– Leży jeszcze na saniach – odparł Johan, próbując zatrzymać matkę. – Zaraz go wniesiemy do domu i ułożymy w sypialni na poddaszu. Nie możesz teraz iść do stodoły, mamo. Wkrótce przyjdą parobcy, przyciągniemy sanie pod drzwi i wtedy…
– Pójdę do salonu i powiadomię wszystkich, co się stało – zaproponowała Mali. – A potem zadzwonię i załatwię, co trzeba. Nie martw się o nic, Beret. Postaramy się, żebyś mogła pobyć z Sivertem chwilę sama na poddaszu…
Nie była w stanie mówić dalej. Łzy cisnęły się jej do oczu, zasłoniła usta wierzchem dłoni i zagryzła zęby, żeby się nie rozpłakać. Czuła, że tego jej teraz najbardziej trzeba, najchętniej pobiegłaby na górę do sypialni, rzuciła się na łóżko i rozbeczała. Ale na to przyjdzie pora później, teraz nie ma czasu. Na ułamek sekundy napotkała spojrzenie teściowej – dostrzegły nawzajem swój smutek. Ponieważ Beret nie protestowała przeciw jej propozycji, Mali odwróciła się i wyszła. Cicho zamknęła za sobą drzwi.
W salonie zapadła grobowa cisza, kiedy Mali powiedziała o wypadku gospodarza. Wcześniej dała Małemu Sivertowi klocki do zabawy i starała się mówić tak cicho, żeby jej nie mógł słyszeć. Wiedziała jednak, że wkrótce będzie musiała powiedzieć małemu o dziadku. Niedługo dom zapełni się ludźmi, a on będzie się dopytywał, dlaczego. Weźmie chłopca do siebie, jak tylko zawiadomi krewnych i znajomych. Teraz nie była w stanie z nim rozmawiać.
– Zacznij nakrywać stoły – poleciła Ane. – Po południu przyjdzie pewnie sporo osób na czuwanie przy zwłokach.
W drodze na korytarz, zanim zaczęła dzwonić, wyjrzała pośpiesznie na zewnątrz i zobaczyła, że Gudmund i Olav zajeżdżają na dziedziniec.
– Mężczyźni przyjechali – zwróciła się do służących. – Dajcie im gorącej wody, żeby się mogli umyć i przebrać. To cała robota na dziś. Potem jeszcze powinniśmy wszyscy coś zjeść. Podajcie obiad przed nakryciem stołów dla gości. Musimy z tym zdążyć, zanim zaczną się tu zjeżdżać ludzie.
Na samą myśl o jedzeniu ścisnęło Mali w żołądku. Ale przecież trzeba się posilić, przynajmniej pozostali domownicy powinni zjeść.
Kiedy ktoś umierał, po chorobie czy w wyniku wypadku, zawsze dzwoniono po Marię Kleven. To ona pomagała oporządzić zmarłego; jeździła też do wsi po materiał, z którego szyła szatę pośmiertną. Właściwie nie było to jakieś wielkie szycie – wykrawała dwa szerokie rękawy w długiej tunice, którą wciągano na zmarłego.
Potem wzywano stolarza. We wszystkich gospodarstwach zawsze trzymano gotowy materiał na trumnę, zresztą nie na jedną, bo nigdy nic nie wiadomo. Specjalne szerokie deski stały oparte o ścianę w rogu stodoły. Mali nigdy nie lubiła ich widoku.
Najczęściej dzwoniono do Andersa. Miał dużą wprawę w zbijaniu trumien, więc praca przebiegała szybko. W ciągu popołudnia Sivert powinien zostać przygotowany, ubrany w pośmiertną szatę w sypialni na poddaszu i ułożony w trumnie, którą Johan z którymś z mężczyzn wniesie na górę.
Schody na poddasze były wąskie i strome, ale wystarczyło miejsca, by wnieść i znieść po nich trumnę. Nie zdarzało się, by ktoś, budując dom, o tym nie pomyślał. Kiedy mężczyźni zniosą trumnę na dół, ustawią ją w salonie, gdzie Nikolai poprowadzi czuwanie dla przybyłych. Pewnie przyjdzie ich niemało, pomyślała Mali, jako że Sivert cieszył się we wsi powszechnym szacunkiem.
Potem trumnę wyniesie się do stodoły, gdzie zostanie do dnia pogrzebu. Teraz w czasie zimy tam właśnie ją przechowywano, natomiast kiedy ktoś umierał latem, zwłoki trzymano w piwnicy, najzimniejszym miejscu o tej porze roku.
Później podadzą kawę.
