Выбрать главу

– Porozmawiamy o tym później – stwierdziła Mali. – Nie będziesz tu sama, w trzech sąsiednich zagrodach też zostają dziewczęta. W razie potrzeby pomogą ci. A teraz idź się trochę przejść – dodała z uśmiechem.

Ingeborg nie dała się dwa razy prosić. Szybko zniknęła w drzwiach, posyłając Mali pełne wdzięczności spojrzenie.

– Jakoś się ułoży – odezwała się Ane. – Ingeborg poradzi sobie z robotą. Poza tym jeszcze nie wiadomo, czy sama tu nie przyjdę – powiedziała i zaczerwieniła się. – To znaczy, jeśli nie będę w ciąży…

– Aslak i tak będzie wolał byś została z nim w domu – zauważyła Mali i wstała, żeby przynieść sobie filiżankę wody z wiadra przy piecu.

Kiedy podniosła się, cały pokój zawirował i musiała oprzeć się o stół.

– Chyba nie jesteś chora? – spytała Ane i spojrzała na Mali przestraszona. – Jesteś blada jak…

Mali przetarła czoło i potrząsnęła przecząco głową. Zawroty powoli ustępowały. To na pewno przez ten upał, pomyślała znowu i łapczywie napiła się wody. Ale w głębi jej duszy zrodził się lęk, że może coś jej dolega, coś poważnego. Coś, co wiązało się z przyjemnościami, którym oddawała się przy przystani. Musi z tym skończyć, postanowiła, jeśli nie z innego powodu, to choćby dlatego, że to grzech. Bezbożne i wynaturzone…

Podeszła z powrotem do ławy i położyła się. Poczuła się lepiej. Chciała tak chwilę poleżeć, żeby nikt niczego po niej nie poznał, kiedy wyjdzie na zewnątrz. A nad fiord już więcej nie pójdzie, przynajmniej nie po to, po co chodziła tam ostatnio, uznała. Wtedy na pewno dolegliwości ustaną.

– Wiesz, pomyślałam sobie, żebyś nie przesadzała zbytnio ze sprzątaniem tutaj przed powrotem do dworu we wrześniu – zwróciła się do Ane. – Tak dawno nie byłam na pastwiskach jesienią, że przyszło mi do głowy, żeby zabrać Siverta i przyjść tu na parę dni. Wtedy mogłabym porządnie posprzątać – dodała. – To żadna robota, jeżeli będę miała na to trochę czasu.

Ane nie protestowała. Po chwili Mali wyszła na hale. Czuła się dużo lepiej.

Kiedy służba zeszła z powrotem z letnich pastwisk dwudziestego drugiego września, Mali zaczęła przygotowywać się do swojej wyprawy. Rozmawiała z Johanem o tym, że chciałaby wybrać się na górskie łąki i porządnie posprzątać w obejściu. Johan uważał, że to kiepski pomysł. Od czego mają służbę? Jednak kiedy Mali powiedziała, że nie zamierza całego czasu poświęcić na sprzątanie, że dobrze jej zrobi kilka dni w górach przy ładnej pogodzie, wśród krajobrazu mieniącego się ciepłymi kolorami jesieni, poddał się. Mali nadal nie czuła się dobrze. Była zmęczona i blada, a zawroty głowy pojawiały się i znikały. Mimo letniej opalenizny jej twarz wydawała się szara.

– Za ciężko pracujesz – zauważył Johan i popatrzył na nią zmartwiony. – Wszystkiego musisz doglądać osobiście, nic dziwnego, że czujesz się wyczerpana. Ale moje gadanie i tak na nic się nie zda. Jesteś uparta i samowolna jak zawsze!

W końcu stanęło na tym, że Mali razem z Sivertem spędzi kilka dni na pastwiskach. Gudmund ich odprowadził, Sivert jechał na grzbiecie Simy z nogami na dwóch przytroczonych do siodła sakwach z jedzeniem i innymi rzeczami potrzebnymi w czasie ich pobytu w górach. Gudmund miał jednak zabrać klacz z powrotem – trwały żniwa i trzeba było zwozić ziarno do stodół, zatem oba konie były potrzebne w gospodarstwie. Nadal mieli jeszcze starą szkapę, ale ponieważ pojawiła się młodziutka Sima, Johan pozwalał staruszce paść się w spokoju. Właściwie powinni ją zaszlachtować, gdyż, ściśle biorąc, nie mieli żywności dla trzech, ale o tym nie mogło być mowy. Johan nie zdobyłby się na zabicie klaczy należącej do ojca.

