Szli coraz wyżej kamienistym zboczem u podnóża Stortind, coraz dalej skrajem drogi ku dzikiemu wąwozowi po zachodniej stronie zbocza. Jo nie mógł zrozumieć, co Johan knuje. Szli bardzo niebezpieczną ścieżką, pełną osuwających się kamieni. Gdyby owce utknęły w tych skałach, nie udałoby się im obu sprowadzić ich na dół, pomyślał. Nie mieli ze sobą ani lin, ani innego sprzętu, ponieważ Johan zostawił wszystko w swym worku na hali.
Im wyżej wchodzili, tym wiatr wiejący od strony pokrytego śniegiem szczytu był zimniejszy. Jo trząsł się z zimna, mimo że spocił się od szybkiego marszu. Przyjrzał się Johanowi i zauważył, że utyka na jedną nogę z bólu w stopie lub biodrze, ale sprawiał wrażenie, że się tym nie przejmuje. Szedł coraz wyżej i wyżej w tym samym szalonym tempie.
Nagle zatrzymał się. Jo szedł tuż za nim i nieprzygotowany na tak gwałtowne hamowanie, wpadł prosto na plecy tamtego i byłby się razem z nim przewrócił. Johan odepchnął go brutalnie i usiadł. Jo zauważył, jak pulsuje krew w jego dużej tętnicy szyjnej, wyraźnie nabrzmiałej, niebieskofioletowej na tle zaczerwienionej skóry.
– Wiesz, gdzie zginęły twoje owce? – spytał Jo i usiadł obok Johana. – To zbyt niebezpieczny teren, żeby się tu zapuszczać. Powinno nas być więcej…
– Wystarczy nas dwóch – odparł Johan krótko, nie patrząc na Jo.
Zaczął rzucać małe kamyki przez krawędź przepaści, nad którą się znaleźli. Słyszeli głuchy odgłos głęboko w dole, kiedy kamyki wreszcie spadły na dno.
– A więc zajmowałeś się nie tylko pracą w gospodarstwie tamtego lata w Stornes, Jo – odezwał się nagle Johan. – Zainteresowałeś się również Mali.
Jo przetarł dłonią twarz i głęboko wciągnął powietrze.
– Nigdy nie chciałem, żeby tak się stało – rzekł cicho. -Ale… Mali wydawała się wszystkim, o czym kiedykolwiek marzyłem. Nigdy do nikogo nie czułem tego, co czułem do Mali, ani przedtem, ani potem. I wtedy…
– A ona? – głos Johana brzmiał tak zimno, że był prawie nie do poznania. – Uległa ci bez oporu, ta królowa śniegu?
– My… oboje czuliśmy podobnie – odparł Jo niepewnie. – Jednak nigdy nie zamierzaliśmy sprawić ci bólu, tak jakoś wyszło – dodał tonem usprawiedliwienia. – Chciałem, żeby wyjechała ze mną, kiedy opuszczałem Stornes, lecz ona odmówiła. Została tobie poślubiona, mówiła, nie chciała ranić zbyt wielu osób.
Johan roześmiał się ochrypłym, złym śmiechem.
– Nie chciała mnie zranić… Tak powiedziała po tym, jak zdradziła mnie z Cyganem. Była panią w Stornes, miała wydać na świat potomka rodu, a tymczasem…
Nowy kamyk pomknął z dużą prędkością na dno przepaści.
– Ona nie wiedziała, że… że zaszła w ciążę. W każdym razie jeszcze nie wtedy, kiedy wyjeżdżałem – wyjaśnił Jo. -A ja nie wiedziałem, że mam syna w Stornes, dopóki go nie zobaczyłem…
– Kiedy właściwie ujrzałeś go po raz pierwszy? Dzisiaj?
Czarne, przenikliwe spojrzenie przewiercało Jo na wskroś.
– Nie, wczoraj wieczorem – odparł Jo cicho. – Przyszedłem na hale wczoraj wieczorem i wtedy Mali pokazała mi chłopca. Zrozumiałem natychmiast, gdy go zobaczyłem, że jest… moim… – tłumaczył się, unikając wzroku Johana.
– Czym jeszcze cię poczęstowała? – spytał Johan ochryple. Jo spojrzał na niego pytająco.
– Nie rozumiem, o czym…
– Nie udawaj, ty cygański pomiocie diabła, dobrze rozumiesz! – charczał Johan. – Opowiadaj, co robiliście w nocy. Była chętna? Rozebrała się? Jak ją wziąłeś? A ona, jak cię przyjęła? Leżała nieruchomo czy zrobiła ci coś miłego: lizała, ssała… Była równie namiętna i rozpalona jak ty?
Jo zrobił się purpurowy, a jego szarozielone oczy płonęły. Spojrzał na Johana. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy powinien wszystkiemu zaprzeczyć, powiedzieć, że nawet nie tknął Mali. Czy ma kłamać ze względu na nią, żeby uchronić ją od zemsty Johana, która na pewno ją dosięgnie. Jednak przemknęło mu przez myśl, że Johan i tak nie uwierzy, że tylko go wyśmieje.
