Выбрать главу

Sivert, Sivert, płakała w duchu, jak będzie żyć bez niego w tym domu? To on był jej sprzymierzeńcem, odkąd umarła babcia, a teraz nie ma nikogo. Gdyby jej związek z Johanem był udany i mocny, miałaby w mężu oparcie. Lecz ich relacje to gra, zawsze takie były – zbudowane na piasku, przemilczeniach i kłamstwach. Teraz została w Stornes zupełnie sama z synem. Takie miała odczucie.

Zrobiło się późno, kiedy wreszcie tego wieczoru w Stornes nadeszła pora snu. Goście zasiedzieli się przy kawie dłużej, niż Mali przypuszczała. Widocznie zorganizowali na ten dzień zastępstwo w obejściu, pomyślała, gdyż zwykle większość z nich musiała wracać do domów w porze dojenia krów.

Mały Sivert wrócił z Innstad. Zdumiał się, kiedy zobaczył tyle osób, nie rozumiał też, dlaczego wszyscy go poklepują, a niektórzy płaczą na jego widok. Mali zabrała go szybko na górę, bo dawno już minęła godzina, o której zwykle kładł się spać.

Musiał stać na krześle, kiedy go rozbierała i mokrą myjką myła drobne ciało. Z nosem przytkniętym do szyby wpatrywał się w ciemne zimowe niebo. Przez cały dzień panowała mroźna, słoneczna pogoda. Teraz niebo było bajką z migocącymi gwiazdami i płonącą zorzą polarną.

– Pats, mama – odezwał się, wskazując na niebo. – Zoza polalna!

– To dla dziadka – odparła Mali, podziwiając z synem niezwykły widok. – Świętują, że dziadek pojawił się w niebie. Czy to nie piękne?

Chłopiec skinął głową, wpatrując się oczarowany w świetliste barwne smugi na nocnym niebie.

– Czekaj, zaraz usłyszysz – powiedziała Mali. Przyniosła kołdrę z łóżka i otuliła nią synka, żeby nie zmarzł. Następnie otworzyła okno. Mroźne nocne powietrze wtargnęło do pokoju, lecz Mali wychyliła się przez okno z Małym Sivertem w ramionach.

– Co to? – szepnął i mocniej przytrzymał się matki.

– To aniołowie śpiewają dla dziadka – odparła równie cicho Mali.

Zamknęła okno i zaniosła dziecko do łóżka. Malec nie chciał puścić jej ręki, a ona nie miała serca zostawić go samego tej nocy. Została z nim, dopóki nie zasnął mocnym snem.

Kiedy wreszcie Mali mogła się udać na spoczynek, czuła się ledwie żywa ze zmęczenia, smutku i bezsilności. Powoli ściągnęła czarną sukienkę, którą miała na sobie podczas czuwania przy zmarłym, i przerzuciła przez oparcie krzesła – nie miała siły pójść na korytarz i powiesić sukni na wieszaku. Potem rozpuściła włosy i potrząsnęła głową. Nagle poczuła obejmujące ją od tyłu ramiona Johana i aż podskoczyła ze strachu. Położył głowę na jej karku i rozpłakał się. Powoli odwróciła się w jego objęciach i pogładziła go po twarzy.

– To z czasem minie, Johan – szepnęła. – Wszystko z czasem minie.

– Jak my sobie poradzimy bez ojca? – łkał Johan. – On był… Stornes to on.

– Takie jest życie – westchnęła Mali i poklepała męża po policzku. – Twój ojciec był dobrym człowiekiem, zostały po nim same dobre wspomnienia. Z taką świadomością będzie łatwiej iść dalej. A ty potrafisz podźwignąć dziedzictwo po twoim ojcu, Johan – dodała, chociaż wcale w to nie wierzyła. Nikt nie zdoła podźwignąć dziedzictwa po Sivercie, a już najmniej Johan, pomyślała. Sivert był zupełnie inny.

– Co ja bym zrobił bez ciebie i Małego Siverta? – szlochał Johan i mocniej przyciągnął Mali do siebie. – To, że mam ciebie…

Mali stała nieruchomo, czekała, aż mąż się uspokoi.

– Oboje jesteśmy przemęczeni – szepnęła. – Kładźmy się. Jutro być może…

– Połóż się na chwilę ze mną – mruknął. – Powinniśmy się tej nocy nawzajem pocieszyć.

