Выбрать главу

– W ciąży… – Beret spojrzała na nią z niedowierzaniem.

– Tak, w czwartym miesiącu, ale nie chcieliśmy na razie nic mówić. Często się źle czułam i chorowałam, zupełnie inaczej, niż gdy chodziłam w ciąży z Sivertem. Baliśmy się, że coś pójdzie nie tak. Johan… Wiesz sama, jak bardzo chciał mieć dziecko, martwił się, że coś mi dolega… Zbyt długo żyl w ciągłym strachu i dlatego stał się taki wybuchowy i… Bał się – dodała i spuściła wzrok.

Trudno było spojrzeć Beret w oczy.

Przez dłuższą chwilę teściowa siedziała w fotelu jak sparaliżowana. Przenosiła wzrok na twarz Mali, to na brzuch, to znowu na twarz.

– Johan – szepnęła. – Gdzie on jest? Nie może przecież…

Nagle zaczęła płakać, głośno i spazmatycznie.

Mali wstała i objęła ją ramieniem. Kołysała Beret powoli, tak jak zwykła to robić, próbując uspokoić Siverta. Spodziewała się niemal, że tamta ją odepchnie, ale teściowa nie protestowała. Po chwili Beret przestała płakać, czasem tylko żałośnie łkała.

– Położyłam się po posiłku, bo źle się poczułam – mówiła dalej Mali. – Wtedy przyszedł do mnie Johan, żeby zobaczyć, co mi dolega. Zaczęłam krwawić. Johan odchodził od zmysłów, rzucił się na łóżko i… i nagle… To musiał być atak serca albo coś takiego – dodała. – Zmarł, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zanim zrozumiałam, co…

– To nieprawda, to nie może być prawda! – Beret usiłowała wstać. – Nie zniosę tego, nie przeżyję straty Johana. To nieprawda!

Mali nie odpowiedziała, stała tylko obok fotela i patrzyła w podłogę. Nagle poczuła się winna. Niczym ogromna morska fala dopadły ją wyrzuty sumienia i poczucie, że wszystkiemu jest winna, śmierci obu mężczyzn – Jo i Johana. Równie dobrze mogłaby zabić ich gołymi rękami. Była morderczynią, a w dodatku ladacznicą, jak ją Johan nazywał.

Powoli opadła na kolana obok fotela, położyła głowę na ramieniu i rozpłakała się. Jej płacz jakby wyrwał Beret z odrętwienia. Objęła Mali trochę niezgrabnie i niepewnie i pogładziła ją po plecach.

– Biedactwo – rzekła cicho. – Masz… krwawisz jeszcze?

Mali potrząsnęła głową.

– Myślę, że niewiele. Być może uda mi się donosić ciążę. Nie wiem. To samo chciałam powiedzieć Johanowi, że wszystko się ułoży, nawet jeśli trochę krwawię. Ale on… Nie słuchał, tylko płakał i…

Beret wstała sztywno i podniosła Mali. Przez chwilę bez słowa przyglądała się wychudzonej i bladej synowej.

– Często cię nienawidziłam – przyznała cicho. – Ale niezależnie od tego jesteś żoną Johana. Dostał, czego chciał, chociaż byłam temu przeciwna. Wiesz, że nigdy nie popierałam tego małżeństwa. Jednak teraz jesteś panią Stornes, matką dziedzica majątku. Chodźmy na poddasze. Chcę zobaczyć mojego syna.

W jednej chwili Beret stała się tą, którą Mali dobrze znała – kobietą pewną siebie, sztywną, o surowym spojrzeniu, która nigdy się nie przyzna do swojej słabości, do płaczu, w dodatku tak szczerego i nietłumionego. Zwykle teściowa gardziła takim zachowaniem, dziwiąc się, że ludzie nie potrafią opanować emocji.

Kiedy powoli wchodziły po schodach na poddasze. Mali uznała, że i ona nigdy nie wspomni o tej chwili załamania u Beret. Może zresztą teściowa zmieni się, gdy naprawdę do niej dotrze, że Johan nie żyje, i zrozumie, że i ona czasami potrzebuje pociechy i wsparcia. Wtedy Mali gotowa była dodać jej otuchy. Gdy o tym pomyślała, ciarki jej przeszły po plecach. Dziwnie będzie podtrzymywać na duchu matkę człowieka, któremu odebrała życie. Kiedy bowiem zatrzymały się przed drzwiami do sypialni, którą dzieliła z Johanem, odkąd tylko pojawiła się w Stornes jako panna młoda, ogarnęło ją przeświadczenie, że to ona doprowadziła go do śmierci. Nie przeżyła tu ani jednej dobrej nocy, poza tymi, które spędziła z nowo narodzonym synkiem, który nie był nawet dzieckiem Johana. Westchnęła ciężko i pochyliła głowę. Nigdy nie sądziła, że w Stornes czeka ją szczęśliwe życie, ale nigdy też nie podejrzewała, że spotka ją tu tyle niegodziwości i upokorzenia. Kiedy położyła dłoń na klamce, poczuła dziwny przypływ odwagi.

