Выбрать главу

– Dobrze, nie mówmy już o tym, co będzie – zgodził się i pocałował ją. – Bierzmy tę krótką chwilę, którą dostaliśmy, i dziękujmy za nią. Ale uważam, że wyrządzisz chłopcu wielką krzywdę, jeśli nigdy mu nie powiesz prawdy. Być może nadejdzie dzień, kiedy tego pożałujesz. To niesprawiedliwe również wobec mnie – dodał. – Zresztą to nie ma takiego znaczenia, ponieważ ja wiem, że mam takiego udanego syna. Jednak on nie pozna swego prawdziwego ojca…

Mali dostrzegła w głosie Jo cień rezygnacji i smutku. Objęła go za szyję i przyciągnęła ku sobie. Jej serce, chore z miłości, krwawiło z niepewności, zwątpienia i samotności.

Na dworze szumiały złote, jesienne liście, którymi potrząsał wiatr wiejący od Stortind i które łagodnie opadały na ziemię. Chybotliwe światło świecy igrało ponad ławą, na której dwa ciała raz po raz stapiały się w jedno. Jest tak wiele do odzyskania, pomyślała Mali w środku nocy, chyba całe życie.

Świtało już prawie, kiedy wyczerpani zapadli w sen.

ROZDZIAŁ 7

Mali nagle się obudziła. Zaspana usiadła na łóżku i rozejrzała się po mrocznym pokoju. Jo ubierał się.

– Co robisz? – spytała. – Czy mimo wszystko odchodzisz?

– Nie, ale nie mogę czekać, aż chłopiec się obudzi. Nie powinien mnie zobaczyć w twoim łóżku, bo jeszcze komuś powtórzy. Idę wyżej na hale, a kiedy zauważę, że oboje wstaliście, zejdę do was. Myślę, że mogę powiedzieć Sivertowi, że jestem mieszkającym w górach myśliwym. Chyba uwierzy? A wtedy zaprosisz mnie na śniadanie i na obiad, prawda?

– Ale… – Mali odgarnęła do tyłu długie włosy i popatrzyła na półnagiego Jo stojącego na zimnej podłodze. Przebiegł ją dreszcz. – Mówiłeś przecież, że moglibyśmy… że mamy jeszcze jedną noc…

Podszedł do łóżka i przytulił ją, a ona objęła Jo ramionami tak mocno, jakby już nigdy nie zamierzała go puścić. Wciągnęła jego zapach, przesunęła ustami po nagim torsie.

– Przyjdę znowu wieczorem – rzekł. – Aby Sivert się nie zorientował. Wystaw lampę za drzwi, kiedy zaśnie. Wtedy wrócę, jeśli chcesz…

– Pragnę – szepnęła gorączkowo. – Nie chcę, żebyś teraz odchodził. Mamy tak mało czasu dla siebie, nie zniosę myśli, że upłyną godziny, zanim będę mogła…

– Jednak to ty dokonałaś wyboru, moja Mali – westchnął. Odgarnął jej włosy z czoła i uniósł ku sobie jej twarz. – Zdecydowałaś ponad cztery lata temu, a teraz dla nas obojga jest za późno. Otrzymaliśmy tylko tych kilka krótkich chwil, ale musimy być ostrożni, byście ty i Sivert nie mieli w przyszłości kłopotów, gdyby chłopiec kiedykolwiek się przypadkiem przed kimś wygadał – wyjaśnił i pogładził Mali po policzku.

Rozluźnił jej uchwyt, ułożył ją z powrotem w łóżku i okrył kołdrą.

– Nie ma innego wyjścia – rzekł cicho. -Nie chcę, żebyś…

Mali ponownie wyciągnęła do niego ręce. Rozumiała, że Jo ma rację, że nie może być inaczej. Ale sercem, ciałem, całą sobą miała ochotę usunąć rzeczywistość. Nie mogła pozwolić mu odejść. W jakiś sposób powinno jej się udać przekonać Siverta, że…

Jo był nieprzejednany. Narzucił kurtkę na sweter i ruszył do wyjścia; schylił się pod niską framugą drzwi.

– Nie masz przecież nic do jedzenia – niepewnie próbowała jeszcze go zatrzymać.

– Zabrałem swój tobołek – uspokoił ją. – A poza tym wkrótce zjemy we troje śniadanie – dodał i uśmiechnął się.

Mali osunęła się na łóżko, czuła, że całe ciało ma obolałe. Podbrzusze paliło ją, a brodawki nagich piersi zapiekły, kiedy przypadkiem dotknęła ich kołdrą – wydawały się jakby pozbawione skóry. Nic dziwnego, pomyślała i doznała dziwnego ssania, nie mogli się z Jo sobą nasycić.

