Выбрать главу

– Od takiej wody bierze się siła i zdrowie – rzekł Jo.

Pozwolił Sivertowi napić się z drewnianego kubka, który nosił przy pasku. Mali siedziała z nimi i patrzyła w dal. Nigdy przedtem nie była tak wysoko w górach Stortind, nie przypuszczała też, że kiedykolwiek tu przyjdzie, ale Jo nalegał. Spytał, czy podoła. Skinęła głową. Mdłości minęły wszystkie dolegliwości minęły. Na całym świecie byli tylko oni troje, oni troje, natura, cisza i powiew wiatru od strony Stortind. I miłość…

Jo wziął Siverta na ramiona i niósł go przez większą część drogi. Kiedy napotkali strumyk, który musieli przejść, lub szczególnie trudny teren, również Mali podawał rękę. Chwytała kurczowo jego dłoń, pragnąc ją trzymać przez cały czas wyprawy, ale nie odważyła się tego zrobić. Sivert mógłby to zauważyć i opowiedzieć później w domu, a wtedy nie miałaby nic na swoją obronę. Już samo to, że nieznajomy zabrał ich na wycieczkę w góry, będzie trudno wyjaśnić. A jeszcze, że trzymali się za ręce…

– Jak się nazywas? – spytał nagle Sivert i pochylił się ku Jo. – Nie wiem, jak się nazywas, nie powiedziałeś mi.

Uśmiechnął się do Jo, błysnęły jego oczy i białe zęby. Mali zmartwiała. Ukradkiem zerknęła na Jo i zorientowała się, że zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

– Oczywiście mam imię – rzekł i pogładził Siverta po policzku. – Mattis. Ale nazywają mnie „Mattis z Gór", ponieważ mieszkam wysoko w górach – dodał.

– Nie mas domu? – dopytywał się Sivert zmartwiony.

– Mam tu ziemiankę – odparł Jo niepewnie. – I bardzo lubię swoje mieszkanie. Nie wszyscy urodzili się bogatymi gospodarzami, jak twój ojciec – wyjaśnił i wymienił szybkie spojrzenie z Mali. – My ludzie jesteśmy tacy różni. Niektórzy lubią przyrodę i wolność bardziej niż… niż… być… Nie musisz mi współczuć – dodał szybko i potargał Siverta po włosach. – Chcę tak żyć.

Ty też kłamiesz, pomyślała Mali i popatrzyła na Jo. Nikt z nas nie chce tak żyć.

Wrócili na hale wczesnym popołudniem. Zbliżała się druga godzina. Mali weszła do szałasu, żeby przynieść suche skarpetki dla Siverta, który całkiem przemoczył nogi, kiedy wpadł w mokradła w powrotnej drodze. Jo pomógł małemu zdjąć mokre skarpetki i umył mu nogi w strumieniu. Mali słyszała radosne krzyki syna, kiedy Jo polewał zimną wodą jego bose stopy. Uśmiechnęła się do siebie, znalazła suchą parę skarpet i wyszła. Jo tymczasem wytarł nogi Sivertowi i postawił go na dużej płaskiej kamiennej płycie, której często używali jako stołu, kiedy jedli na powietrzu. Mali zamierzała właśnie podejść do syna, gdy nagle zobaczyła, jak Jo nieruchomieje, a jego twarz staje się biała jak papier.

– O, tata! – zawołał Sivert radośnie i zeskoczył z kamienia. Złapał Jo za rękę i chciał pociągnąć za sobą. – Tato psysedł! Chodź się psywitać z myśliwym, tato!

Serce w piersi Mali przestało bić. Musiała się oprzeć o framugę, żeby nie upaść. Wolno odwróciła głowę. Tuż za nią, przy końcu szałasu stał Johan. Nie widział jej. Patrzył jak zahipnotyzowany na dwie postaci przy kamieniu. Mali czuła, że zaraz zwymiotuje. Przyłożyła dłoń do ust i przełknęła. Jej wzrok podążył za wzrokiem Johana, po czym osunęła się na kolana.

Sivert i Jo stali w jesiennym słońcu, trzymając się za ręce, mężczyzna i chłopiec – mały niczym miniaturowa kopia dużego. Przez moment panowała zupełna cisza. Potem Sivert puścił rękę Jo i pobiegł do ojca.

– Tata mój, tata! – krzyczał i wyciągnął rączki do Johana.

Johan nie zwrócił na niego uwagi, nawet na niego nie spojrzał. Stał niczym słup soli i wpatrywał się w Jo. Krew odpłynęła mu z twarzy, oczy wydawały się czarne jak węgiel.

