– To się stało podczas naszego ostatniego spotkania -wyznała. – Chciałabym, żebyś poznała chłopca, zanim wyjedziesz. Poczekaj tu, zaraz wrócę.
Kiedy Mali zjawiła się z synem na ręku, Cyganka z wrażenia musiała się oprzeć o ścianę stodoły. Mali zauważyła, że nogi jej drżą.
– Boże Ojcze Wszechmogący – wyszeptała, a łzy cicho potoczyły się po jej pomarszczonych policzkach.
– A więc to tak! Nigdy bym nie pomyślała…
Podeszła bliżej i pogładziła sękatą dłonią czarne włosy Siverta, potem przesunęła palcami po jego buzi, chłonęła każdą rysę twarzy malca.
– Jak mogłaś tak długo żyć w kłamstwie, dziecko?
Mali nie odpowiedziała. Stała z Sivertem na rękach, nie starając się powstrzymać płaczu. Sivert przestraszony spoglądał to na matkę, to na Cygankę, a potem dał znać, że chce zejść. Mali postawiła go na ziemi, a on szybko pognał do domu na swych krótkich nóżkach.
– Jak długo Jo wiedział o chłopcu?
– Do niedawna nie miał pojęcia, że jest ojcem Siverta, aż do przedwczoraj wieczorem, kiedy po raz pierwszy go zobaczył. Przyszedł do nas na górskie pastwiska. Nikt zresztą o naszym związku nie wiedział, poza babcią, ale ona nie zdradziła tajemnicy. Miałam tu w Stornes tylko ją jedną… Każdego dnia i każdej nocy żyłam w strachu, odkąd zrozumiałam, że jestem w ciąży z nim… z nim… – Nie mogła wymówić imienia Jo. Utknęło jej w gardle niczym niemożliwy do przełknięcia kęs. – Na szczęście udawało mi się jakoś ukryć prawdę.
– No i przypadkiem odwiedził was na hali Johan i zobaczy! ich razem obok siebie, małego dziedzica i… i jego prawdziwego ojca – zgadywała staruszka.
Mali nie odpowiedziała.
– Tak, teraz rozumiem, dlaczego Jo spadł w przepaść – mruknęła ciotka Jo. – Ktoś mu w tym dopomógł!
Mali spojrzała na nią z przerażeniem w oczach.
– Nigdy nikomu o tym nie mów – szepnęła. – Chciałam tylko, żebyś go zobaczyła… syna Jo. Żeby i on poznał kogoś ze swych krewnych – dodała. – Kogoś ze strony ojca…
Cyganka objęła Mali. Przez dłuższą chwilę stały tak razem blisko siebie w milczeniu.
– Nie, nikomu nic nie powiem. Gdyby nas traktowano na równi z innymi ludźmi, wnieślibyśmy sprawę o zabójstwo przeciwko Johanowi Stornesowi – rzekła cicho. – Ale, jak myślisz, co by to dało? Nikt się z nami nie liczy, nikt nas nie słucha. Cygan to nic niewart włóczęga. Wielcy panowie, jak ten, za którego wyszłaś, dyktują swe prawa – dodała z goryczą i wytarła fartuchem twarz. – Jednak jak ty będziesz dalej żyć tu w Stornes, Mali? – spytała. – Okryłaś hańbą człowieka, który nie puści tego płazem.
Delikatnie dotknęła palcami pękniętej wargi Mali, spuchniętego nosa i sińca na policzku, lecz nic nie powiedziała. Nie pytała o nic. Mali wiedziała jednak, że Cyganka domyślała się wszystkiego i że może sobie oszczędzić historyjki z dywanikiem i ryglem u drzwi. Staruszka potrafiła rozpoznać ślady przemocy, Mali widziała to po jej pełnym współczucia spojrzeniu.
– Nie wiem – odparła Mali. – Nie jestem w stanie dzisiaj o tym myśleć. Mam tylko jedno w głowie: że on, Jo… że jj już nigdy…
– Jeżeli nie będziesz mogła już wytrzymać, zawsze możesz do nas przyjść. Zajmiemy się tobą i dzieckiem, gdy sama dojdziesz do wniosku, że właśnie tego chcesz.
– Dziękuję – szepnęła Mali zdławionym głosem. – Ale obiecaj mi jedno: nie mów nic Marii o Sivercie. Jo opowiadał mi o niej i wiem, że to dobra kobieta. I tak będzie jej teraz trudno. Nie dawaj biednej wdowie więcej powodów do płaczu.