Mali zesztywniała. Co przez to rozumiał? Chciał, żeby poleżeli po prostu przez chwilę przytuleni, wspominając ojca, czy…

Niemożliwe, by miał na myśli co innego, pomyślała spłoszona. Nie dzisiaj. Nie tej nocy, kiedy Sivert odszedł na zawsze. W tę noc smutku, najczarniejszą noc…

Johan poprowadził ją za sobą do łóżka i czekał, aż się położy przy ścianie. Potem sam wślizgnął się za nią i mocno przytulił. Przez chwilę leżeli tak razem bez słowa. Johan trzymał Mali w ramionach, od czasu do czasu jego ciałem wstrząsało łkanie. Kiedy jedna jego ręka zaczęła szukać drogi pod jej koszulę, Mali szybko ją zatrzymała.

– Nie dziś, Johan – poprosiła cicho. – Twój ojciec dopiero co umarł, a my…

– Wiem, że on chciał, byśmy dodawali sobie nawzajem otuchy – szepnął ochryple.

Mali nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ten człowiek stracił ojca w wypadku, położył go do trumny i zaniósł do stodoły. To noc smutku i zadumy. A on myśli, że wszystko się ułoży, jeżeli się z nią prześpi! Chyba oszalał, pomyślała i próbowała odsunąć jego rękę.

– Nie mogę, Johan – syknęła i spróbowała się wywinąć z jego objęć. – Nawet nie mogę o tym myśleć.

Nie odpowiedział, uniósł się tylko na łokciu i zaczął zdzierać z niej koszulę. Chciała krzyczeć „nie", bić, wyć z rozpaczy i złości, które przeszywały ją na wskroś, ale pomyślała, że to tylko pogorszyłoby sytuację, uczyniło ją bardziej niegodną. Płacząc, poddała się i zasłoniła ręką twarz.

Płakała cicho cały czas. Płakała nad stratą Siverta i nad mężczyzną, któremu była poślubiona, a który dopuścił się gwałtu w taką noc jak ta.

Skulona i półnaga pokuśtykała z powrotem do swojego łóżka. Czuła ból w całym ciele, a dawna nienawiść do Johana zapłonęła w niej na nowo. Nigdy mu tego nie wybaczy.

Długo leżała w ciemności, nie mogąc zasnąć. Wszystko się w niej burzyło. Odnosiła wrażenie, jak gdyby była współwinna grzechu śmiertelnego, jakby zatańczyła na grobie Siverta, skoro nie potrafiła zapobiec temu, co się stało. Nagle przyszło jej do głowy, co powinna zrobić.

Cicho wyślizgnęła się z łóżka i włożyła ubranie. Potem wymknęła się przez drzwi sypialni i zbiegła w dół po schodach. W korytarzu narzuciła płaszcz i chwyciła szal, który owinęła wokół głowy. Ostrożnie otworzyła drzwi na dwór i wyszła w mroźną zimową noc.

Było pięknie. Niemal magicznie, pomyślała i spojrzała w niebo na płonącą zorzę polarną, która szumiała ponad jej głową. Nie tracąc czasu, ruszyła do stodoły.

Ciarki jej przebiegły po grzbiecie, kiedy weszła do środka i zobaczyła trumnę. Mimo to nie zawahała się. Wolno podeszła do zmarłego i rzuciła się przed nim na kolana, jedną rękę położyła na trumnie, a czoło oparła o zimne drewno.

– Sivert, tak bardzo cię kochałam – szepnęła. – Pewnie ci to już kiedyś mówiłam. Muszę się przyznać, że nie darzę twojego syna taką miłością, jak powinnam. Wiedziałeś o tym przez cały czas, ale i to potrafiłeś zrozumieć, wiem o tym. Wybacz mi wszystko, tak jak i ja dawno temu tobie wybaczyłam. Amen – dodała, nie bardzo wiedząc, dlaczego.

Podniosła się z kolan i stała tak przez krótką chwilę przy trumnie w mrocznej stodole, rozjaśnionej trochę przez zorzę polarną i gwiazdy, których światło przedzierało się przez szpary rozeschłych ścian i tańczyło na podłodze i sklepieniu. W tej chwili Mali po raz ostatni pożegnała się z teściem.

A potem powoli wróciła do domu.

ROZDZIAŁ 2

Dzień pogrzebu wstał przy jaskrawo niebieskim niebie, na którym jaśniało zimowe słońce. Lodowaty wiatr ucichł, a drzewa ciężko chyliły się ku ziemi, jak gdyby sama natura chciała oddać Sivertowi ostatni hołd, nasunęło się Mali, kiedy ubierając się, wyjrzała przez okno.

Wyjęła suknię ślubną. Wydało jej się dziwne, że miałaby ją jeszcze nosić, bo przecież została uszyta na wyjątkową uroczystość. Wprawdzie nie na tę dzisiejszą, pomyślała Mali, ale w jej przypadku pasowałaby tak samo dobrze na pogrzeb, jak i na ślub. Żaden z tych dwóch dni nie był szczęśliwszy.