Termin powrotu Mali nie został ustalony. Zależał od pogody i od tego, ile czasu zajmie sprzątanie. Mali planowała, że zostaną co najmniej tydzień. Zaproponowała Johanowi, że sami mogą wrócić, ale on nie chciał nawet o tym słyszeć. Powiedział, że Sivert nie przejdzie na własnych nogach takiej drogi, a Mali nie będzie go przecież cały czas nieść. Ustalono więc, że Johan przyjdzie w sobotę za tydzień, żeby ich zabrać do domu. Tak czy owak, to pięć dni w górach, w ciszy i spokoju, pomyślała Mali, kiedy powoli posuwali się w górę zbocza w pogodny, nieco chłodny jesienny dzień. Posprząta, co popadnie. Najważniejsze to spędzić kilka dni tylko z synem, z dala od zgiełku panującego w gospodarstwie. Móc mieć go tylko dla siebie, z nikim się nim nie dzielić. Cieszyła się, że znowu będzie z nim spała w jednym łóżku, czuła chłopięce ciałko blisko swego i jego mile ciepło. Tęskniła za tym, ale być może brało się to stąd, że tak bardzo nie znosiła dzielić łoża z Johanem.

Szczyt Stortind pokryła cieniutka warstwa śniegu, niczym biała jarmułka. Porośnięte trawą zbocza płonęły niemal nieziemskim bogactwem kolorów, a powietrze było przejrzyste jak szkło. Kiedy Gudmund rozładował wszystkie rzeczy i ruszył w powrotną drogę, Mali poczuła, jak ogarnia ją spokój. Teraz byli tylko ona, Sivert i wspaniała natura.

Kiedy zjedli obiad, zabrała syna w górę do letnich zagród dla stada. Opowiedziała mu o chłopcach, którzy w lecie wypasali kozy, a on od razu postanowił, że też zostanie pastuchem.

– Najpierw musisz urosnąć – uśmiechnęła się Mali. -Tutaj w górach możesz spotkać niedźwiedzia, rosomaka, a mówią też, że mieszkają tu górskie trolle i wodne duchy -dodała.

– Ja się nie boję – odparł Sivert zuchwale, spoglądając w górę na Mali, a w jego oczach zamigotały złociste plamki. – Jestem telaz baldzo silny, wies?

Roześmiała się i poklepała chłopca po dłoni. Łatwo jest być odważnym teraz, kiedy nad nimi płonie jesienne słońce, pomyślała. Co innego wieczorem, kiedy nagle robi się ciemno jak w worku, kiedy szeleści w krzakach, a sowy pohukują żałośnie gdzieś w górach. Mali nigdy nie bała się ciemności i nie wierzyła w trolle, duchy i wodniki, ale czuła respekt przed drapieżnymi zwierzętami i wobec sił przyrody, które tu u stóp wysokich gór mogły się ujawnić z nieoczekiwaną gwałtownością. Gdyby uwierzyła we wszystkie przekazywane z ust do ust historie o podziemnych stworach, nigdy nie odważyłaby się zostać tu sama z dzieckiem.

Sivert zasnął tego wieczoru, ledwie tylko przyłożył głowę do poduszki, dużo wcześniej niż zwykle. Mali stała nad nim i przyglądała mu się z czułością. Powolutku odgarnęła z jego twarzy ciemne, niesforne włosy. Jaki on śliczny, pomyślała. Ma taką złocistą, miękką jak jedwab skórę, wysokie czoło i delikatne usta. Znowu uderzyło ją, że jest coraz bardziej podobny do Jo. Pochyliła się i ostrożnie pocałowała synka w policzek. Kiedy się podniosła, pokój nagle zawirował wokół niej i ścisnęło ją w żołądku. Zdążyła tylko wybiec na dwór za róg domu i zwymiotowała. W końcu żołądek uspokoił się.

Drżąc, oparła się o ścianę i lodowatą dłonią przetarła twarz. W jednej chwili uzmysłowiła sobie prawdę: będzie miała dziecko! Powoli osunęła się w trawę na kolana i jęknęła. Do tej pory sądziła, że za zawroty głowy i złe samopoczucie winę ponosi grzech, mimo że od czasu święta sianokosów więcej go nie popełniła. Bywało, że leżąc w bezsenną noc, składała ręce i prosiła Boga, by jej przebaczył. Lecz mimo to nie czuła się lepiej. A ponieważ całkiem pochłonęła ją myśl, że wszystkiemu winne są jej niecne praktyki, w ostatnim czasie zwracała mniejszą uwagę na comiesięczne krwawienia. Teraz gorączkowo zaczęła liczyć dni i tygodnie wstecz i doszła do wniosku, że ostatnio krwawiła w czasie wymarszu na pastwiska. Albo wtedy, albo tuż potem, pomyślała. Nie pamiętała dokładnie. W każdym razie zwróciła uwagę, że ostatnie krwawienie różniło się od pozostałych, wydawało się bardziej skąpe i trwało krócej. A potem już się nie pojawiło. Być może już wtedy, pod koniec lipca, była w ciąży. W takim razie jest w drugim miesiącu. Co najmniej, pomyślała i zimną ręką przetarła rozpaloną twarz.