– Nic jej nie powiem – obiecała ciotka Jo. – Ale pamiętaj, że chłopiec jest również z nami spokrewniony i że krew to nie woda. Twój syn odziedziczył bardzo wiele po Jo. Powinnaś być przygotowana na to, że kiedy dorośnie, być może nie będzie dobrym gospodarzem, że krew, która płynie w jego żyłach, sprowadzi go na inne drogi. Nigdy nie zapomnij, kim był jego ojciec, jeżeli chłopiec nie wyrośnie na tego, kim ty chcesz, by był, jeżeli nie zawsze będzie postępował tak, jak ty uznasz za słuszne i dla niego najlepsze. Kochałaś Jo, jego ojca, ale Jo był wolnym ptakiem, dziecko. Nigdy o tym nie zapominaj. Bóg z tobą i twoim synem, Mali Stornes – dodała na pożegnanie.
Mali wysłała Siverta do Innstad i na sam pomysł mały wreszcie po raz pierwszy od długiego czasu się uśmiechnął.
– Margrethe, czy Sivert będzie mógł też u ciebie przenocować? – spytała Mali przez telefon, kiedy prosiła siostrę, by zajęła się chłopcem. – Słyszałaś chyba, że musiałam wcześniej wrócić z pastwisk, bo się źle czułam. A do tego wszystkiego tak nieszczęśliwie się potknęłam wczoraj wieczorem, że boleśnie się potłukłam. I jeszcze ten Cygan, który…
– Dobrze, kochana – odparła Margrethe. – Olaus tak się ucieszy, że wreszcie będzie miał się z kim bawić. Wiesz, nie jest zbyt zafascynowany swoimi siostrami, bo nie ma z nich żadnego pożytku. Ale czy i ty nie mogłabyś przyjechać, Mali? Słyszeliśmy o tym strasznym wypadku w górach, chociaż nadal nie bardzo wiem, co się stało i jak mogło do tego dojść. Myślę, że lepiej by było dla ciebie, gdybyś wyjechała z domu i żeby cię nie było, kiedy przywiozą… tego, co się zabił – dodała cicho.
Za nic w świecie Mali nie chciałaby spotkać się teraz z siostrą w Innstad. Nie mogła pozwolić, by Margrethe lub ktokolwiek inny zobaczył, jak wygląda. Podziękowała zatem za zaproszenie, wymawiając się chorobą i obawą, że mogłaby kogoś zarazić. W rezultacie Ane zawiozła Siverta do Innstad, bo parobcy jeszcze nie wrócili ze zmarłym.
Ciało przywieziono dopiero późnym popołudniem. Johan jechał w górę na koniu zaprzężonym do sań, jak to zwykł robić, gdy zawozili sprzęt na hale i z powrotem. Ale konno nie zajechał dalej niż do pastwisk, opowiadała Ane. Służąca wybiegła na chwilę z domu, by posłuchać plotek krążących po dziedzińcu. Od pastwisk mężczyźni musieli iść pieszo i nieść zwłoki do miejsca, gdzie czekał koń. Dlatego zajęło to tyle czasu.
Na dziedzińcu zapanowało poruszenie, kiedy wrócili. Wielu Cyganów zgromadzonych przy wozach płakało.
Mali stała przy oknie w korytarzu na poddaszu i obserwowała krzątaninę na dziedzińcu. Zastanawiała się, czy nie powinna wyjść, ale zdała sobie sprawę, że to ponad jej siły. Poza tym mogłoby się to wydać dziwne, że opłakuje jakiegoś włóczęgę, którego najęto na krótko do pracy w gospodarstwie cztery lata temu. Dlatego kiedy zobaczyła mężczyzn schodzących z pastwisk z ciałem Jo, wyszła z salonu bez słowa. Nie była w stanie znieść w tej chwili obecności innych osób.
Nieruchomymi, mokrymi od łez oczami przyglądała się, jak mężczyźni przenoszą ciało Jo z sań do jednego z wozów cygańskich. Uchwyciła się ramy okiennej i drżała na całym ciele, żołądek wydawał się jak kamień, a w gardle czuła ucisk tak silny, że ledwie mogła oddychać.
– Jo, Jo – łkała bezgłośnie, kiedy mężczyźni przenosili bezwładne ciało Jo, a ktoś nakrył je kocem. – O Boże, Jo…
Powinna się z nim pożegnać, pomyślała, powinna przyłożyć swoją twarz do jego poranionej, bladej i zimnej, i szeptać, że go kocha i zawsze będzie kochać. Powinna mu obiecać, że zaopiekuje się jego synem, obdarzy go miłością za nich oboje, jak czyniła do tej pory. Poprosić o przebaczenie…
Obracała na palcu pierścionek, który jej Jo ofiarował. Późną nocą wyjęła pierścionek ze szkatułki i znowu założyła na rękę. Wiedziała, że nie będzie go mogła nosić, ale tego dnia… w tej chwili chciała go mieć na palcu.
Jo życzył sobie, żeby Sivert w przyszłości dowiedział się, kto jest jego ojcem. Gdyby stała teraz na dziedzińcu i znalazła się blisko ukochanego, być może i to by mu w duchu obiecała. Jednak nie miała pewności, czy uda jej się dotrzymać tej obietnicy. Czas pokaże…