– Tata… – Sivert uczepił się kolan Johana; nie rozumiał, dlaczego ojciec nie wziął go na ręce. – Tata…

Powoli Johan odwrócił się do Mali. Wstała na chwiejnych nogach i zatoczyła do tylu, kiedy napotkała jego spojrzenie, które płonęło dziką i szaloną nienawiścią. Babciu, pomyślała nagle i poczuła, jak znowu ogarniają ją mdłości. Stało się to, co przewidziała babcia. Nienawiść zwyciężyła…

– Johan – szepnęła i spróbowała zrobić kilka kroków w jego stronę. – Wytłumaczę ci…

– Weź chłopca i idź na dół – rozkazał ochrypłym głosem.

– Ale… Johan, posłuchaj mnie, ja…

– Rób, co mówię – powtórzył i utkwił w niej nienawistny wzrok. – Weź chłopca i idź. Już!

Mali ściągnęła szal ze stołu przy drzwiach i podeszła do Siverta. Wzięła go na ręce i rozejrzała się za jego butami. Leżały przy strumieniu. Jo podniósł je i podał jej. Mali usiadła, włożyła synkowi suche skarpetki i wciągnęła buty.

– Co się stało, mamo? – szepnął Sivert drżącymi wargami. Jego błyszczące oczy usiłowały znaleźć odpowiedź w jej oczach. – Tato jest na mnie zły…

Mali nie zdołała odpowiedzieć. Po omacku zawiązywała buty chłopcu, przez łzy nie widziała wyraźnie sznurowadeł. Serce w piersi waliło jej jak młot, strach omal jej nie udusił.

– Johan – spróbowała znowu cichym głosem. – Johan, pozwól mi…

– Zejdź na dół – rzekł, nie patrząc ani na nią, ani na Si-verta. Postąpił krok w stronę Jo. – A więc to ty, Jo – powiedział charczącym głosem. – Dawno cię nie widziałem. Ile to już lat? – Omiótł spojrzeniem Mali i Siverta. – Tak, jakieś cztery lata, chyba tak, jeśli się zastanowię. Niewiele się zmieniłeś – dodał.

Jo nie odpowiedział. Jego oczy patrzyły niespokojnie na Mali i chłopca.

– Przyszedłem chyba nie w porę? – spytał Johan. – Rozumiem, że nikt się mnie nie spodziewał. Pomyślałem sobie, że powinienem odwiedzić moją żonę i syna, ale nie wiedziałem, że mają tu towarzystwo. Zamierzałem też rozejrzeć się za kilkoma owcami, które zaginęły w górach tej jesieni.

Mali szczękała zębami ze strachu. To, że Johan tak stał, jak gdyby nigdy nie zwracał się do Jo, odbierało jej rozsądek. Głos męża zmienił się z nienawiści nie do poznania, Johan wyraźnie dawał im do zrozumienia, że teraz wszystko już pojął, choć nie mówił niczego wprost. Mali mocno przytuliła Siverta i zanurzyła twarz w jego włosach. Miała nadzieję, że syn nie słyszał, jak Johan nazwał przybysza Jo, i nie zorientował się, że tamci się znają. Ale Johan mówił cicho i Sivert przede wszystkim zwrócił uwagę na to, że ojciec nie chce z nim rozmawiać i nie chce go wziąć na ręce. Zaczął płakać żałośnie i rozpaczliwie.

– Czy nie powiedziałem ci wyraźnie, że masz zabrać chłopaka i odejść?!

Johan odwrócił się ku niej gwałtownie. Przez okamgnienie Mali myślała, że ją uderzy, ale nie zrobił tego. Spojrzał 1 tylko na nią tym ciemnym, nienawistnym wzrokiem, od którego dławił ją nienazwany strach. Zeszła parę metrów w dół pastwiska.

– Miałem szczęście, że trafiłem na ciebie, Jo – usłyszała głos Johana i zobaczyła, jak ponownie odwraca się do tamtego. – Byłeś przydatnym pomocnikiem, kiedy cię potrzebowaliśmy, bardziej pomocnym, niż się domyślałem. Aż do dzisiaj – dodał z kąśliwą ironią. – Tym razem też nie powiesz chyba „nie"? Właśnie zamierzałem poprosić cię, żebyś poszedł ze mną w góry szukać zagubionych owiec. Skoro już tu jesteś… – mówił dalej, a przez jego twarz przebiegł dziwny uśmiech, przypominający złośliwy grymas.

Nie, chciała krzyknąć Mali. Nie, nie! Jo nie może nigdzie iść z tym oszalałym człowiekiem, opętanym przez nienawiść. Lecz nie była w stanie wykrztusić słowa. Stała tylko sparaliżowana strachem i całkiem bezsilna.

– Jeżeli mogę ci się na coś przydać, pójdę z tobą – zgodził się Jo z wahaniem.