Выбрать главу

– Czy tata juz mnie nie kocha?

– Pewnie, że cię kocha – zapewniała go Mali i mocno przytulała. – Jest tylko tak…

Kołysała chłopca w ramionach i po raz kolejny postanawiała, że muszą stąd uciekać, zanim Johan zniszczy syna, jak i ją zniszczył. Zanim zdarzy się następna tragedia. Lecz za każdym razem kończyło się na samym myśleniu. Gdzie by nie uciekła, Johan podąży za nią, była o tym przekonana. Czym by się to ponowne spotkanie dla nich skończyło, nie miała odwagi nawet myśleć. Już raz dopuścił się zabójstwa i było jasne, w każdym razie dla niej, że już nad sobą nie panował. Wobec innych mieszkańców dworu, wobec sąsiadów i znajomych z powodzeniem ukrywał swój stan. Zachowywał się niemal tak jak kiedyś, chociaż szybciej wpadał w złość z powodu drobiazgów, a w ostrych wymianach zdań potrafił prześcignąć nawet Beret. Czasem nawet się śmiał i wyglądało, że dobrze się bawi. Tylko Mali potrafiła dostrzec, że na dnie jego oczu nie przestaje płonąć ogień nienawiści i żądzy zemsty, kiedy z rzadka rzucał jej spojrzenie.

– Co ty, u licha, wyprawiasz? – spytała Beret surowo któregoś popołudnia, kiedy zostały same z Mali w salonie.

– Widzę, że Johan od jakiegoś czasu nie jest sobą. Zresztą wszyscy tak mówią, ludzie zaczęli gadać.

– Czy to moja wina? – zdziwiła się Mali zwrócona do teściowej plecami.

– Tak, tak mi się wydaje – odpowiedziała Beret wzburzona. – Zawsze przez ciebie Johan ma kłopoty. Tak jest od dnia, kiedy się tu zjawiłaś.

– To dlaczego mnie tu ściągnęliście? – spytała Mali. Odwróciła się twarzą do Beret i utkwiła w niej wzrok. – Nie prosiłam się, żeby tu zamieszkać, chyba pamiętasz, jak było?

Beret zaczerwieniła się przez moment, potem odłożyła ścierkę, którą trzymała w dłoni.

– Nie chcę patrzeć, jak mój syn pogrąża się w nieszczęściu tylko dlatego, że ma taką babę-potwora – syknęła. – Jeżeli nadal będziesz się zachowywać w ten sposób, powinnaś się liczyć z tym, że któregoś dnia będziesz musiała opuścić ten dom.

– Spytaj najpierw, co o tym sądzi twój syn – rzuciła Mali sucho. – Myślę, że gdyby zamierzał mnie wypędzić, pewnie by mnie o tym uprzedził. A jeszcze nic na ten temat nie słyszałam.

Jej ciemne oczy napotkały spojrzenie Beret. To teściowa pierwsza odwróciła wzrok. Prychnęła ze złością i wypadła z salonu.

Johan znowu zaczął pić. Nie było prawie wieczoru, żeby się nie upił. Pijany zachowywał się jeszcze gorzej i z większą zajadłością, niż kiedy był trzeźwy. Jeśli miał w sobie w ogóle choć odrobinę przyzwoitości i rozsądku, tracił je zupełnie, kiedy sobie wypił. Zorientował się, że najbardziej rani Mali i sprawia jej największy ból, kiedy lekceważy Siverta i kiedy ją wykorzystuje, pokazując w ten sposób, kto jest panem i władcą. Noc w noc stawała się obiektem jego szalonej nienawiści, dla której znajdował ujście, gwałcąc ją w najbardziej brutalny sposób.

Sama nie miała odwagi się przeciwstawić w obawie, że Sivert, który spał obok w pokoju, coś usłyszy. Chłopiec sypiał gorzej niż kiedyś, stal się czujny jak zwierzę. Mali śmiertelnie bala się tego, że kiedyś wejdzie do ich sypialni w samym środku aktu przemocy. Wtedy nic nie pomogą próby tłumaczenia o dorosłych, którzy tak się zachowują, kiedy się kochają, pomyślała. Nawet takie małe dziecko jak Sivert zorientuje się, że ojcem kieruje nienawiść, a nie miłość. Dlatego znosiła cierpienie w milczeniu, tylko czasem, kiedy Johan sprawiał jej silniejszy ból, jęczała cicho.

Czuła, że powoli stawała się przedmiotem. Gdyby nie Si-vert, rzuciłaby się do fiordu. Czasami rano, kiedy zwlekała się z łóżka sztywna i obolała po wyjątkowo brutalnej i upokarzającej nocy, myślała o tym, żeby zabrać syna i razem z nim skoczyć do morza. Zdawała sobie bowiem jasno sprawę, że malec nie powinien zostać sam z tym złym i oszalałym człowiekiem i jego rodziną. Mogłaby chłopcu podać napój nasenny, żeby nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje. A potem już Bóg go zabierze do siebie, do raju, niewinnego, małego i przestraszonego. A gdyby sama miała trafić nawet do piekła, to i tak będzie jej tam lepiej niż tu. Żadne piekło nie wydawało się gorsze niż Stornes.

