— Wciąż żyją robale? — zdziwił się Lands.
— Technicznie rzecz biorąc, Ender Wiggin nie dokonał ksenocydu. Gdyby nie odwołano wystrzelenia tego oto pocisku, pan byłby sprawcą pierwszego, nie drugiego ksenocydu. Obecnie jednak sytuacja przedstawia się tak, że ksenocyd w ogóle nie nastąpił, choć nie z braku chęci i prób w obu przypadkach.
Łzy pociekły po twarzy admirała.
— Nie chciałem tego zrobić. Myślałem, że to słuszne. Myślałem, że muszę ratować…
— Później zwróci się pan z tym do psychoterapeuty — przerwał mu Peter. — Pozostał nam jeszcze jeden punkt. Dysponujemy techniką lotów międzygwiezdnych, którą Gwiezdny Kongres, jak sądzę, chciałby przejąć. Widzieli panowie demonstrację tej metody. Co prawda zwykle wolimy dokonywać przelotów w naszych niezbyt eleganckich i podobnych do puszek statkach. Niemniej jednak metoda jest całkiem skuteczna i pozwala odwiedzać inne światy, nie tracąc nawet sekundy życia. Wiem, że ci, którzy strzegą kluczy tej techniki, w ciągu najbliższych miesięcy z przyjemnością przetransportują natychmiastowo do celów wszystkie relatywistyczne statki, przebywające obecnie w przestrzeni.
— Ale za pewną cenę — mruknął Causo i pokiwał głową.
— Cóż… Powiedzmy, że to warunek wstępny. Kluczowym elementem naszych natychmiastowych lotów międzygwiezdnych jest program komputerowy, który Gwiezdny Kongres niedawno próbował wymazać. Znaleźliśmy metodę zastępczą, ale nie jest w pełni zadowalająca ani wystarczająca. Z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że Gwiezdny Kongres nie uzyska dostępu do tej techniki, dopóki ansible Stu Światów nie zostaną na nowo połączone z sieciami komputerowymi na wszystkich planetach, bez opóźniaczy i bez tych irytujących programików kontrolnych, które ujadają bez przerwy jak szczeniaki.
— Nie mam upoważnienia do…
— Admirale, nie wymagam, żeby pan decydował. Ja tylko wyraziłem swoje sugestie co do zawartości raportu, jaki zechce pan przesłać ansiblem do Gwiezdnego Kongresu. Natychmiast.
Lands odwrócił głowę.
— Nie czuję się dobrze — oświadczył. — Nie mogę kierować okrętem. Panie Causo, jako pierwszemu oficerowi, w obecności oficera ładunkowego Lunga, przekazuję panu dowodzenie okrętem i nakazuję, by powiadomił pan admirała Fukudę, że został dowódcą tej flotylli.
— Nic z tego — przerwał Peter. — Raport, który opisałem, musi pochodzić od pana. Fukudy tu nie ma, a ja nie zamierzam mu tego wszystkiego powtarzać. Dlatego to pan napisze raport i zachowa dowództwo floty i okrętu, i nie wykręci się od odpowiedzialności. Niedawno podjął pan trudną decyzję. Dokonał pan błędnego wyboru, ale przynajmniej był pan odważny i konsekwentny. Proszę teraz okazać tę samą odwagę, admirale. Nie ukaraliśmy pana, jeśli nie liczyć spowodowanego moją niezręcznością wypadku z pańskimi palcami. Jest mi naprawdę przykro z tego powodu. Dajemy panu drugą szansę. Niech pan ją przyjmie, admirale.
Lands popatrzył na Petera i łzy pociekły mu po policzkach.
— Dlaczego dajecie mi drugą szansę?
— Bo Ender zawsze jej pragnął. I może dając ją panu, on też ją otrzyma.
Wang-mu wzięła go za rękę i ścisnęła mocno.
Potem zniknęli z ładowni okrętu i pojawili się w sterowni promu krążącego nad planetą descoladores.
Wang-mu rozejrzała się po kabinie pełnej obcych ludzi. W przeciwieństwie do okrętu admirała Landsa, prom nie miał sztucznej grawitacji, ale trzymając Petera za rękę, Wang-mu zdołała nie zemdleć i nie zwymiotować. Nie miała pojęcia, kim są ci ludzie, ale wiedziała, że Gasiogień musi być pequenino, a robotnica przy terminalu należy do gatunku kiedyś znienawidzonego i budzącego przerażenie jako bezlitosne robale.
