Выбрать главу

– Daj swojej klaczy trochę cukru – zaproponował. – Bo to jest twój koń, chłopie.

– Mój koń? – spytał Mały Sivert z niedowierzaniem i popatrzył wielkimi oczami na ojca. – Tylko mój? Mój koń, tylko mój?

– Tylko twój – przytaknął Johan. – Przywitaj się z nim teraz i daj mu cukier.

Nie okazując ani trochę strachu, chłopiec otworzył maleńką piąstkę i przysunął ją tuż przed chrapy konia. Klacz powąchała i ostrożnie zlizała cukier. Potem przytuliła swój ciemny, miękki pysk do chłopca.

– Jak ona się nazywa? – spytał Mały Sivert i bez lęku poklepał zwierzę po łbie.

Przysunął buzię do klaczy i szeptał jej niezrozumiałe, pieszczotliwe słowa. Mali stała gotowa do obrony, gdyby kasztanka usiłowała zaatakować chłopca lub zachowywała się niespokojnie. Wydawała się bardzo duża, imponująco duża, ale wyglądała na spokojną i przyjaźnie usposobioną. Widać przywykła do obcowania z ludźmi.

– Myślałem, żeby nazwać ją Sima – zwrócił się Johan do Siverta. – Od pierwszych liter imion twojego i mamy – dodał i rzucił szybkie spojrzenie w stronę Mali. – Trochę mi przypomina ciebie – szepnął. – Widzisz, ma twoje kolory, jest brązowa, jak twoje oczy, i ma złocistą grzywę i ogon, niczym twoje włosy…

A więc ten koń jest wyrazem miłości do nich obojga, pomyślała Mali. Nazwany od pierwszych liter ich imion: „si" od Siverta i „ma" od Mali. W dodatku Johan pamiętał o jej kolorach. Oszołomiona pokręciła głową i przyznała, że nigdy nie zrozumie tego człowieka. Potrafił zachowywać się jak ostatni drań i egoista, twardy, zimny i wrogi. I nagle wpada na coś takiego jak to: przychodzi ze wspaniałą klaczą do dziecka, które skończyło dopiero trzy lata! W dodatku zadaje sobie tyle trudu, by wyszukać niezwykle piękny okaz, ponieważ chciał, żeby koń „miał jej kolory". Nigdy by nie podejrzewała, że Johan w ogóle wie, jaki ona ma kolor oczu czy włosów!

Johan wsadził Małego Siverta na grzbiet zwierzęcia i mocno przytrzymał.

– Nie. Johan – zawołała Mali przestraszona. – On jest jeszcze za mały…

– Wcale nie jest za mały – zaprotestował Johan. -Chcesz się przejechać dookoła podwórza, chłopie?

Oczy Małego Siverta promieniały, mocno chwycił za złocistą grzywę. Kiwnął głową. Gudmund ruszył powoli, prowadząc konia za uzdę, a Johan szedł obok i trzymał syna. Mali przyglądała się im pełna obaw. Być może to coś więcej niż zwykły prezent urodzinowy, zastanowiła się nagle. Możliwe, że to zadośćuczynienie dla chłopca i dla niej za to, co się wydarzyło niedawno w pralni. Nie wiedziała. Ale już wcześniej poznała Johana od tej strony; czasem zachowywał się, jakby uważał, że może podarunkami okupić złe uczynki, których wprawdzie żałował, ale o których nie potrafił później rozmawiać ani za nie przepraszać.

– Nareszcie, jestem wykończona ze strachu – powiedziała, kiedy Johan postawił chłopca na ziemię. – To z pewnością bardzo drogi koń, najpiękniejszy, jakiego kiedykolwiek widziałam – wyznała. – Ale mały ma dopiero trzy lata, Johan.

– Lecz jest dziedzicem Stornes – odparł Johan z dumą. – I moim synem – dodał i wziął chłopca na ręce. – Gudmund zaprowadzi Simę do stajni, a my pójdziemy do domu coś zjeść – zwrócił się do Małego Siverta. – Później do niej zajrzymy, żeby dać jej siana.

– I wody – stwierdził Mały Sivert z powagą. – Ona tez musi pić, tato.

– Pewnie! – roześmiał się Johan i uściskał chłopca. – Że też mogłem o tym zapomnieć. Dobrze, że Sima jest twoja, bo na pewno będziesz o nią dbał, wiem o tym.

Beret również miała podarunek dla wnuka: zrobiła mu na drutach sweter i czapkę. Mały Sivert ledwie zwrócił uwagę na prezent od babci, zaaferowany bez przerwy mówił tylko o koniu, ale Mali podziękowała teściowej w jego imieniu za piękną robótkę. Beret tylko skinęła i nie odezwała się.