Ale i ten pomysł pozostał w świecie myśli. Mali dobrze pamiętała, że już raz dokonała wyboru dla swego syna, uznając, że będzie szczęśliwszy, wychowując się w dostatku, niż gdyby mieszkał z rodzonym ojcem. Gorszego wyboru nikt chyba nie dokonał, pomyślała z goryczą. Dlatego nie miała odwagi wybierać dla syna między życiem a śmiercią. Nie nadawała się do roli Boga Ojca, musiała to przyznać. W głębi jej duszy tliło się jeszcze pragnienie, by móc kiedyś godnie żyć. Nigdy jeszcze nie upadła niżej niż teraz, nigdy bardziej się nie bała, nie czuła się bardziej zniewolona, zrozpaczona i pozbawiona wszelkiej nadziei. Mimo to tliła się w niej blada iskierka, która nie chciała zgasnąć. Nikt jej nigdy całkiem nie zdepcze. Nigdy!

Mali wyglądała tak źle, że nawet Beret zainteresowała się wreszcie, co jej dolega. Synowa odparła krótko, że nic jej nie jest. Nie dopuszczała do siebie myśli, że czuje się z tygodnia na tydzień coraz gorzej, ponieważ znowu jest w ciąży. Nie powiedziała jeszcze nic Johanowi, bo obawiała się jego reakcji. Coś jej mówiło, że mąż nie uwierzy jej zapewnieniom, że to jego dziecko. Dlatego zdecydowała się odczekać do chwili, aż ciąża będzie widoczna albo aż Johan sam zauważy. W każdym razie nie zostało już wiele czasu, pomyślała. Wtedy może nawet on zrozumie, że niemożliwe, żeby Jo był ojcem dziecka, że nie mogła przecież zaokrąglić się w tak krótkim czasie. Nie był chyba taki głupi…

Zwykle zbywała pytania Beret. Mówiła, że to pewnie jakaś pozostałość po niedawnej chorobie zakaźnej. Uspokajała, że to przejdzie. Ale nie przechodziło. Dni były trudne i długie jak rok, a noce piekłem przemocy, wzajemnej nienawiści i pogardy. A przy tym wszystkim Mali gasła z rozpaczy, widząc, jak jej kiedyś pełen radości życia synek staje się własnym cieniem. Zaczął unikać ludzi i najbardziej lubił być sam. Nierzadko Mali znajdowała go w stodole w zagłębieniu wygrzebanym w sianie lub w stajni przytulonego do Simy. Unikał nawet matki, niepewny siebie i wystraszony.

– Powiedz mi, Sivert, co ci jest – zapytała któregoś wieczoru, kiedy odprowadziła go na górę do sypialni i ułożyła do snu.

Wydawał się taki mały, zagubiony i bezradny w swym dużym łóżku.

– Dlacego tata juz mnie nie kocha? – spyta! cicho, a po policzkach popłynęły mu łzy.

– Kocha cię – przekonywała Mali. – Tylko tata ma tak dużo…

– Nikt mnie juz nie kocha – westchnął i przyłożył do buzi koniuszek kołdry, która była mizerną pociechą.

Mali objęła synka. Czuła, jak wzbiera w niej płacz, najchętniej położyłaby się obok i po prostu poddała. Ale jej rezygnacja wywołałaby w chłopcu jeszcze większy strach i niepewność, pomyślała. Już zgotowała mu ciężki los, nie mogła przysparzać mu więcej cierpienia.

– Ja cię kocham, przecież o tym wiesz – szepnęła zdławionym głosem. – I twój tata też cię kocha, Sivert, tylko teraz jest taki ciężki czas. Ale to się ułoży, obiecuję ci, że się ułoży. Tylko trochę poczekaj, a się przekonasz.

Siedziała przy nim, aż zasnął, pogłaskała go po policzku i zauważyła, że Sivert także schudł. Był chudy, przestraszony i nieszczęśliwy. Przyglądając się śpiącemu dziecku, w roztargnieniu obracała w palcach krzyżyk, który dostała w spadku po babci. W ostatnim czasie nosiła go codziennie, nie całkiem wiedząc, dlaczego. A może łudziła się nadzieją, że babcia miała rację, mówiąc, że ten krzyżyk pomoże jej nieść inny krzyż, swój grzech, który zmienił nie tylko jej życie, ale i życie Johana i Siverta. I Jo, pomyślała i poczuła, jak zapiekło ją w piersi.