Выбрать главу

W swoim życiu Wang-mu bywała zwyciężana przez ekspertów i obmawiana przez mistrzów. Quara miała zdolności, trudno zaprzeczyć, ale nie aż takie, żeby Wang-mu nie mogła znieść jej słów bez mrugnięcia.

— Zauważyłam — powiedziała — że po tym ohydnym oszczerstwie najszlachetniejszego członka waszej rodziny nie dopuściłaś jednak, żebym nadal w to wierzyła. Czyli jesteś lojalna wobec niego, chociaż on nie żyje.

— Nie rozumiesz aluzji, co?

— Zauważyłam też, że wciąż ze mną rozmawiasz, chociaż mną pogardzasz i próbujesz obrazić.

— Gdybyś stała się rybą, to byłabyś remorą, która przysysa się i trzyma za wszelką cenę.

— Ponieważ w każdej chwili mogłaś zwyczajnie stąd wyjść i nie musiałabyś wysłuchiwać moich żałosnych prób zaprzyjaźnienia się z tobą — dokończyła Wang-mu. — A nie wychodzisz.

— Jesteś niesamowita — westchnęła Quara.

Odpięła pas, wstała i wyszła na zewnątrz.

Wang-mu spoglądała za nią. Peter miał rację. Ludzie wciąż byli najbardziej obcy ze wszystkich obcych ras. Wciąż najbardziej niebezpieczni, najbardziej nierozsądni i najmniej przewidywalni. Mimo to Wang-mu zaryzykowała kilka przepowiedni. Po pierwsze, była przekonana, że pewnego dnia zespół badawczy nawiąże kontakt z descoladores.

Druga przepowiednia była bardziej ryzykowna. To raczej nadzieja, a może tylko życzenie — pewnego dnia Quara powie Wang-mu prawdę. Pewnego dnia zostanie uleczona dręcząca ją ukryta rana. Pewnego dnia staną się przyjaciółkami.

Ale nie dzisiaj. Nie ma pośpiechu. Wang-mu spróbuje pomóc Quarze, ponieważ ona wyraźnie tego potrzebuje, a otaczający ją ludzie mają jej dosyć, więc nie mogą tej pomocy udzielić. Jednak pomoc dla Quary nie była jedynym ani nawet najważniejszym z jej zamiarów. Wyjść za Petera i rozpocząć z nim wspólne życie — te plany miały o wiele wyższy priorytet. Znaleźć coś do jedzenia, wodę do picia i ubikację — to były sprawy kluczowe w tej szczególnej chwili jej życia.

To chyba znaczy, że jestem człowiekiem, pomyślała. Nie bogiem. Może tylko zwierzęciem. W części ramenem. W części varelse. Ale bardziej ramenem niż varelse, przynajmniej w udanych dniach. Peter także — tak jak ona. Oboje należeli do tego samego niedoskonałego gatunku, oboje postanowili się połączyć, by stworzyć mu kilku dodatkowych przedstawicieli. Peter i ja wspólnie przywołamy aiúa z Zewnątrz, niech przejmie maleńkie ciałko, które stworzą nasze ciała, dopilnujemy, żeby dziecko w pewne dni było varelse, a w inne ramenem. W pewne dni będziemy dobrymi rodzinami, a w inne będziemy tragiczni. Czasami będziemy rozpaczliwie smutni, a czasami tak szczęśliwi, że ledwie zdołamy to znieść.

Mogę tak żyć.

DROGA BIEGNIE DALEJ BEZ NIEGO

Słyszałam opowieść o człowieku, co rozpadł się na dwoje. Jedna część trwała wciąż niezmienna, a druga trwała w rozwoju. Niezmienna część wciąż doskonała, rosnąca część ciągle nowa.

I pomyślałam, gdy się skończyło, którą ja jestem, a którą ty połową.

Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”

Valentine wstała rankiem w dzień pogrzebu Endera, pełna smutnych myśli. Przybyła na Lusitanię, żeby znowu być przy nim, żeby pomóc mu w pracy. Zraniła Jakta tym, że tak bardzo pragnęła znowu się włączyć w życie Endera. Mimo to mąż porzucił świat swego dzieciństwa i wyruszył wraz z nią. Złożył taką ofiarę… A teraz Ender odszedł.