– Chyba oszalałeś, człowieku – zaczął. – Mówisz o tym tak wulgarnie, jak gdyby Mali była jakąś ladacznicą, a przecież tak nie jest. Co sobie właściwie wyobrażasz, że opowiem ci wszystko ze szczegółami? Wiesz chyba, co się robi…
– Nie, nie wiem – wycedził przez zęby Johan. – Ponieważ nigdy jej nie miałem, rozumiesz! Oszalałem na jej punkcie, opętała mnie. Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym żyć bez niej, sypiać bez niej. W końcu sprowadziłem ją do łóżka, ale miałem ją… nie, nigdy naprawdę jej nie miałem – dodał gorzko. – Przez wszystkie wspólne lata leżała przy mnie jak kłoda, sucha i zimna. Dlatego chciałbym wiedzieć, jaka potrafi być. Był taki czas, kiedy wierzyłem, że należy do tych kobiet, które po prostu już takie są, zimne i nieczułe. Beznamiętne. Lecz teraz rozumiem, że się myliłem co do tego wycierusa. Opowiadaj, co z nią robiłeś?
Jo milczał. Robiło mu się niedobrze i czuł mdłości z powodu chorego zachowania Johana i jego niewybrednego języka. Spróbował wstać, ale Johan złapał go za ramię i ściągnął z powrotem na ziemię. Jo nigdy by go nie podejrzewał o taką siłę.
– Co z nią robiłeś? – nie ustępował, świdrując Jo czarnymi, błyszczącymi oczami. – Mogłeś z nią zrobić wszystko? A ona…
– To jest chore, Johan, nie zamierzam o tym rozmawiać. Chcę jednak, żebyś wiedział, że przykro mi z powodu tego, co się stało. To nie w porządku, żeby spotykać się z żoną innego mężczyzny, ale nie umiałem wtedy temu zapobiec. A Mali… Musiałeś zauważyć, że była w tym czasie nieszczęśliwa. Czuła się okropnie, ponieważ za nią zapłaciłeś i kupiłeś jak zwierzę. Nie mogła ci chyba tego wybaczyć, nie wiem. Wiem tylko, że wszystko potoczyło się tak jakoś… Nie mogliśmy tego powstrzymać. To było silniejsze niż cokolwiek innego, dla nas obojga – dodał cicho.
Przez chwilę siedział w milczeniu.
– Myślisz może, że było mi dużo lepiej niż tobie? – rzeki nagle. – Kochałem Mali, wiedziałem, że jest jedyną kobietą jakby dla mnie stworzoną. Tylko jej pragnąłem najbardziej na świecie, a ona wolała zostać z tobą. Umierałem z tęsknoty, ale obiecałem jej, że nigdy nie wrócę. Nigdy już nie miało się powtórzyć to, co my… Ale… Ale nie miałem już siły żyć od niej z dala. Chciałem ją tylko zobaczyć…
– I zobaczyłeś… – syknął Johan. – Nie tylko widziałeś, ale i dostałeś wszystko, czego pragnąłeś. Zgadywała twoje myśli, lgnęła do ciebie ciepła, chętna i gorąca, jakiej ja nigdy nie miałem, choć zawsze marzyłem, by była taka dla mnie. I ty śmiesz twierdzić, że było ci tak samo źle! – mruknął pogardliwie. – To ja się z nią ożeniłem, to ja byłem jej mężem. Ale ona okazywała mi tylko chłód i pogardę, ta zarozumiała dziwka!
Przez chwilę siedział bez słowa, patrząc w dal. Jo spostrzegł, że pogrążył się we własnych złych myślach.
– I wreszcie zaszła w ciążę – ciągnął dalej Johan. – Czy potrafisz zrozumieć, co to dla mnie znaczyło? Życie wreszcie nabrało sensu. Urodziła syna, dała mi go na ręce i udawała, że jest mój. Kochałem tego chłopca bardziej niż własne życie, rozumiesz to? Nie chciała mnie, przyjmowała mnie z łaski, kiedy ją zmusiłem. Ale on… Sivert… – Głos mu się załamał. – Akceptował mnie takiego, jaki byłem, zawsze łagodny i dobry, pełny radości i miłości. Kochał mnie…
Johan z drżeniem wciągnął powietrze. Kolejny kamień spadł w przepaść.
– Mali stalą się dla mnie nieco łaskawsza, kiedy uratowałem Siverta przed rozszalałą krową – dodał ochryple i przetarł dłonią oczy. – Nawet bardziej chętna. Teraz rozumiem, że tylko grała i oszukiwała mnie. Czuła się w obowiązku okazać mi trochę wdzięczności za to, że uchroniłem od nieszczęścia jej cygańskie dziecko!