Выбрать главу

Ale kto jeszcze mógł z nim dzielić tę swobodę i brak lęku o siebie?

Młoda Valentine została wykonana jakby na zamówienie. Miro widział, jak zaczyna istnieć — w tej samej chwili, co jego nowe ciało. Nie miała przeszłości, krewnych, żadnych związków ze światem prócz Endera, którego umysł ją stworzył, i powstałego równocześnie Petera. Owszem, można było przypuścić, że jest związana z oryginalną Valentine, „prawdziwą”, jak nazywała ją młoda Val. Jednak nie było tajemnicą, że stara Valentine nie ma ochoty na spędzanie choćby chwili w towarzystwie tej młodej piękności, która drwiła z niej samym swym istnieniem. Poza tym młoda Val została stworzona przez Endera jako jego wyobrażenie doskonałej cnoty. Nie tylko z nikim nic jej nie wiązało, ale też była szczerą altruistką i chętnie poświęcała się dla innych. Dlatego też, kiedy tylko Miro wstępował na pokład promu, zawsze była z nim młoda Val, towarzyszka, godny zaufania asystent i pewna zastępczyni.

Ale nie przyjaciel. Ponieważ Miro doskonale wiedział, kim jest Val — Enderem w przebraniu. Nie kobietą. Jej miłość i lojalność wobec niego były miłością i lojalnością Endera. Nie miała w sobie nic własnego. Więc chociaż przyzwyczaił się do jej towarzystwa, chociaż z nią żartował i śmiał się swobodniej niż z kimkolwiek innym, nie zwierzał się jej i nie pozwalał sobie na uczucia głębsze niż przyjaźń. Jeśli zauważyła ten luźny kontakt między nimi, nie mówiła o tym, jeśli ją ranił, nie okazywała bólu.

Okazywała za to radość z sukcesów i upór, żeby pracować jeszcze więcej.

— Nie możemy spędzać całego dnia na jednej planecie — oświadczyła na samym początku.

I dotrzymała słowa, realizowała plan badań pozwalający na trzy wyprawy dziennie. Po każdych takich trzech podróżach wracali na Lusitanię pogrążoną już we śnie. Sami sypiali na statku i rozmawiali z innymi tylko po to, żeby uprzedzić o szczególnych problemach, jakie mogą oczekiwać kolonistów na nowych światach wykrytych tego dnia.

Zresztą rozkład trzech lotów dziennie obowiązywał tylko wtedy, gdy mieli do czynienia z obiecującymi planetami. Kiedy Jane przenosiła ich w pobliże światów w oczywisty sposób nieodpowiednich — na przykład zalanych wodą albo pozbawionych biologicznego życia — wtedy odlatywali szybko, sprawdzając kolejną planetę, potem następną… Czasem nawet pięć czy sześć — w te pechowe dni, kiedy nic się nie udawało. Młoda Val pracowała do granic wytrzymałości, a Miro uznał jej przewodnictwo w kwestii badań. Wiedział, że jest to konieczne.

Prawdziwa przyjaciółka Mira nie miała ludzkiej postaci. Dla niego żyła w klejnocie, który nosił w uchu. Jane: szept w jego myślach, kiedy się budził; przyjaciel, słyszący wszystko, co subwokalizował, znający jego potrzeby, zanim sam je sobie uświadomił. Jane, która dzieliła z nim myśli i marzenia, która pozostawała przy nim przez najgorszy okres kalectwa, która doprowadziła go na Zewnątrz, gdzie mógł się odrodzić. Jane, przyjaciółka, która wkrótce miała zginąć.

To był ich prawdziwie ostateczny termin. Jane umrze, a wtedy skończą się natychmiastowe loty międzygwiezdne. Żadna inna istota nie dysponowała taką mocą umysłu, by przenieść na Zewnątrz i z powrotem cokolwiek bardziej złożonego niż gumowa kulka. A śmierć Jane nastąpi nie z przyczyn naturalnych, ale dlatego że Gwiezdny Kongres odkrył istnienie zbuntowanego programu, który mógł kontrolować zasoby dowolnego komputera. I teraz Kongres systematycznie zamykał, odłączał i czyścił swoje układy informatyczne. Jane czuła już rany po systemach usuniętych z sieci, gdzie nie miała dostępu. Pewnego dnia — już wkrótce — zostaną nadane kody, które zniszczą ją całkowicie i błyskawicznie. A kiedy jej zabraknie, każdy, kogo nie zdąży przenieść z powierzchni Lusitanii na inną planetę, pozostanie tam uwięziony, bezradny, bo Flota Lusitańska zbliżała się coraz bardziej i miała za cel ich zniszczyć.