Mali nie wiedziała jeszcze, kiedy będzie pogrzeb, musi najpierw porozmawiać z administratorem kościoła. Grabarzy czeka nie lada praca przy kopaniu grobu przy zalegającym śniegu i zmarzniętej ziemi, ale poradzą sobie, nawet jeśli zajmie im to parę dni. Zwyczaj nakazywał, by nikt nie został pochowany przed upływem co najmniej trzech dni od śmierci. Na ogół pogrzeb odbywał się po tygodniu, pod warunkiem że przypadało to w dzień powszedni. Nigdy nie urządzano pogrzebów w sobotę lub niedzielę. Prawdopodobnie stypa odbędzie się w najbliższy piątek, pomyślała Mali. Nagle uświadomiła sobie, że następnego dnia po pogrzebie, w sobotę, jej siostra Eli bierze ślub. Jakże w tej sytuacji będę mogła pójść na wesele, zastanawiała się. Pomyśli o tym później i porozmawia z Johanem.
Wreszcie, jak sądziła, załatwiła wszystko, co było do załatwienia: zadzwoniła po Marię, stolarza i Nikolaia, zawiadomiła gospodarzy w innych dużych dworach, tych z Buvika i tych z Gjelstad. Ci, których nie zawiadomiła, dowiedzą się od innych. Tak to zwykle bywa – plotka rozchodzi się niczym ogień wśród suchej trawy.
Kiedy Mali wróciła do salonu, podeszła do Małego Siverta i powiedziała, że oboje muszą pójść na chwilę do sypialni na poddaszu. Chłopczyk protestował ze wszystkich sił, myśląc, że mama chce go położyć spać w środku dnia, a nie miał na to najmniejszej ochoty.
– Chcę tylko z tobą porozmawiać – obiecała Mali. – Jednak nikt inny nie może nas słyszeć i dlatego na trochę pójdziemy na górę, tylko ty i ja.
Rzuciła szybkie spojrzenie na sypialnię Beret i Siverta, kiedy ją mijali. Słyszała wcześniej, jak sanie podjeżdżały pod dom babci, i zrozumiała, że Sivert został już wniesiony na górę i położony do swojego łóżka. Ostatni raz, pomyślała i przełknęła łzy, które cisnęły się do oczu. Musi być silna, żeby ułatwić Małemu Sivertowi przyjęcie złych wiadomości. Podejrzewała bowiem, że chłopiec będzie zrozpaczony, gdyż jego kontakty z dziadkiem były bliskie i serdeczne. Mały Sivert posiadał niezwykłą zdolność przełamywania dystansu, wprost zarażał swoją radością, nikt nie potrafił się oprzeć jego urokowi. Nawet Beret, pomyślała Mali, to mówiło samo za siebie.
Usiadła na krześle przy oknie i wzięła syna na kolana. Przytuliła go mocno, przycisnęła jego główkę do piersi i pomyślała o Jo. Zapragnęła, by był tu razem z nimi, trzymał oboje w objęciach, pomógł ukoić nieco smutek i ból. Wiedziała, że łatwiej byłoby jej znieść śmierć teścia, gdyby mogła trzymać za rękę ukochanego. Wszystko wydawałoby się prostsze, pomyślała. Ale i tego dnia musiała radzić sobie bez Jo. Zawsze tak będzie, ramiona Jo nie są już dla niej. Miał inną…
– Widzisz to piękne, błękitne niebo? – zaczęła cichym głosem.
Mały Sivert podniósł głowę i spojrzał w górę.
– Wiesz o tym, że tam mieszkają wszyscy, którzy umarli, prawda? – mówiła dalej Mali. – Pan Bóg wziął ich do siebie, zmienił w anioły i jest im tam bardzo dobrze.
– Mama nie umze – przestraszył się Mały Sivert i poważnie spojrzał na nią.
– Nie, mama nie umrze. Jestem z tobą – odparła Mali i mocniej przytuliła dziecko. – Ale dziadek… Dziadek był dzisiaj w lesie i spadły na niego wielkie drzewa. No i dziadek…
Mali poczuła dławienie w gardle, musiała przerwać i przełknąć ślinę. Mały Sivert odwrócił się i spojrzał na nią ogromnymi oczami.
– Dziadek? – spytał zdumiony. – Gdzie jest dziadek?
– Jest w niebie u Pana Boga z aniołami – szepnęła Mali, nie mogąc dłużej powstrzymać łez. Pociekły na włosy chłopca, siedzącego na jej kolanach. – Ale jest mu tam dobrze – dodała. – Jest razem z aniołkami i może na nas patrzeć z góry. Dziadek będzie teraz z góry pilnował swojego chłopczyka. A my codziennie wieczorem będziemy dziadkowi mówili „dobranoc", ty i ja.
Wciągnęła głęboko powietrze. Powolnymi, zdecydowanymi ruchami masowała synka po plecach, żeby go uspokoić. Zapragnęła, by i ją ktoś dziś przytulił i pogładził po plecach, trzymał w ramionach, choćby przez tę jedną krótką chwilę…
– Gwiazdy, wiesz, to oczy aniołów, którymi patrzą na swoich bliskich. Teraz na niebie pojawi się nowa gwiazdka. To oczy naszego dziadka.