Kiedy wreszcie zasiedli do spóźnionego śniadania, Johan ponownie zabrał głos.

– Tak, teraz jesteś już dużym chłopcem – zaczął i spojrzał na Małego Siverta. – Tak dużym, że nawet masz własnego konia.

Nagle głos mu uwiązł w gardle, a oczy zaszkliły się. Przerwał więc i upił łyk kawy. Następnie poklepał malca po głowie.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Sivercie Stornes!

Mali żuła powoli kawałek chleba, który miała w ustach. Czuła, że wydarzyło się zbyt wiele i zbyt szybko jak na jeden dzień. Chłopiec skończył zaledwie trzy lata i nagle miał się przenieść do osobnej sypialni, opiekować własnym koniem i przestać być małym dzieckiem. Ogarnęła ręką włosy i posmutniała. Niewiele mogła na to poradzić. Sivert był synem ich obojga, nie tylko jej, i nie tylko ona o nim decydowała. Już nie. Musiała się z tym pogodzić. Nie wiedziała tylko, że trzecie urodziny staną się wyraźnie zaznaczonym momentem przełomowym w jego życiu. Gdyby ją uprzedzono, próbowałaby może temu przeszkodzić, w każdym razie przesunąć jeszcze o rok.

No to ją mają, zarówno Johan, jak i Beret, pomyślała. Na pewno wspólnie przygotowali niespodzianki na dziś. Musiała więc robić dobrą minę do złej gry i ułatwić synowi przystosowanie się do zmian, a zwłaszcza przeniesienie się do własnego łóżka. Obawiała się, że mu się to nie spodoba, sama zresztą też nie była zachwycona. Nie mogła się oswoić z myślą, że będzie musiała wrócić do łóżka Johana. Zbyt dobrze jednak zdawała sobie sprawę, że i w tej kwestii niewiele mogła poradzić.

Dla Małego Siverta był to wielki dzień, lecz skończył się płaczem. Już po śniadaniu Johan wziął Mali na stronę i powiedział, że będzie musiała przygotować „sypialenkę" dla syna na poddaszu. Łóżko już tam stało, resztę miała urządzić według własnego uznania, tak żeby chłopiec czuł się jak u siebie. Mówiąc to, Johan nie patrzył jej w oczy.

– Chyba się z tym aż tak nie śpieszy – zaprotestowała cicho. – Możemy przecież…

– Trzeba to zrobić dzisiaj – Johan nie pozwolił jej dokończyć. – Wystarczająco długo z tym zwlekałaś – dodał.

W tym czasie, kiedy Sivert, nie posiadając się ze szczęścia, zajmował się klaczą, Mali musiała przygotować dla niego na górze osobną sypialnię. Pokój sąsiadował przez ścianę z sypialnią jej i Johana, pocieszała się więc, że usłyszy małego, gdy ten obudzi się w nocy. Jednak to mizerna pociecha. Wstawiła do pomieszczenia komódkę, miskę do mycia i dzbanek, a na ścianie powiesiła makatkę, którą sama utkała. Kiedy skończyła, przystanęła i rozejrzała się. Pokój nie był nieprzytulny, ale Mały Sivert będzie taki samotny. Podobnie jak i ona. Uderzyło ją, że chłopiec najprawdopodobniej szybciej przystosuje się do zmian niż ona sama – długo będzie tęsknić za jego ciepłym, delikatnym ciałem. Myśl o tym, że znowu co noc będzie zasypiała w ramionach Johana, nie dodawała jej otuchy. Wprost przeciwnie.

Przyjęcie urodzinowe było bardzo ożywione. Przyszli dziadkowie z Buvika, Eli i Johannes oraz starzy i młodzi z Innstad. Nie zabrano tylko bliźniaczek, które na parę godzin zostały pod opieką służących.

– Mogłam je chyba zabrać ze sobą – zwróciła się Margrethe do Mali. – Ale powietrze o tej porze jeszcze jest ostre. Uzgodniliśmy, że pierwszą poważną podróż odbędą w dniu swojego chrztu.

Nie wyglądało jednak na to, by Sivert lub Olaus narzekali na brak maluchów. Obaj bawili się zabawkami, które Sivert dostał na urodziny. Dziadek z Buvika wyrzeźbił ślicznego konia z wozem, który można było odczepiać.

– To Sima! – zawołał Sivert zachwycony, kiedy zobaczył prezent.

Tym sposobem wszyscy goście dowiedzieli się o nowej klaczy, która pojawiła się we dworze.

– Chyba nie dostał prawdziwego konia? – spytała matka Mali z szeroko otwartymi oczami ze zdumienia. – Mały ma dopiero trzy lata!

– Ale jest dziedzicem Stornes – odparł Johan, dumnie wypinając pierś.