Odszedł i został. W jej domu spał człowiek, o którym wiedziała, że ma w sobie aiúa Endera. Aiúa Endera i twarz jej brata Petera. Gdzieś w jego wnętrzu pozostały wspomnienia Endera. Jeszcze do nich nie docierał, najwyżej z rzadka i podświadomie. Szczerze mówiąc, schował się u niej w domu, żeby tylko nie rozbudzać tych wspomnień.

— Co się stanie, jeśli zobaczę Novinhę? Kochał ją, prawda? — zapytał niemal natychmiast po wylądowaniu. — Odczuwał wobec niej potworną odpowiedzialność. W pewnym sensie martwię się, że wciąż jesteśmy małżeństwem.

— Interesujący problem tożsamości, prawda? — odpowiedziała mu Valentine.

Ale dla niego to nie był tylko interesujący problem. Peter bał się, że wciągnie go życie Endera. I bał się, że będzie żył przytłoczony poczuciem winy, tak samo jak Ender.

— Porzucenie rodziny — mruknął.

— Człowiek, który był mężem Novinhy, umarł — odpowiedziała Valentine. — Patrzyliśmy, jak umiera. Ona nie szuka młodego męża, który jej nie chce, Peter. I bez tego jej życie jest pełne bólu. Ożeń się z Wang-mu, opuść ten świat, idź dalej, stań się nowym sobą. Bądź prawdziwym synem Endera, prowadź życie, jakie mogłoby być jego losem, gdyby wymagania innych nie skaziły go u samego zarania.

Nie wiedziała, czy przyjął jej radę. Wciąż krył się w domu i unikał gości, którzy mogliby pobudzić wspomnienia. Przyszedł Olhado i Grego, i Ela, po kolei wyrażając jej współczucie z powodu śmierci brata, a Peter nawet nie wyszedł z pokoju. Przyjęła ich za to Wang-mu, słodkie dziecko, które jednak miało w sobie twardość stali, co bardzo się podobało Valentine. Wang-mu grała rolę wiernej przyjaciółki pogrążonych w żałobie i podtrzymywała rozmowę, kiedy dzieci żony Endera opowiadały, jak zmarły ocalił ich rodzinę i pobłogosławił życie, gdy sądzili już, że żadne błogosławieństwo ich nie dosięgnie.

A w kącie pokoju siedziała Plikt: patrzyła, słuchała, pisała mowę, do której przygotowywała się przez całe życie.

Och, Ender… Przez trzy tysiące lat kąsały cię szakale. Teraz przyszła kolej na twoich przyjaciół. Kiedy to się skończy, czy ślady zębów na kościach będą się czymś różniły?

Skończy się dzisiaj. Inni mogą dzielić czas inaczej, ale dla Valentine dobiegła końca era Endera, która rozpoczęła się próbą ksenocydu, a zakończyła powstrzymaniem, a przynajmniej odsunięciem innych ksenocydów. Ludzkie istoty potrafią może teraz żyć z innymi w pokoju, pracować nad wspólną przyszłością na kilkunastu skolonizowanych planetach. Valentine napisze ich historię, jak pisała o każdym ze światów, które wspólnie z Enderem odwiedzili. Napisze nie proroctwo ani pismo święte, jak to zrobił Ender ze swoimi trzema księgami, Królową Kopca, Hegemonem i Życiem Człowieka. Jej książka będzie naukowa, z cytatami ze źródeł. Nie aspirowała do roli Pawła czy Mojżesza, raczej Tukidydesa. Chociaż zawsze pisała jako Demostenes… dziedzictwo czasów dzieciństwa, kiedy ona i Peter — pierwszy Peter, mroczny, niebezpieczny i wspaniały Peter — wykorzystali słowa, by zmienić świat. Demostenes napisze dzieło o historii ludzkiej obecności na Lusitanii. Będzie tam wiele na temat Endera: jak przywiózł tutaj kokon Królowej Kopca, jak stał się członkiem rodziny kluczowej dla kontaktów z pequeninos. Ale to nie będzie książka o Enderze. Będzie o utlanningach i framlingach, ramenach i varelse. Ender w każdym świecie był obcy, nie należał nigdzie i służył wszędzie, póki tej planety nie wybrał na swój dom — bo nie tylko znalazł tu rodzinę, która go potrzebowała, ale też nie musiał tutaj być do końca członkiem rodzaju ludzkiego. Mógł należeć do plemienia pequeninos, do królowych kopca. Mógł stać się elementem czegoś większego niż ludzkość.