Выбрать главу

Chyba już nie wie, co robi, przemknęło jej przez głowę. Powoduje nim tylko nienawiść, chęć zemsty i gniew. Przeraziła się, co Johan jeszcze może wymyślić. W tym szale może ją nawet zabić! Wtedy zabije też swoje dziecko, o którym jeszcze nie wie. Zresztą wszystko jedno. Nawet jeśli jej nie wyprawi na tamten świat, ale dalej będzie się nad nią znęcał, dziecko i tak nie przeżyje. Być może to najlepsze rozwiązanie…

Nawet nie zadał sobie trudu, by zrzucić brudne kalosze. Gwałcił ją raz za razem. W końcu przestał dla Mali istnieć i czas, i ból. Leżała bez czucia, zbita, wykorzystana, półnaga.

– Czy on był lepszy? – krzyknął nagle Johan tuż nad nią i odkręcił jej głowę tak, by na niego spojrzała. – Szkoda, że już więcej tego nie sprawdzisz. Ponieważ ten twój cygański czart nie żyje!

Chwilę trwało, zanim znaczenie tych słów dotarło do otumanionej Mali.

– Co powiedziałeś? – szepnęła ochryple. – Jo nie żyje?

Johan wstał, podciągnął spodnie i znowu usiadł na krześle. Siedział rozparty, przyglądając się Mali, leżącej na podłodze, a jego oczy wyrażały samo zło.

– Tak, nie udało się temu niedołędze uniknąć wypadku w górach – rzekł pogardliwie i odbiło mu się głośno. – Nic nie mogłem zrobić, żeby go uratować, więc leży teraz jak ten kamień na samym dnie przepaści. Ale nie ma potrzeby alarmować ludzi, żeby go stamtąd wyciągali dziś wieczorem, poczekajmy do rana. Wydaje mi się, że wytrzyma chyba jeszcze jedną noc – uśmiechnął się ironicznie. – Już bardziej się nie wychłodzi!

Mali powoli usiadła i zaczęła wkładać porwane ubranie. Bolało ją całe ciało, a w głowie istniała tylko jedna jasna myśclass="underline" że Jo nie żyje.

– Zabiłeś go – szepnęła bez tchu. – To ty…

– Tak, to ja go zabiłem – arogancko wyszczerzył zęby i utkwił wzrok w Mali. – Zepchnąłem go. Myślisz, że to coś dużo gorszego od tego, co ty zrobiłaś?

– Ja nie odebrałam nikomu życia…

– Nieprawda – syknął. – A co ze mną uczyniłaś?! Od samego początku, gdy pojawiłaś się w Stornes, codziennie zabijałaś mnie po trochu; ty, którą uważałem za swoje największe szczęście! Tak bezgranicznie się cieszyłem, gdy Sivert się urodził, myślałem, że mimo wszystko mamy przecież jego, że od tej pory będzie lepiej między nami. A teraz okazuje się, że on nie jest mój. I ty twierdzisz, że nie odebrałaś nikomu życia! Nienawidzę cię tak bardzo, że zadbam o to, by twoje życie stało się takim samym piekłem jak to, które ty mi zgotowałaś!

Mali siedziała na podłodze, odrętwiała ze smutku i ze strachu. Bolała ją twarz, czuła, że krew cieknie jej z nosa i z ust, ale nie miała siły wstać, żeby przynieść chustkę.

– Ty też ponosisz część winy – rzekła nagle, zdumiona niespodziewanym przypływem odwagi. – To ty to wszystko urządziłeś. Gdybyś miał choć odrobinę honoru, nie kupiłbyś mnie jak bydło i nie zaciągnął do łóżka. Dobrze wiedziałeś, że tego nie chciałam. Powiedziałam ci o tym tamtego dnia, może pamiętasz? Byłam z tobą szczera, Johan. Ale ty miałeś władzę i pieniądze, więc i tak stało się według twojej woli. I było tak, jak było. I nie obarczaj mnie teraz winą za wszystko, ty draniu. Ty też jesteś winny!

Mali rozpłakała się, płakała ze smutku, ze złości, strachu i zwątpienia. I z nienawiści. To podłe uczucie nie jest zarezerwowane tylko dla Johana, pomyślała, lecz żyło i w niej. Kiedy próbowała wstać, Johan nagle znalazł się nad nią, pchnął do tyłu, że uderzyła z hukiem głową o podłogę, i wziął ją jeszcze raz – tak brutalnie, że omal nie straciła przytomności.

– To dopiero początek – rzekł, wstając. – Teraz możesz się podnieść, a ja idę do stodoły opowiedzieć Cyganom o tragicznym wypadku – dodał ze złośliwym uśmiechem.

