– Co mam robić, babciu? – szepnęła w ciemności. – Jak pomóc sobie i małemu przez to przejść?
Nie otrzymała odpowiedzi. Powoli wstała, pochyliła się nad Sivertem i ostrożnie go pocałowała. Jej serce krwawiło z jego powodu, ale nie widziała wyjścia z nieszczęścia.
Znowu śnieg ich zaskoczył, zanim się go spodziewali. Krowy już zeszły na pastwiska przy domu, lecz owce nadal pasły się w górskich lasach. Październik był wyjątkowo łagodny i ładny, aż do tego dnia pod koniec miesiąca, kiedy obudziła ich zawieja śnieżna, igrająca z gontami domu, i złowieszczy wicher, który ze świstem nadleciał znad Stortind.
We wsi zwołano nadzwyczajne zebranie, mężczyźni nie chcieli zwlekać ani jednego dnia, nie przy tej pogodzie, kiedy szczyt Stortind tonął w ciężkich ołowianych chmurach i zadymce śnieżnej, a fiord pokryła biała warstwa puchu. Od czasu do czasu dobiegały ich grzmoty odległej burzy. Wyruszyli w góry ratować owce około dwunastej zaraz po obiedzie.
To były pracowite dni. Na szczęście pogoda poprawiła się. Śnieg przestał padać, a niekiedy przez szczelinę w gęstych chmurach na godzinę lub dwie wyglądało słońce. Jednak wszystkie znaki na niebie wskazywały, że zima jest w natarciu. Krowy zostały sprowadzone do obór. Znad balii pod kładką do stodoły unosiła się para. Mali dwoiła się i troiła, w pośpiechu myjąc owce, aż robiło jej się słabo. Bolał ją krzyż i puchły nogi. Zdawała sobie sprawę, że nie jest to praca dla kobiety w czwartym miesiącu ciąży. Jeśli zabraknie jej szczęścia, straci dziecko, które nosi. Zabraknie… Chwyciła ociekającą wodą owcę i wyciągnęła ją z balii. Być może byłoby to najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji, pomyślała niepewnie i rozprostowała bolący krzyż. W pewnym sensie było jej wszystko jedno. Między nią i Johanem już chyba nie może być gorzej, niż jest.
Tego dnia, kiedy skończyli strzyżenie owiec, Mali padała ze zmęczenia. Ustawiła tylko posiłek na stole, a potem wzięła wiadro z ciepłą wodą na górę i poszła do sypialni się umyć i zmienić ubranie. Czuła od siebie zapach potu pomieszany z zapachem mokrej wełny, co przyprawiało ją o mdłości. Pomyślała, że kiedy chodziła w ciąży z Siver-tem, nie mdliło jej aż przez tyle miesięcy. Ale wtedy we dworze panowała całkiem inna atmosfera, choć też bywało ciężko.
Pamiętała jeszcze, jak bardzo się bała. Ale wtedy Johan nosił ją na rękach, miała spokój i często odpoczywała. Teraz naprawdę się dziwiła, że nie straciła dziecka, które nosi, mimo brutalnego traktowania i ciężkiej pracy od rana do wieczora.
Napełniła wodą dużą miskę i powoli zaczęła się rozbierać. W pokoju panowało przyjemne ciepło. Poprosiła Ane, by rozpaliła w piecu i dołożyła drew kilka godzin wcześniej. Po raz pierwszy od dawna widziała siebie nagą. Oczywiście codziennie rozbierała się do snu, ale wtedy w sypialni było już ciemno. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zdjęła ubranie w świetle dnia. I chociaż na dworze już zaczynało szarzeć, było wystarczająco jasno, by mogła obejrzeć swe ciało. Przesunęła dłońmi wzdłuż tułowia i spojrzała w dół.
Piersi niewątpliwie powiększyły się, ale najbardziej ją zdziwiło, że brzuch mocno się już zaokrąglił. Rzeczywiście czuła ostatnio, że ubranie zrobiło się za ciasne, i zaczęła wkładać najszersze sukienki, ale nie podejrzewała, że dziecko jest już tak duże. Czyżby się pomyliła w obliczeniach?
Widocznie trochę inaczej wyglądające krwawienia zmyliły ją o kilka tygodni. Kiedy było ostatnie? Pogładziła wypukły brzuch i zastanowiła się, jakie życie rozwija się tam w środku i ile ma miesięcy.
