Quara pokręciła głową, ale ton wyższości zniknął z jej głosu.
— Wydaje mi się, że ktoś tu próbuje uzyskać wybaczenie własnych zbrodni.
— To był Ender — stwierdził Peter. — Przez całe życie próbował zmienić w ramenów siebie i wszystkich innych. Rozglądam się teraz, myślę o tym, co widziałem, o ludziach, jakich poznałem przez ostatnie miesiące, i sądzę, że nasza rasa nie wypada fatalnie. Idziemy we właściwym kierunku. Od czasu do czasu zdarza się krok wstecz, jakaś wojownicza przemowa. Ale ogólnie zbliżamy się do tego, żeby być godnymi związku z królowymi kopców i pequeninos. A jeśli descoladores dzieli od stanu ramenów dystans większy niż nas, to jeszcze nie znaczy, że mamy prawo ich zniszczyć. To znaczy, że tym bardziej powinniśmy okazywać im cierpliwość, pomagać w drodze. Ile lat trwało, zanim przestaliśmy oznaczać pola bitewne stosami ludzkich czaszek? Tysiące. A przez cały czas mieliśmy nauczycieli, którzy próbowali nas zmienić, wskazywali kierunek. Uczyliśmy się powoli. Spróbujmy ich nauczyć… jeśli już teraz nie wiedzą więcej od nas.
— Poznanie ich języka może potrwać lata — zauważyła Ela.
— Transport jest teraz tani — odparł Peter. — Nie chciałem cię urazić, Jane. Możemy przez lata wymieniać kolejne zespoły. To nie problem. Możemy przysłać całą flotę. Z pequeninos i robotnicami obok ludzkich badaczy. Przez wieki. Przez tysiąclecia. Nie ma pośpiechu.
— Uważam, że to niebezpieczne — nie ustępowała Quara.
— A ja uważam, że przejawiasz to samo instynktowne pragnienie, które cechuje nas wszystkich. Wiesz, że umrzesz, i chciałabyś przedtem poznać rozwiązania wszystkich problemów.
— Jeszcze nie jestem stara!
— On ma rację, Quaro — wtrącił Miro. — Odkąd umarł Marcão, czujesz śmierć nad sobą. Zastanówcie się wszyscy. Ludzie są krótko żyjącym gatunkiem. Królowe kopców wierzą, że żyją wiecznie. Pequeninos mają nadzieję na wiele stuleci trzeciego życia. To my się ciągle spieszymy. Próbujemy decydować, nie mając pełnej informacji, ponieważ usiłujemy działać natychmiast, póki mamy jeszcze czas.
— Więc to tak? — spytała Quara. — Tak chcecie postąpić? Niech ta groźba dla wszelkiego życia siedzi tam i knuje, a my będziemy tylko patrzeć z nieba?
— Nie my — rzekł Peter.
— Nie, to prawda. Nie należysz do tego zespołu.
— Owszem, należę. Ale ty nie. Wracasz na Lusitanię, a Jane już nigdy cię tu nie sprowadzi. Dopóki przez lata nie udowodnisz, że opanowałaś już swoje demony.
— Ty draniu! — krzyknęła.
— Wszyscy tu wiedzą, że mam rację — oświadczył. — Jesteś jak Lands. Przejawiasz nadmierną gotowość do podejmowania zabójczo dalekosiężnych decyzji, a potem nie pozwalasz, by jakiekolwiek argumenty zmieniły twoją opinię. Jest mnóstwo ludzi podobnych do ciebie, Quaro. Nie możemy ich dopuścić w pobliże tej planety, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej.
Może nadejdzie dzień, kiedy wszystkie świadome rasy uznają, że descoladores istotnie są varelse i muszą zostać zniszczeni. Ale wątpię, czy ktokolwiek z nas, z wyjątkiem Jane, będzie wtedy wśród żywych.
— A co? Myślisz, że będę żyć wiecznie? — spytała Jane.
— Lepiej niech tak będzie. Chyba że z Miro wymyślicie, jak mieć dzieci, które potrafią przenosić statki. — Peter urwał na chwilę. — Czy możesz zabrać nas teraz do domu?
— Zanim skończę to zdanie.
Otworzyli właz. Wyszli ze statku. Stanęli na powierzchni planety, która jednak nie została zniszczona. Wszyscy z wyjątkiem Quary.
— Quara z nami nie idzie? — zapytała Wang-mu.
— Może chce trochę zostać sama — odparł Peter.
— Zaraz was dogonię.
— Myślisz, że sobie z nią poradzisz?