— Cześć, Elu, Quaro, Miro — rzucił Peter. — To jest Wang-mu. Wang-mu byłaby przestraszona, gdyby nie to, że inni wyraźnie też się przerazili na ich widok. Miro pierwszy się opanował.
— Zgubiliście gdzieś swój statek? — zapytał. Wang-mu parsknęła śmiechem.
— Witaj, Królewska Matko Zachodu — powiedział Miro, używając imienia bogini czczonej na Drodze. — Słyszałem o tobie od Jane.
Ktoś przepłynął z korytarza do sterowni.
— Val? — zdziwił się Peter.
— Nie — odpowiedziała. — Jestem Jane.
— Jane — szepnęła Wang-mu. — Bogini Malu.
— Przyjaciel Malu — poprawiła ją Jane. — Tak jak jestem twoim przyjacielem, Wang-mu.
— Podeszła do Petera, ujęła go za ręce i spojrzała w oczy. — I twoim także, Peter. Zawsze byłam twoim przyjacielem.
SKĄD WIEMY ŻE NIE TRZĘSĄ SIĘ ZE STRACHU?
O bogowie! Jesteście niesprawiedliwi!
Moja matka i ojciec zasługiwali na lepsze dziecko niż ja!
— Mieliście system DM w rękach i oddaliście go? — spytała z niedowierzaniem Quara.
Wszyscy, nie wyłączając Mira, uznali, że nie ufa żołnierzom, boi się, że użyją go po raz drugi.
— Zdemontowali go na moich oczach — uspokoił ją Peter.
— A można go zmontować z powrotem? Wang-mu spróbowała wytłumaczyć.
— Admirał Lands nie może już iść tą drogą. Nie zostawilibyśmy tej sprawy nie dokończonej. Lusitania jest bezpieczna.
— Ona nie mówi o Lusitanii — wyjaśniła chłodno Ela. — Mówi o tym, co mamy tutaj. O planecie descolady.
— Czy tylko ja o tym pomyślałam? — zdziwiła się Quara. — Powiedzcie prawdę… To przecież zakończyłoby wszystkie nasze zmartwienia o kolejne sondy, o nowe epidemie jeszcze gorszych wersji descolady…
— Myślisz o zniszczeniu świata zamieszkanego przez inteligentną rasę? — upewniła się Wang-mu.
— Nie w tej chwili. — Ton Quary sugerował, że Wang-mu jest najgłupszą osobą, jaką w życiu spotkała. — Jeśli stwierdzimy, że są… no wiecie… Jak to Valentine je określa… Varelse. Niezdolni do porozumienia. Niezdolni do współistnienia.
— Więc uważasz, że… — zaczęła Wang-mu.
— Powiedziałam, co powiedziałam — przerwała jej Quara. Wang-mu mówiła dalej:
— Uważasz, że admirał Lands miał w zasadzie rację, po prostu w tej szczególnej sprawie nie znał wszystkich faktów. Gdyby descolada na Lusitanii wciąż stanowiła groźbę, jego obowiązkiem byłoby zniszczenie planety.
— Czym jest życie mieszkańców jednej planety wobec życia wszystkich świadomych istot?
— Czy to ta sama Quara Ribeira — zdziwił się Miro — która nie pozwalała nam usunąć wirusa descolady, ponieważ mógł być inteligentny?
— Od tego czasu sporo myślałam. Byłam wtedy dziecinna i sentymentalna. Życie jest cenne. Życie świadome jest jeszcze cenniejsze. Ale kiedy jedna świadoma rasa zagraża przetrwaniu innej, wtedy zagrożony gatunek ma prawo się bronić. Czy nie tak zrobił Ender? I to niejeden raz?
Quara przyjrzała się im tryumfująco.
Peter kiwnął głową.
— Tak — przyznał. — To właśnie zrobił Ender.
— W grze — przypomniała Wang-mu.
— W starciu z dwoma chłopcami, którzy zagrażali jego życiu. Dopilnował, żeby nigdy więcej mu nie grozili. Tak toczy się wojny, choćbyście naiwnie uważali inaczej. Nie uderzasz z minimalną siłą, uderzasz z największą możliwą siłą przy rozsądnych kosztach. Nie po to, żeby obić przeciwnika ani nawet go pokrwawić, trzeba zniszczyć jego zdolność do kontrataku. Taką strategię wykorzystujemy w walce z chorobami. Nie szukasz leku, który zabije dziewięćdziesiąt dziewięć procent bakterii czy wirusów. Wtedy jedynym skutkiem będzie stworzenie nowego szczepu, odpornego na leki. Musisz zabić sto procent.