Ponura sprawa — mimo wysiłków Mira, jego najbliższa przyjaciółka miała zginąć. Zdawał sobie sprawę, że po części dlatego właśnie nie pozwala sobie na zbyt bliską przyjaźń z młodą Val. Byłby to brak lojalności wobec Jane, gdyby w ostatnich tygodniach jej życia zaczął żywić głębsze uczucia dla kogoś innego.

Dlatego dni Mira upływały w nieskończonej rutynie badań, koncentracji, umysłowego wysiłku, obserwacji wskazań precyzyjnych instrumentów promu, analizie fotografii lotniczych, pilotowania promu do ryzykownych, nie zbadanych stref lądowania i wreszcie — zbyt rzadko — otwierania luku, by odetchnąć obcym powietrzem. A po zakończeniu kolejnej podróży brakowało mu czasu na żal czy radość, brakowało czasu nawet na odpoczynek. Zamykał właz, wypowiadał słowo i Jane zabierała ich na Lusitanię, skąd zaczynali wszystko od początku.

Jednak po tym powrocie zdarzyło się coś niezwykłego. Miro otworzył luk promu i zobaczył nie swojego przybranego ojca Endera, nie pequeninos, którzy szykowali jedzenie dla niego i młodej Val, nie zwykłych przywódców kolonii, czekających na informacje. Obok promu stali jego bracia, Olhado i Grego, siostra Elanora i siostra Endera, Valentine. Stara Valentine przyszła osobiście w jedyne miejsce, gdzie musiała spotkać swoją niechętnie oglądaną młodą bliźniaczkę? Miro od razu spostrzegł, jak młoda Val i stara Valentine na siebie spojrzały — właściwie nie patrząc sobie w oczy — i zaraz odwróciły głowy, nie chcąc widzieć siebie nawzajem. Ale czy naprawdę o to chodziło? Młoda Val zapewne odwraca się od starej Valentine, ponieważ szlachetnie woli nie ranić starszej kobiety. Gdyby tylko mogła, z pewnością raczej by zniknęła, niż sprawiła ból starej Valentine. A że to niemożliwe, wybrała drugie najlepsze rozwiązanie: w jej obecności starała się jak najmniej rzucać w oczy.

— Co to za zgromadzenie? — spytał Miro. — Mama zachorowała?

— Nie, wszyscy są zdrowi — odparł Olhado.

Przynajmniej fizycznie — dodał Grego. — Bo psychicznie mama jest szalona jak kapelusznik, a teraz Ender też zwariował.

Miro skinął głową i skrzywił się lekko.

Pozwólcie, że zgadnę. Poszedł za nią do Filhos.

Olhado i Grego zerknęli na klejnot w jego uchu.

— Nie, Jane nic mi nie mówiła. Po prostu znam Endera. Bardzo poważnie traktuje małżeństwo.

— No tak… W każdym razie powstała jakby próżnia decyzyjna — stwierdził Olhado. — Owszem, wszyscy doskonale realizują swoje zadania. Rozumiesz, system działa i w ogóle. Ale liczyliśmy, że Ender nami pokieruje, kiedy system przestanie funkcjonować. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

— Wiem, co masz na myśli — potwierdził Miro. — I możesz o tym mówić przy Jane. Wie, że zostanie wyłączona, gdy tylko Gwiezdny Kongres zrealizuje swoje plany.

— Sprawa jest bardziej złożona — zauważył Grego. — Większość ludzi nie ma pojęcia o zagrożeniu dla Jane. Nie wiedzą nawet, że ona istnieje. Ale potrafią sobie wyliczyć, że nawet pracując pełną parą, w żaden sposób nie uda się wywieźć stąd wszystkich. Nie mówiąc już o pequeninos. Wiedzą zatem, że jeśli nie powstrzyma się floty, ktoś będzie musiał tu zostać, czekając na śmierć. Już są tacy, którzy twierdzą, że za dużo miejsca w statkach marnujemy na drzewa i robale.