Выбрать главу

— My tutaj też próbujemy rozwiązywać sprawy — oświadczyła, odsuwając się od niego.

— Ale tutaj możemy stać się nie umysłem, lecz dziećmi umysłu. Dłońmi i stopami, wargami i językiem. Możemy wykonywać, nie decydować.

Pochylił się, przyklęknął, potem usiadł na ziemi. Młode rośliny łaskotały mu skórę. Otarł czoło brudną dłonią, wiedząc, że rozmazuje pył w błoto.

— Prawie w to wierzę, Andrew. Potrafisz przekonywać — powiedziała Novinha. — I co, postanowiłeś przestać być bohaterem własnej sagi? Czy może to tylko manewr? Zostać sługą wszystkich, żeby być największym spośród nas?

— Wiesz, że nigdy nie szukałem wielkości. I jej nie znalazłem.

— Andrew, opowiadasz tak wspaniale, że sam wierzysz w swoje bajki.

Ender podniósł głowę.

— Proszę cię, Novinho, pozwól mi zamieszkać tu z tobą. Jesteś moją żoną. Bez ciebie moje życie traci sens.

— Żyjemy tutaj jak mężowie i żony, ale nie… wiesz, że nie…

— Wiem, że Filhos wyrzekają się stosunków seksualnych — potwierdził Ender. — Jestem twoim mężem. Skoro nie uprawiam seksu z nikim, równie dobrze mogę tego nie robić właśnie z tobą.

Uśmiechnął się krzywo.

Odpowiedziała mu uśmiechem smutnym i pełnym litości.

— Novinho — rzekł — nie interesuje mnie już własne życie. Czy to rozumiesz? Zależy mi jedynie na tobie. Jeśli ciebie utracę, co jeszcze będzie mnie tu trzymać?

Sam nie był pewien, co właściwie chciał przez to powiedzieć. Słowa nieproszone spłynęły mu z warg. Wypowiadając je wiedział jednak, że nie wyrażają żalu nad sobą, są raczej szczerym wyznaniem prawdy. Co nie znaczy, że myślał o samobójstwie, dobrowolnym wygnaniu czy innym teatralnym geście. Czuł raczej, że się rozwiewa. Traci oparcie. Lusitania wydawała się coraz mniej rzeczywista. Wciąż była tu Valentine, najdroższa siostra i przyjaciółka, ale dla niego nie była realna, ponieważ go nie potrzebowała. Plikt, nie proszona wyznawczyni, może i potrzebowała Endera, ale nie rzeczywistego, bardziej jego idei. Kto jeszcze pozostał? Dzieci Novinhy i Liba, które wychowywał jak własne, które kochał jak własne… Teraz nadal je kochał, nie mniej niż dawniej, ale dorosły już i nie był im więcej potrzebny. Jane, którą kiedyś niemal zniszczyła godzina jego nieuwagi, także go już nie potrzebowała. Była gdzie indziej: w klejnocie w uchu Mira, w innym klejnocie u Petera…

Peter. Młoda Valentine. Skąd przybyli? Ukradli jego duszę i odlatując, zabrali ją ze sobą. To oni dokonywali czynów, których kiedyś sam by dokonywał. A on tymczasem czekał tu, na Lusitanii, i… rozwiewał się. O to mu chodziło. Jeśli utraci Novinhę, co jeszcze będzie go trzymać w ciele, które przez całe tysiąclecia ciągnął ze sobą po wszechświecie?

— Nie do mnie należy decyzja — rzekła Novinha.

— Do ciebie — zapewnił Ender. — Czy chcesz mieć mnie przy sobie tutaj, jako jednego z Filhos da Mente de Cristo? Jeśli tak, myślę, że pokonam inne przeszkody. Zaśmiała się drwiąco.

— Przeszkody? Tacy ludzie jak ty nie miewają przeszkód. Tylko kolejne stopnie.

— Ludzie jak ja?

— Tak. Ludzie jak ty. Co prawda nigdy nie spotkałam innego. Bardzo kochałam Liba, ale nigdy nie przeżył jednego dnia tak, jak ty przeżywasz każdą minutę. Jako dorosła kobieta odkryłam, że pokochałam po raz pierwszy, kiedy pokochałam ciebie. Tęskniłam za tobą bardziej niż za własnymi dziećmi, bardziej niż za rodzicami, bardziej nawet niż za ukochanymi, którzy odeszli. Nie potrafię śnić o nikim oprócz ciebie. Ale to nie znaczy, że gdzie indziej nie ma kogoś takiego jak ty. Wszechświat jest wielki. Nie możesz być tak całkiem wyjątkowy.

Wyciągnął rękę ponad zagonem i oparł jej dłoń na udzie.

— A więc nadal mnie kochasz? — zapytał.

— I po to przyszedłeś? Żeby się przekonać, czy wciąż cię kocham?

Kiwnął głową.

— Częściowo.

