłości wyślą swoich ambasadorów do Gwiezdnego Kongresu z nadzieją, że Kongres odpowie podobną uprzejmością. Zapamiętał pan?

Lands przytaknął. Causo, rozbierający na części mechanizm zapalnika systemu DM, burknął coś na potwierdzenie.

— Może pan również zameldować, że pequeninos zawarli sojusz z inną obcą rasą, która, wbrew przedwczesnym raportom, nie została całkowicie unicestwiona w niesławnym ksenocydzie Endera Wiggina. Przetrwała jedna królowa kopca w kokonie i to ona była źródłem informacji zawartych w słynnej księdze Królowa Kopca, której prawdziwość obecnie nie podlega żadnej wątpliwości. Królowa Kopca z Lusitanii nie zamierza w chwili obecnej wymieniać ambasadorów z Gwiezdnym Kongresem i woli, by jej interesy były reprezentowane przez pequeninos.