Выбрать главу

W ciąży! Owa świadomość przygnębiła ją i przyprawiła o drżenie. A więc wreszcie Johanowi się udało, pomyślała zagubiona. A więc może płodzić dzieci! Nie ulegało bowiem wątpliwości, że tym razem to jego dziecko nosiła pod sercem.

Wstała i poszła do strumienia. Zanurzyła kraniec fartucha w zimnej wodzie i przetarła twarz, nabrała dłonią wody i przepłukała usta, aż zupełnie zniknął gorzki smak. Usiadła na kamieniu. Zrobiło się już całkiem ciemno, ale księżyc oświetlał okolicę – tworzył długie, ciemne cienie od karłowatej brzozy i zarośli, rzucał srebrne błyski do strumyka i połyskiwał blado na białym szczycie Stortind.

W ciąży, pomyślała znowu. Serce waliło jej w piersi jak młot. W głowie panował chaos myśli i uczuć. Wreszcie będzie miał swoje dziecko! A jeśli to będzie chłopiec… Na samą myśl zazgrzytała zębami. Zdała sobie sprawę, który z synów otrzyma w spadku gospodarstwo. Szybko odrzuciła wątpliwości. Sivert odziedziczy Stornes, tak głosiły nawet zapisy w księdze parafialnej. I dla Johana, i dla wszystkich innych to Sivert jest synem pierworodnym i on jest dziedzicem. Nigdy nie pozwoli podważyć tego postanowienia, nigdy, nawet jeśli urodzi drugiego syna. Przecież jest szczęśliwa, pomyślała, będzie miała nowe dziecko do kochania i do trzymania za rączkę. Mimo to czuła, że być może nigdy nie obdarzy maleństwa taką miłością, jaką darzy Siverta, ponieważ Johan jest jego ojcem. Owa myśl przeraziła ją i Mali przeżegnała się. Przecież to również jej dziecko i nie chciała go stracić. Gdzieś w środku poczuła jakby iskierkę ledwie tlącego się żaru, jakąś dobroć dla nienarodzonego życia. Położyła dłoń na swym płaskim brzuchu i spojrzała w rozgwieżdżone niebo.

– Niech to będzie dziewczynka – poprosiła cicho. – Dobry Boże, spraw, by to była dziewczynka. Wszystko będzie wtedy prostsze.

Lecz Bóg nie odpowiedział. Nie spadła też żadna gwiazda z nieba na znak, że ją usłyszał. Nie, nawet tego nie oczekiwała. Nasz Pan ma zbyt dużo pracy z roztaczaniem opieki nad ludźmi pobożnymi, by jeszcze martwić się o nią. Już dawno przestał się nią zajmować, pomyślała gorzko.

Nagłe drgnęła. Usłyszała jakiś szelest. Szybko wstała i rozejrzała się, ale nic nie zobaczyła. To pewnie jakieś zwierzę, pomyślała i poczuła na karku mrowienie strachu. Drzwi do domu były otwarte, zapomniała je za sobą zamknąć, kiedy wypadła na dwór. A tam Sivert leżał zupełnie sam…

Kiedy znalazła się przy wejściu, cicho krzyknęła. Z cienia kładącego się wzdłuż ściany szałasu wyłoniła się wysoka postać.

– Mali…

Jej nogi stały się nagle dziwnie miękkie. Tylko jeden człowiek wymawiał jej imię w ten sposób, tylko jeden człowiek na świecie. Oparła się o ścianę i stała jak skamieniała.

– Mali…

Wysoki cień przesunął się krok naprzód. Słabe światło księżyca padło na twarz mężczyzny, który nagle wyrósł tuż przed Mali. Zaczęła drżeć.

– Jo? – szepnęła, nie mogąc złapać tchu. – Jo!

W jednej chwili znalazła się w jego ramionach.

ROZDZIAŁ 6

Mali przywarła do Jo. W głowie miała zupełną pustkę. Zdawała sobie sprawę jedynie z tego, że Jo wrócił, że to on ją obejmuje, zagłębia palce w jej włosach, aż wypięły się spinki, a gęste pukle opadły na jej ramiona, że to ciepłe ręce Jo gładzą ją po plecach. Nagle cofnęła się. Nie, to nie może być prawda! To jedno z tych beznadziejnych niezliczonych marzeń i fantazji, którym tak często się oddawała, pomyślała w panice.

A jednak to on! Stał przed nią jak najbardziej żywy, dokładnie taki, jaki zawsze pojawiał się w jej marzeniach. W bladym świetle księżyca wydawał się bardziej smagły, niż go zapamiętała, ale oczy miał te same – błyszczące, szarozielone ze złocistymi plamkami. Włosy były równie ciemne i kręciły się na karku. Odniosła niejasne wrażenie, że tu i ówdzie połyskiwały srebrne nitki, ale być może to tylko białe światło księżyca dawało taki efekt. Mali przesunęła miękko dłońmi po twarzy ukochanego, po każdej bruździe, ucząc się na pamięć tych rysów. Dotknęła jego ciepłych ust.

