Valentine ucałowała Jakta i dzieci, uścisnęła Wang-mu, po czym samotnie ruszyła przez tłum. Wielu mieszkańców Milagre uciekło do kolonii, teraz, kiedy ich planeta została uratowana, wielu postanowiło wrócić z innych światów. Lusitania była ich domem, nie mieli w sobie ducha pionierów. Jednak wielu innych wróciło wyłącznie na tę ceremonię. Wkrótce Jane przeniesie ich do nowych farm i domów na dziewiczych planetach. Potrzeba generacji lub dwóch, by na nowo wypełnić wszystkie puste domy w Milagre.
Na ganku czekał Peter. Valentine uśmiechnęła się do niego.
— Jesteś chyba umówiony — powiedziała.
Razem wyszli poza Milagre, w młody las, który nie zatarł jeszcze śladów niedawnego pożaru. Po chwili dotarli do jasnego, lśniącego drzewa. Prawie równocześnie pojawili się inni, idący z miejsca pogrzebu. Jane stanęła pod matczynym drzewem i dotknęła go… Dotknęła części siebie, a przynajmniej swojej drogiej siostry. Potem Peter stanął przy boku Wang-mu, a Miro przy Jane. Kapłan udzielił ślubu obu parom pod matczynym drzewem. Tylko pequeninos na to patrzyli, Valentine była jedynym ludzkim świadkiem ceremonii. Nikt więcej o tym nie wiedział, uznali, że nie wypada odrywać ludzi od pogrzebu Endera i Mowy Plikt. Wystarczy, że później zawiadomią o ślubach.
Kapłan odszedł z przewodnikiem pequenino, który miał mu wskazać drogę przez las. Valentine uścisnęła nowożeńców, zamieniła z nimi kilka słów, pogratulowała. Potem cofnęła się i patrzyła.
Jane przymknęła oczy, uśmiechnęła się i cała czwórka zniknęła. Tylko matczyne drzewo pozostało na środku polany, skąpane w blasku, z konarami ciężkimi od owoców, obwieszonymi kwiatami — wieczny kapłan pradawnej tajemnicy życia.
POSŁOWIE
Wątek Petera i Wang-mu wiązał się z Japonią od samego początku, kiedy jeszcze planowałem tom „Ksenocyd”, który w zamierzeniach miał również zawierać całość „Dzieci umysłu”. Czytałem o historii przedwojennej Japonii i zaintrygowało mnie odkrycie, że ludzie, pchający naród do wojny, nie byli przedstawicielami rządzącej elity ani nawet przywódcami japońskiej armii, ale raczej młodymi oficerami średniego szczebla. Oczywiście, oficerowie ci uznaliby za bezsensowną sugestię, że w jakikolwiek sposób kierowali wysiłkiem wojennym. Pchali naród do wojny nie dlatego, że mieli władzę, ale dlatego że władcy Japonii nie śmieli okryć się hańbą wobec nich.
Kiedy zastanawiałem się nad tym, przyszło mi na myśl, że siłą napędową wojny było wyobrażenie przywódców o pojęciu honoru wśród oficerów średniego szczebla — projekcja ich własnych wyobrażeń o honorze na podwładnych, którzy mogli, lecz nie musieli reagować na wycofanie się czy rezygnację Japonii w sposób, jakiego obawiali się wyżsi oficerowie. Gdyby więc ktoś próbował zapobiec eskalacji agresji i wojny z Chin na Indochiny, a później na Stany Zjednoczone, nie musiałby zmieniać rzeczywistych przekonań młodych oficerów, ale wierzenia wyższych oficerów o prawdopodobnych poglądach oficerów średniego szczebla. Nie powinien przekonywać wyższych oficerów, że działania wojenne są nierozsądne i skazane na klęskę oni to wiedzieli i świadomie tę wiedzę ignorowali z lęku, że zostaną uznani za pozbawionych honoru. Lepszym wyjściem byłaby próba przekonania wyższych oficerów, że młodsi oficerowie — których opinia była kluczowa dla honoru dowódców — nie potępią ich za wycofanie się w obliczu przeważających sił wroga, ale raczej będą podziwiać za obronę niezależności własnego narodu.