Do późnej nocy Mali siedziała na krześle przy oknie, drżąc z zimna, rozpaczy i zaciekłej nienawiści do męża chrapiącego na rozkładanym łóżku. Wsłuchiwała się w żałosne dźwięki skrzypiec dobiegające ze stodoły. Jej wzrok ześliznął się ku przystani, na obolałej twarzy zapiekły łzy.

Następnego dnia w Stornes i w okolicznych gospodarstwach zapanowało wielkie poruszenie na wieść o tym, że jeden z Cyganów, który zaofiarował Johanowi pomoc przy poszukiwaniu owiec, spadł w przepaść.

Mali stała w oknie salonu i przyglądała się Johanowi, jak wydaje polecenia mężczyznom, którzy mieli się udać z nim w góry Stortind i przetransportować do dworu ciało zmarłego. Widziała, że poza parobkami ze Stornes i ochotnikami z innych dworów było również kilku Cyganów. Sivert przytulał się mocno do matki, blady i płaczliwy. Ojciec nawet nie spojrzał na niego podczas śniadania ani też nie zamienił z nim słowa. Chłopczyk niewiele rozumiał z tego, co się wkoło działo, widział tylko, że coś jest nie tak i że ojciec nie jest taki jak zwykle. Mali wzięła go na ręce i przytuliła jego główkę do swojej szyi. Nie mogła już patrzeć w duże, przestraszone oczy syna, nie znajdowała słów, którymi mogłaby go pocieszyć. Sama miała ochotę się rozpłakać, ale musiała być silna, nie mogła okazać, co czuje. Ane i Ingeborg wprawiły ją w zakłopotanie, wypytując z troską o pękniętą wargę, spuchnięty nos i siniaki na twarzy. Powiedziała, że potknęła się o chodnik i uderzyła głową o rygiel. Niech wierzą lub nie.

Tabor cygański szykował się do drogi. Wozy od paru godzin stały spakowane nieopodal stodoły. Czekali tylko na ciało zmarłego. Mali nie wychodziła z domu, od czasu do czasu wyglądała tylko przez okno, blada i przygnębiona.

– Nie rozumiem, jak to możliwe – zastanawiała się Ane. – Jo nie wyglądał na takiego, który by mógł spaść w przepaść. Znał góry i poruszał się zwinnie jak dzikie zwierzę. Mniej bym się zdziwiła, gdyby to Johan…

Urwała nagle i oblała się rumieńcem.

– Nie, nie to miałam na myśli -jąkała się. – Ale Jo… Po prostu nie mogę pojąć, jak to się mogło stać.

Mali nie odezwała się. Czuła się rozbita, chora i dokuczały jej mdłości. Gdyby tylko wiedzieli, że to jej wina. To ona posłała Jo na śmierć, odebrała życie temu, którego kochała. Zastanawiała się, jak będzie mogła dalej żyć, mając to na sumieniu.

Po południu musiała na chwilę wyjść. Dopadły ją skurcze żołądka, zostawiła więc Siverta pod opieką Ane i wybiegła do wychodka. Wymiotowała, a potem długo płakała z twarzą ukrytą w dłoniach. Przez niewielkie okienko dobiegał ją gwar rozmów Cyganów, ale nie potrafiła rozróżnić słów. Wreszcie wstała i ruszyła do domu.

Tuż przy mostku do stodoły wpadła niemal na starą ciotkę Jo. Cyganka stała tam milcząca i blada, i bardziej przygarbiona, niż ją Mali pamiętała.

– Widziałam cię – odezwała się zniżonym głosem. – Musisz wiedzieć, że cię rozumiem, Mali Stornes.

Nie mogąc zapanować nad sobą. Mali znowu rozpłakała się. Staruszka pociągnęła ją za sobą pod kładkę, by nikt ich nie widział.

– Między tobą i Jo było coś więcej… – rzekła cicho i pogładziła Mali po plecach. – Domyśliłam się tego. No i pewnie Johan Stornes się o was dowiedział, prawda?

Mali, szlochając na piersi staruszki, przytaknęła.

– Kochałam Jo – szepnęła. – To jemu byłam przeznaczona tu na ziemi, ale zdecydowałam inaczej, jestem złym człowiekiem. To moja wina, że on nie żyje.

– Nie płacz już, moje dziecko – pocieszała ją Cyganka. -Nie obwiniaj się. Dość wycierpiałaś. Straciłaś tego, którego kochałaś, i tego, który ciebie kochał. Nigdy nie byłaś szczęśliwa tu we dworze, zauważyłam to.

– To prawda. Ale mam syna, który jest moją wielką radością i dla którego mogę wiele znieść – odparła Mali.

– Masz syna? – spytała ciotka Jo i spojrzała na Mali zdumiona.

Mali skinęła w milczeniu. Potem popatrzyła staruszce w oczy.