– To ty – powiedziała cicho, wstrzymując oddech; nie odrywała od Jo wzroku. – To naprawdę ty, Jo! Tym razem to nie sen…

Ponownie poczuła jego ręce, przypomniała sobie, jak poznawały jej ciało, gładziły je, sprawiały przyjemność, wędrowały po omacku, miękkie i ostrożne. Czuła, że nie zapomniały tej nauki. Usta Jo, za którymi tak tęskniła, dotknęły jej ust, rozdzieliły jej wargi, sprawiły, że westchnęła. Nogi ugięły się pod nią, dłonie stały lodowate, aż zaczęła drżeć. Jej łono pulsowało z pożądania. Przywarła do Jo, jak mogła najmocniej. Czuła, że nigdy nie zbliży się do niego tak bardzo, jak by chciała. Rozchyliła usta, przyjmując jego pocałunki.

– Nareszcie! – szepnął. – Nareszcie, Mali!

Jego słowa jakby wyrwały ją z pewnego rodzaju transu. Opuściła nagle ręce wzdłuż tułowia i cofnęła się o krok. Musiała oprzeć się o ścianę, żeby nie upaść.

– Wróciłeś – rzekła ochrypłym głosem. – A przecież mówiłeś, że nigdy więcej…

– Musiałem cię znowu zobaczyć – wyznał i wziął ją za rękę. – Tylko jeszcze ten jeden raz…

Cofnęła dłoń.

– Jak się dowiedziałeś, że tu jestem? Widzieli cię w Stornes? Czy Johan wie, że ty…

Głos łamał się jej ze strachu. Jo położył rękę na jej karku i stali tak przez chwilę, patrząc na siebie nawzajem w ciszy, nie odzywając się ani słowem.

– Nikt mnie nie widział ani w Stornes, ani we wsi – uspokoił ją. – Przyjechałem dziś po południu z taborem cygańskim, który zmierzał w waszą stronę, by przenocować w stodole, ale wyskoczyłem z wozu, zanim dotarli do zabudowań. Pobiegłem skrajem lasu…

– Skąd wiedziałeś, że…

– Moja ciotka, która jedzie z nami… Wydaje mi się, że ją kiedyś spotkałaś – odparł. – Poprosiłem ją, żeby spytała o ciebie we dworze, bo chciałem ci zaproponować, żebyśmy się spotkali w lesie – dodał cicho. – To ona przesłała mi wiadomość, gdzie cię szukać.

– A więc wie… – zauważyła Mali przerażona i popatrzyła na Jo szeroko otwartymi oczami. – Opowiedziałeś jej o…

– Nie, nie. Mali – zapewnił i przygarnął ją do siebie. – Nic nie powiedziałem. Ale moja ciotka to mądra kobieta, już dawno temu domyśliła się, że ja… że bardzo mi się spodobałaś wtedy, gdy ostatnio obozowaliśmy w Stornes. Nie obawiaj się, będzie milczeć jak grób, bo dobrze nam życzy – dodał łagodnie.

Mali stała przytulona do niego, słyszała jego serce, jak dudni jej do ucha. Wszystko w niej się burzyło, myśli krążyły chaotycznie po głowie. Czuła się bezgranicznie szczęśliwa, a jednocześnie obezwładniał ją strach. Może ktoś widział Jo, gdy ten nie zdawał sobie z tego sprawy? Czy ktoś wiedział, że Jo szedł w góry?

– Gdzie się zatrzymasz, gdy twój tabor będzie w Stornes? – spytała. – Nie myślałeś chyba, że… Obiecałeś mi, Jo! Obiecałeś…

Westchnął i pogładził ją po plecach.

– Wiem, że obiecałem ci, że nigdy więcej nie pojawię się w Stornes, że nigdy nie spróbuję się z tobą zobaczyć. Dotrzymałem tej obietnicy, choć bywało, że odchodziłem od zmysłów, myślałem, że przypłacę to życiem. Byłem chory z tęsknoty – szepnął i uniósł jej twarz ku swojej.

Tak jak i ja, pomyślała Mali. Ja też umierałam z tęsknoty, nie mogłam normalnie żyć, odkąd ostatnio trzymał mnie w ramionach. Tyle razy marzyła właśnie o tej chwili, że mimo wszystko Jo pewnego dnia przyjdzie, że jeszcze raz poczuje jego ciało przy swoim. A teraz oto tu jest! Spełniło się to, na co tak długo czekała. Lecz ona, zamiast się cieszyć, stoi sparaliżowana strachem i patrzy na niego oniemiała. Jo nie zdaje sobie chyba sprawy, do czego jego obecność może doprowadzić, pomyślała. A jeśli go ktoś widział? Jeżeli Johan się dowiedział?