Kiedy jednak przemyślałem sprawę dokładniej, zrozumiałem, że nawet to byłoby działaniem nazbyt bezpośrednim. Trzeba by nie tylko dowieść, że młodsi oficerowie zmienili zdanie, ale wskazać rozsądną przyczynę tej zmiany. A gdyby, myślałem, jakiś wpływowy filozof czy myśliciel, uważany za pochodzącego z „wewnątrz” kultury elity militarnej, przeinterpretował historię w taki sposób, żeby zmienić poglądy wielkich dowódców? Takie idee pojawiały się już wcześniej, zwłaszcza w Japonii, która — mimo pozornie sztywnej i niezmiennej kultury, a może z powodu długiego trwania na obrzeżu cywilizacji chińskiej — odniosła w czasach współczesnych największe sukcesy w adaptacji i asymilacji idei i obyczajów w taki sposób, jakby zawsze w nie wierzyła i je praktykowała. Podtrzymywała zatem wizerunek tradycjonalizmu i ciągłości, a równocześnie była niezwykle elastyczna. Taka idea mogłaby przeorać militarystyczną kulturę i uświadomić elitom, że wojna nie jest już ani konieczna, ani pożądana. Gdyby zdarzyło się to przed atakiem na Pearl Harbor, Japonia mogłaby jeszcze wycofać się z wojny w Chinach, umocnić swoje zdobycze i podtrzymać pokój ze Stanami Zjednoczonymi.
(Inna sprawa, czy wyszłoby jej to na dobre. Uniknięcie wojny, która pochłonęła tyle ofiar i spowodowała tyle tragedii, wśród nich naloty na japońskie miasta i w końcu użycie — po raz pierwszy i jak dotąd ostatni w historii — broni jądrowej, z pewnością byłoby dobre. Nie wolno jednak zapominać, że klęska w tej wojnie doprowadziła do amerykańskiej okupacji i wymusiła przyjęcie demokratycznych procedur i idei, co pozwoliło na rozkwit japońskiej kultury i gospodarki, być może niemożliwy pod rządami wojskowej elity. Na szczęście nie jest w naszej mocy powtarzanie historii. Inaczej musielibyśmy decydować, czy opłaca się skórka za wyprawkę.)
W każdym razie wiedziałem już wtedy, że ktoś — z początku myślałem, że Ender — będzie musiał wędrować od świata do świata w poszukiwaniu źródła władzy w Gwiezdnym Kongresie: czyją opinię trzeba zmienić, by przekształcić kulturę Gwiezdnego Kongresu i zatrzymać Flotę Lusitańską? Ponieważ wszystkie te przemyślenia zaczęły się od rozważań o historii Japonii, uznałem, że przyszła cywilizacja japońska musi odegrać jakąś rolę w opowieści. Dlatego Peter i Wang-mu przybyli na planetę Boskiego Wiatru.
Do Japonii doprowadził mnie także całkiem inny ciąg myśli. Tak się złożyło, że odwiedziłem w Utah moich przyjaciół, Elizabeth i Vana Gesselów, wkrótce po tym jak Van, wykładowca języka japońskiego na Uniwersytecie Brighama Younga, kupił płytę kompaktową pod tytułem „Muzyka Hikariego Oe”. Van zagrał mi ją — mocna, przejmująca muzyka w zachodniej, matematycznej tradycji. Od niego dowiedziałem się też o kompozytorze. Hikari Oe, wyjaśnił mi Van, ma uszkodzony mózg, jest opóźniony w rozwoju, ale wybitnie utalentowany muzycznie. Jego ojciec, Kenzaburo Oe, niedawno otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. I chociaż Kenzaburo Oe napisał wiele, najsilniej przemawiające z jego dzieł i prawie na pewno te, za które dostał nagrodę, traktują o jego związkach z kalekim synem, o bólu ojca i o jego radości płynącej z odkrycia prawdziwej natury upośledzonego dziecka, jak również prawdziwej natury rodzica, który je kocha.
Natychmiast poczułem duchowe pokrewieństwo z Kenzaburo Oe, nie dlatego że moje pisarstwo jest w jakimkolwiek stopniu podobne do jego, ale ponieważ również mam dziecko z wadą rozwojową mózgu i własną drogą dotarłem do akceptacji faktu jego obecności w moim życiu. Jak Kenzaburo Oe, także nie zdołałem usunąć swojego kalekiego dziecka z moich utworów, pojawia się stale. A jednak to poczucie pokrewieństwa sprawiło, że unikałem dzieł Oe. Bałem się, że albo będzie prezentował idee dotyczące takich dzieci, z którymi nie mógłbym się zgodzić, a wtedy urazi mnie i rozgniewa, albo jego idee będą tak prawdziwe i sugestywne, że zmuszą mnie do zamilknięcia — nie będę miał już nic do dodania. (To nie jest abstrakcyjna obawa. Podpisałem kiedyś umowę na książkę „Genesis”, wkrótce potem przeczytałem powieść Michaela Bishopa „Ancient of Days”. Wprawdzie ich fabuły wcale nie były podobne, poza tym, że obie traktowały o ludziach prymitywnych, którzy przetrwali do czasów współczesnych — ale idee Bishopa podziałały na mnie tak silnie, a jego styl był tak przejmujący, że musiałem zerwać kontrakt, nie mógłbym już stworzyć tej książki i zapewne nigdy nie zdołam jej napisać w takiej formie.)