Słyszała, jak przystanął na chwilę przy łóżku syna. Potem drzwi otworzyły się i zniknął.

Kiedy Sivert się obudził, Mali zdążyła rozpalić w piecu i przynieść wodę. Umyła się, ubrała, uporządkowała włosy i pościeliła łóżko w bocznym pokoju. Sivert powinien myśleć, że spała razem z nim.

– Dobrze spałeś? – spytała i przytuliła go.

Nękał ją strach. Za chwilę chłopiec zobaczy się z rodzonym ojcem pierwszy i ostatni raz. Chyba niczego się nie domyśli? – zaniepokoiła się, chyba nie on, trzyletnie dziecko, które nie wyobrażało sobie, by kto inny niż Johan mógł być jego ojcem?

Wystarczy, żeby ona i Jo zachowywali się naturalnie. Poczęstowanie posiłkiem i udzielenie schronienia na jakiś czas myśliwemu nie jest chyba niczym niezwykłym. Nikt nie powinien się zdziwić, nawet jeśli Sivert opowie o tym w Stornes. W górach drzwi domu były otwarte dla wszystkich, to niepisana zasada. Może zresztą znajdzie się tu jakaś praca, przy której Jo mógłby pomóc, pomyślała niepewnie. To usprawiedliwiłoby jego dłuższą niż wypada obecność, gdyby ktoś kiedyś pytał…

Promienie słońca padały ukośnie przez niewielkie okno górskiej chaty. Na zewnątrz wstawał piękny jesienny dzień. Kiedy Mali przynosiła wodę, przystanęła na chwilę i spojrzała w górę na pastwiska. Nasłuchiwała. Jednak nie dostrzegła ani nie usłyszała Jo. Wokół panowała przytłaczająca cisza. Mali zadrżała od chłodu, okryła się szalem i prędko wróciła do domu.

– Chcę wyjść – poprosił Sivert, kiedy wciągnęła mu sweter przez głowę. – Chcę zobaczyć niedźwiedzia.

Mali musiała się uśmiechnąć pod nosem. Najwidoczniej historie, które mu opowiadała poprzedniego dnia, pobudziły jego bujną wyobraźnię.

– Ale najpierw zjemy śniadanie, dobrze?

Mali rozmyślnie nie nakryła wcześniej do stołu, chociaż miała na to czas. To należało do planu: Sivert miał wyjść na dwór przed śniadaniem. Miał wyjść i spotkać Jo…

– Nie ma jesce jedzenia – zauważył i spojrzał na pusty stół.

– Ale zaraz będzie – odpowiedziała Mali. – Możesz na trochę iść, a ja w tym czasie nakryję i wszystko przygotuję. Ale nie odchodź daleko – dodała. – Zawołam cię, gdy skończę.

Sivert nie miał nawet czasu odpowiedzieć. Wybiegł z domu, a Mali przystanęła w progu i patrzyła za nim. Najpierw pobiegł nad strumyk, żeby zobaczyć, czy kawałek kory, którym bawił się wczoraj, wyobrażając sobie, że to statek, jeszcze tam leży. A potem ruszył w górę ku letnim oborom. Mali zostawiła uchylone drzwi, mimo że nie bała się o syna. Wiedziała, że Jo już go obserwuje gdzieś z ukrycia…

– Mamo, mamo!

Usłyszała ożywiony głos już z daleka. Z bijącym sercem podeszła do drzwi i wyszła przed szałas. Od strony letnich zagród szli ku niej, trzymając się za ręce, Sivert i Jo. Czyste jesienne słońce złociło ich sylwetki, sprawiało, że włosy obu lśniły niebieskoczarnym blaskiem. Mali oparła się o ścianę i poczuła napływające łzy. Wiedziała, że tego widoku nigdy nie zapomni: ojciec i syn idący ręka w rękę. Kiedy podeszli bliżej, zadrżała: byli do siebie tak niewiarygodnie podobni! Zawsze uważała, że Sivert odziedziczył wiele cech po ojcu, ale nigdy by nie przypuszczała, że są niczym dwie krople wody: te same ciemne włosy, złocista skóra, błyszczące szarozielone oczy z żółtawymi plamkami. Nawet chodzili tak samo, pomyślała nieco zdziwiona. Obaj poruszali się w tak samo lekki, koci sposób.

– Pats, mamo! Kogo znalazłem!

Sivert uśmiechał się promiennie do Mali. Pośpiesznie przetarła dłonią oczy i odchrząknęła. Nie mogła wykrztusić słowa ani zebrać myśli. Z bliska zauważyła, że nawet Jo walczył ze łzami. Wydawał się dziwnie blady. Na moment ich spojrzenia spotkały się ponad głową syna. Wyrażały radość i smutek, bezsilność i miłość. Po chwili jednak oboje opanowali się.