— Mogę spróbować. Pocałował ją.
— Byłem zbyt surowy. Powiedz jej, że przepraszam.
— Może później sam jej to powiesz — odrzekła.
Wróciła na statek. Quara wciąż siedziała przed terminalem. W powietrzu migotały ostatnie dane, które przeglądała w chwili, kiedy zjawili się Peter i Wang-mu.
— Quaro… — zaczęła Wang-mu.
— Wyjdź. — Chrapliwy głos był wyraźnym dowodem, że płakała.
— Wszystko, co mówił Peter, to prawda.
— Po to wróciłaś? Żeby sypać sól w rany?
— Z wyjątkiem tego, że przecenił skromne postępy ludzkości. Quara pociągnęła nosem. To było niemal potwierdzenie.
— Bo mam wrażenie, że wszyscy tutaj z góry uznali ciebie za varelse. Skazali na wygnanie, bez żadnej szansy ułaskawienia. Nie próbując cię zrozumieć.
— Ależ rozumieją — zapewniła Quara. — Mała dziewczynka, załamana utratą brutalnego ojca, którego jednak kochała. Wciąż szuka jego następcy. Wciąż reaguje na każdego bezmyślną złością, jaką widziała u ojca. Myślisz, że nie wiem, co sobie myślą?
— Napiętnowali cię.
— A to przecież nieprawda. Sugerowałam, że system powinien się znajdować w pobliżu, na wypadek gdyby się okazał konieczny. Nie powiedziałam, że mamy go użyć bez dalszych prób kontaktu. Peter potraktował mnie, jakbym była tym admirałem.
— Wiem.
— Akurat… Akurat ci wierzę, że mi współczujesz i uważasz, że on się pomylił. Daj spokój. Jane już mi powiedziała, że wy dwoje… jak brzmi to kretyńskie określenie… że jesteście zakochani.
— Nie byłam dumna z zachowania Petera wobec ciebie. Popełnił błąd. Czasem je robi. Czasami rani też moje uczucia. Ty również, choćby w tej chwili. Nie wiem dlaczego. Ale i ja czasami ranie ludzi i czasami robię straszne rzeczy, bo jestem pewna, że mam rację. Wszyscy tacy jesteśmy. Wszyscy mamy w sobie trochę varelse. I trochę ramena.
— Co za słodziutka, zrównoważona, naiwna filozofia życia — mruknęła pogardliwie Quara.
— To najlepsze, co mi przyszło do głowy — wyjaśniła Wang-mu. — Nie jestem tak wykształcona jak ty.
— A to już technika wzbudzania poczucia winy?
— Powiedz mi, Quaro, jeśli nie próbujesz odgrywać roli ojca ani go przywołać, to dlaczego tak się ciągle wściekasz na wszystkich?
Quara odwróciła się wreszcie w fotelu i spojrzała na Wang-mu. Tak, rzeczywiście płakała.
— Naprawdę chcesz wiedzieć, dlaczego przez cały czas okazuję irracjonalną furię? — Drwina zniknęła z jej głosu. — Naprawdę chcesz zagrać przy mnie psychiatrę? To posłuchaj. Do szału doprowadza mnie fakt, że przez całe dzieciństwo mój starszy brat Quim napastował mnie w tajemnicy, a teraz jest męczennikiem i zrobią go świętym, nikt się nigdy nie dowie, jaki był zły i jak strasznie ze mną postępował.
Wang-mu znieruchomiała przerażona. Peter opowiadał jej o Quimie: jak zginął, jakim był człowiekiem.
— Och, Quaro… Tak mi przykro…
Na twarzy Quara pojawił się wyraz głębokiego obrzydzenia.
— Ależ idiotka z ciebie. Quim nigdy mnie nie dotknął, ty mała, wścibska, głupia samarytanko. Tak ci zależy na jakimś tanim wyjaśnieniu, czemu jestem taka wredna, że przyjmiesz każdą historyjkę, która wydaje się choćby minimalnie wiarygodna. W tej chwili pewnie wciąż się zastanawiasz, czy przypadkiem nie powiedziałam prawdy, ale się wycofuję z lęku przed konsekwencjami czy z powodu innego bezsensownego merda. Wyjaśnijmy coś sobie. Nie znasz mnie. Nigdy mnie nie poznasz. Nie chcę, żebyś mnie poznała. I nie chcę żadnych przyjaciół. A gdybym nawet chciała, to na pewno nie taką zabawkę Petera. Czy wyrażam się dostatecznie jasno?