Weszły do środka. Mali pośpiesznie przebiegła wzrokiem po pokoju w obawie, że przeoczyła jakiś szczegół, który mógłby wzbudzić w Beret podejrzenia, że to, co opowiedziała, nie do końca jest prawdą. Ale dopilnowała wszystkiego, nawet pomyślała o zmarłym, zanim zeszła na dół. Zapalone świece rzucały chybotliwe światło na Johana, który leżał na plecach całkiem ubrany. Miał nawet złożone ręce. Mali nie mogła sobie przypomnieć, że to zrobiła, ale widocznie działała instynktownie. A może i to uczyniła rozmyślnie, żeby ani Beret, ani nikogo innego nie ogarnęły wątpliwości? Nagle zamarła – kłamstwo i grzech przytłoczyły ją niczym ogromny ciężar i przyprawiły o pulsowanie w skroniach.

Beret powoli podeszła do łóżka. Pochyliła się i wzięła Johana za rękę. Potem pogładziła go po twarzy, po niemal pozbawionej włosów głowie i przyłożyła policzek do jego czoła.

– On jest zimny – stwierdziła sucho, odwróciła się do Mali i utkwiła w niej wzrok. – Nie żyje już od jakiegoś czasu. Dlaczego wcześniej nie zeszłaś na dół?

Mali poczuła, jak robi jej się gorąco. Obawiała się, że Beret właśnie na to zwróci uwagę, że właśnie to wzbudzi jej podejrzenia, mimo starannie przemyślanych wyjaśnień, którymi ją obsypała.

– Ja… Byłam zbyt wstrząśnięta – szepnęła. – Długo leżałam tu i płakałam, bo nie dawał znaku życia. Zmarł tak nagle, nie mogłam zrozumieć, co takiego…

Podeszła do okna i usiadła. Bolało ją w krzyżu i podbrzuszu.

– Leżałam, trzymając go w objęciach – wyznała, nienawidząc samej siebie. – I potem… potem musiałam się umyć, zanim mogłam zejść na dół. Krwawiłam…

Spojrzała na miskę. Beret podążyła za jej wzrokiem i wzdrygnęła się. Zarówno woda w misce, jak i leżąca obok ściereczka do mycia były czerwone od krwi.

– Chciałam jeszcze… chciałam zapalić świece… i…

Teściowa nie odpowiedziała. Odłożyła dłoń syna, postała chwilę przy nim i przyglądała mu się.

– Bóg jest dla nas surowy – rzekła nagle. – Najpierw Sivert, a teraz mój syn. Co ja takiego zrobiłam, że…

– Nie możesz sobie niczego zarzucić – Mali starała się ją pocieszyć.

Nowe kłamstwo. Beret ofiarowała Sivertowi i Johanowi ubogie życie, pomyślała, zimne i pozbawione bliskości i życzliwości. Ona również ponosiła część winy za śmierć swych bliskich. Mimo że trzymała się zasad i była wierna temu, któremu została poślubiona, rzadko z radością dawała coś z siebie. A Johan… O tak, w jego przypadku Beret również mogłaby sobie niejedno zarzucić. Ale Mali nie zamierzała jej tego uświadamiać, dosyć miała do uprzątnięcia swoich własnych śmieci.

– Tylko on jeden mi został spośród pięciorga dzieci – westchnęła Beret cicho, bardziej do siebie niż do Mali. – Płynęła w nim gorąca krew i to on powinien dać początek nowemu pokoleniu w Stornes. Miałam tak wielkie plany względem tego chłopca, chciałam, żeby…

Chwilę stała w milczeniu, patrząc na zmarłego syna.

– A kiedy wreszcie poślubi! kobietę, której pragnął, wszystko… wszystko układało się źle – dodała ze smutkiem. – Ani jego ojciec, ani ja nie mogliśmy mu przemówić do rozumu, kiedy spotkał ciebie. Często się zastanawiałam, co takiego jest w tobie, Mali, co skłoniło go do takiej decyzji. Jego, który zawsze był taki… taki rozsądny – zastanawiała się.

Mali nie odpowiedziała. Położyła rękę na bolących plecach i powędrowała wzrokiem ku przystani.