— Tak — odparła.

— Więc mogę zostać?

Zalała się łzami. Szlochała głośno. Osunęła się na ziemię. Sięgnął przez rośliny i objął ją, nie dbając o zgniecione między nimi liście. Po chwili jej płacz ucichł, zwróciła się do niego i uścisnęła równie mocno.

— Och, Andrew — szepnęła. Głos jej drżał i łamał się od długiego szlochu. — Czy Bóg kocha mnie tak, że da mi ciebie znowu, teraz, kiedy tak bardzo jesteś mi potrzebny?

— Aż do śmierci…

— Znam te słowa. Ale modlę się, żeby tym razem Bóg pozwolił mi umrzeć pierwszej.

JEST NAS ZA DUŻO

Opowiem wam najpiękniejszą historię, jaką znam. Pewien człowiek dostał psa, którego bardzo kochał.

Pies chodził z nim wszędzie, choć człowiek nie zdołał go nauczyć niczego pożytecznego,

Pies nie aportował, nie wystawiał ptactwa, nie ścigał się z innymi, nie bronił ani nie stróżował.

Tylko spoglądał na niego tajemniczo.

„To nie jest pies, to wilk” — stwierdziła żona tego człowieka

„On jeden jest mi wierny” — odparł wtedy, a żona nigdy więcej z nim o tym nie mówiła.

Pewnego dnia człowiek ten zabrał psa do prywatnego samolotu, a kiedy lecieli nad górami, zawiodły silnikii samolot został rozdarty na strzępy o drzewa. Człowiek leżał zakrwawiony, z brzuchem rozerwanym przez odłamki metalu. W zimnym powietrzu para unosiła się z jego wnętrzności, ale potrafił myśleć tylko o swoim wiernym psie.

Czy przeżył? Czy jest ranny?

Wyobraźcie sobie jego ulgę, gdy pies podszedł nagle i spojrzał na niego tym samym nieodgadnionym wzrokiem.

Po godzinie pies obwąchał rozerwany brzuch człowieka i zaczął wyciągać wnętrzności, śledzionę i wątrobę, i przeżuwać je, cały czas wpatrując się w twarz człowieka.

„Dzięki Bogu — powiedział ów człowiek. — Przynajmniej jeden z nas nie będzie głodował”.

Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”

Ze wszystkich szybszych niż światło statków, przeskakujących pod kontrolą Jane na Zewnątrz i z powrotem, jedynie Mira wyglądał jak typowy kosmolot. Z prostego powodu: był zwykłym promem, który kiedyś przewoził pasażerów i ładunki z wielkich statków orbitujących wokół Lusitanii. Teraz nowe pojazdy mogły natychmiastowo przenosić się z planety na planetę, nie potrzebowały więc żadnych systemów życiowych ani nawet paliwa. A że Jane musiała zachowywać w pamięci całkowitą strukturę każdego z nich, im były prostsze, tym lepiej. Właściwie trudno było nazwać je statkami: zwykłe kabiny bez okien, prawie bez wyposażenia, nagie jak klasa w nędznej szkole. Mieszkańcy Lusitanii zaczęli nazywać podróże kosmiczne encaixarse, co po portugalsku znaczyło „wejście do pudła”, czy też, bardziej dosłownie, „zapudłowanie się”.

Miro jednakże miał badać, poszukiwać nowych planet zdolnych do podtrzymania życia trzech inteligentnych gatunków: ludzi, pequeninos i królowych kopców. W tym celu potrzebował tradycyjnego kosmolotu, gdyż wprawdzie nadal przenosił się z planety na planetę za pośrednictwem natychmiastowego skrótu przez Zewnętrze, to jednak nie mógł liczyć, że dotrze do świata z odpowiednią do oddychania atmosferą. Jane zawsze dostarczała go na wysoką orbitę, skąd mógł obserwować, mierzyć, analizować i lądować tylko na najbardziej obiecujących planetach, by ostatecznie potwierdzić, że nadają się do zamieszkania.

Nie podróżował samotnie. Zbyt wiele spoczywałoby na jego barkach. Poza tym wszystko, co robił, wymagało sprawdzenia. A jednak ze wszystkich zadań wykonywanych przez mieszkańców Lusitanii to było najbardziej niebezpieczne. Kiedy otwierał luk statku, nigdy nie wiedział, czy nie napotka w nowym świecie jakiegoś nieprzewidzianego zagrożenia. Miro od dawna już uważał swoje życie za nieistotne. Przez kilka lat uwięziony w ciele z uszkodzonym mózgiem, pragnął śmierci. A kiedy pierwsza wyprawa na Zewnątrz pozwoliła mu odtworzyć swoje ciało w całej perfekcji młodości, każdą chwilę, każdą godzinę i dzień swego życia traktował jak niezasłużony prezent. Nie zmarnuje go, ale nie cofnie się przed narażaniem dla dobra innych.