Był czas, że chciała pozbyć się tej ciąży, ale nie wiedziała, kogo się poradzić. Zresztą i tak by się wydało, gdyby komukolwiek o tym wspomniała. Jednego przedpołudnia, po nocy, kiedy Johan potraktował ją wyjątkowo szorstko, spróbowała wywaru z ziół, ale spowodowało to tylko nawroty mdłości, jeszcze gorszych niż przedtem. Na nic innego się nie odważyła, bo ciągle pamiętała los Kristine. Teraz zaś uznała, że na pozbycie się nienarodzonego życia jest za późno, ciąża była zbyt zaawansowana.
Nagle drgnęła, widząc, że ktoś naciska na klamkę. Tak dalece pochłonęły ją własne myśli, że nie słyszała kroków na schodach. Do pokoju wtargnął Johan. Mali zauważyła, że ma przekrwione oczy. Spróbowała złapać koszulę nocną, by osłonić nagie ciało, ale nie zdążyła. W dwóch długich susach Johan znalazł się przy niej i popchnął ją mocno na ścianę. Jego wzrok zatrzymał się na jej sterczącym brzuchu.
– A więc i tym razem zdążył, ten cygański diabeł, zanim dobrałem mu się do skóry. Sprawiłaś sobie jeszcze jednego bachora, ty ladacznico!
– Johan, to nie tak… – tłumaczyła Mali. – Widzisz chyba, że minęło już kilka miesięcy, zbyt długo, żeby mógł…
Nie docierało do niego to, co mówiła. Nic nie słyszał, patrzył tylko na jej nabrzmiałe piersi, na ciemnobrązowe sutki, które zdawały się niemal czarne, na krągły brzuch. Po chwili dopadł ją niczym dziki zwierz, rzucił kilka razy na ścianę, aż osunęła się na podłogę. Jednak zaraz ją podniósł i pchnął na łóżko, jedną ręką ściągając spodnie.
– Johan, posłuchaj mnie – zaczęła Mali ponownie słabym głosem. – To nie jest dziecko Jo, to…
– Ty podła dziwko! – syczał nad nią. – Myślałaś, że będę karmił jeszcze jednego bękarta, ja, który mam już jednego na utrzymaniu. Ale teraz zmądrzałem, rozumiesz? Nie jestem już taki naiwny, byś mogła wrobić mnie w jeszcze jednego dzieciaka!
Jego wściekłość przekraczała ludzkie pojęcie. Rzucał się na nią, wciskał w nią z taką pasją, że myślała, że ją rozerwie. Zaraz umrę, pomyślała. Przez ułamek sekundy widziała go nad sobą, a potem zamknęła oczy i zasłoniła ręką twarz. Johan zrobił się czerwonosiny na twarzy, jego tętnica szyjna była tak napięta, że zdawało się, że za moment wystrzeli przez skórę. Oddychał szybko z wysiłku, nieświeży odór przyprawiał Mali o mdłości. Czuła, że zemdleje.
Nagle zapadła cisza. Johan osunął się na łóżko, jedną ręką złapał się za gardło. Patrzył na Mali przerażony.
– Pomóż mi – dyszał i skulił się z bólu. – Pomóż mi, Mali!
Oddychał płytko, obie ręce przycisnął do piersi. Mali uniosła się na łokciu oszołomiona i spojrzała na męża. Z nosa kapała jej krew, ściekała czerwonymi strużkami po jego poszarzałej twarzy. Mali miała uczucie, jak gdyby jej głowę wypełniała wata, a pokój wolno wirował dookoła. Kiedy się poruszyła, poczuła silny ból w podbrzuszu. Bezwiednie położyła dłoń na łonie. Dziecko, pomyślała blado i przełknęła ślinę, zabił dziecko…
Ponownie spojrzała na Johana. Oddychał szybko i nierówno, a jego oczy wyglądały, jakby miały zamiar wyskoczyć z orbit. Przypomina wielkiego okonia, pomyślała Mali i zaczęła się histerycznie śmiać. Nagłe uświadomiła sobie, że jej mąż umiera. Mógł dostać ataku serca. Gdzieś w głowie ozwał się ostrzegawczy dzwonek, że powinna sprowadzić pomoc. Oszołomiona i bliska omdlenia położyła się na łóżku; pozwoliła, by dźwięczał.
Mali nie wiedziała, jak długo leżała nieprzytomna. Czas przestał istnieć. Chwilami słyszała słaby jęk, po kilku sekundach dotarło do niej, że to jej własny głos, który wydawała za każdym razem, gdy próbowała się poruszyć. Powoli jakby wydobywała się z pogrążonej w półmroku morskiej głębiny na powierzchnię.
Otworzyła oczy i zauważyła, że leży na plecach. Za oknami niczym czarna ściana stała ciemność, w pokoju tylko z na wpół uchylonych drzwiczek pieca sączyło się migotliwe światło z dopalających się polan drewna.