Выбрать главу

Mali stała, obejmując się ramionami. Zaciskała je mocno na piersi, a łzy spływały cicho po jej policzkach. Kiedy Johan cmoknął na klacz i sanie powoli zaczęły opuszczać dziedziniec, Mali rozpłakała się. Oto Sivert opuszczał Stornes po raz ostatni. Wydawało się to takie nierzeczywiste, bezsensowne i zupełnie niepojęte.

Mimo że nie wszyscy udali się w długą drogę na cmentarz, kondukt żałobny wyglądał imponująco. Konie, ciągnące wypełnione po brzegi sanie, wolno sunęły za trumną. W mijanych po drodze gospodarstwach flagi opuszczono do połowy masztów, a ludzie, zarówno w dużych gospodarstwach, jak i w niewielkich zagrodach, wylegli na progi swoich posiadłości. Zaprzęgiem ze Stornes, w którym jechały Mali i Beret otulone ciepłymi skórami, powoził Gjermund. Obie kobiety nie patrzyły na siebie i nie odzywały się. Nie było też wiele do powiedzenia…

Pastor przywitał kondukt przed bramą na cmentarz. Wydawał się Mali potężniejszy, niż go pamiętała, ale pomyślała, że na pewno pod czarną sutannę włożył kilka warstw ubrania. Cała ceremonia, aż do zasypania trumny ziemią, odbywała się na zewnątrz i mimo że pastor w czasie zimy miał zwyczaj skracania swej mowy pogrzebowej i mówił bardziej zwięźle niż podczas niedzielnych kazań z ambony, szybko robiło się zimno, zarówno jemu samemu, jak i wszystkim zebranym. Następnie trumnę zaniesiono do miejsca, gdzie czekał wykopany grób. Mali nie słyszała słów pastora. Mechanicznie poruszała ustami w czasie pieśni, ale nie śpiewała ze wszystkimi. Czuła, jak gdyby nagle opuściły ją wszelkie siły i cała energia, jakby odebrało jej głos. Najchętniej wróciłaby do Stornes, położyła pod kołdrą i nie wstawała do połowy wiosny. Może wtedy obudziłaby się silniejsza i czuła trochę lepiej niż teraz, pomyślała.

Po pogrzebie późnym popołudniem do Stornes zajechało wielu skostniałych z zimna ludzi. Mali czuła, że przemarzła do szpiku kości. Pierwsza wpadła do salonu, żeby sprawdzić, czy wszystko zostało przygotowane, jak należy, czy stoły są porządnie nakryte, zupa gotowa, ciasta naszykowa-ne na talerzach w chłodni, a kawa nastawiona. Ane i Ingeborg oraz dwie inne służące, wynajęte dodatkowo na tę okazję, uwijały się jak w ukropie, a ich policzki były czerwone jak ogień. Mali nie znalazła nic, co mogłaby poprawić.

– Dobra robota – powiedziała, zwracając się przede wszystkim do Ane i Ingeborg, ponieważ im zleciła odpowiedzialność za przygotowania do stypy. – Nawet Beret nie miałaby czego skrytykować. Dziękuję wam wszystkim. Na razie – dodała, bo dobrze zdawała sobie sprawę, że do końca dnia jeszcze daleko.

– Ale ty wyglądasz na całkiem przemarzniętą – zauważyła Ane i dotknęła jej lodowatych rąk. – Napij się przed obiadem gorącej kawy. Rozgrzejesz się.

Mali pokręciła przecząco głową, kiedy Ane podeszła do niej z filiżanką gorącego napoju.

– Nie teraz – rzuciła tylko. – Może później.

Po chwili pojawiła się w drzwiach, żeby witać przybyłych i wskazywać im miejsca przy stole. Duże miski z gorącą zupą już stały, a goście nie czekali na zaproszenie. Po ciszy, która towarzyszyła porannej ceremonii, nie pozostało ani śladu. Teraz wszyscy mówili jeden przez drugiego, jak gdyby chcieli jak najwięcej powiedzieć i jak gdyby uznali, że już wystarczająco długo oddawali zmarłemu należną mu cześć.

Mali stała z boku i przyglądała się im z pewnego rodzaju gorzkim zdumieniem. Jak mogą się tak zachowywać? Rozumiała, że ludzie dawno nie mieli nic w ustach, że są zmarznięci i głodni. Ale czy nie mogliby jeść w ciszy i z większą godnością?

Cicho wymknęła się z salonu i wyszła przed dom. Czuła, że potrzebuje kilku minut samotności, zanim wróci na przyjęcie i do towarzyszącego mu gwaru.

Norweską flagę wciągnięto na sam szczyt na znak, że Sivert spoczywa już w ziemi. Zimny wiatr zadął znad gór Stortind i zatrzepotał flagą. Mali przyglądała się temu bezwiednie, kiedy usłyszała za sobą, że ktoś otwiera drzwi. To gospodarz z Gjelstad, najwidoczniej wraca zza węgła po opróżnieniu pęcherza. Pewnie nawet mu nie przyszło do głowy, żeby w taki mróz pędzić do wychodka, pomyślała pogardliwie.

– A więc tu jesteś, kobieto, taka blada na dzióbku – odezwał się i spojrzał na nią szklistym wzrokiem.

Mali domyśliła się, że często pokrzepiał się, sięgając do tylnej kieszeni, nie tylko w drodze z cmentarza, ale i przed pogrzebem. Nawet w taki dzień nie mógł się powstrzymać od picia.

– No tak, Sivert był porządnym człowiekiem – dodał. -Nikt nie może o nim powiedzieć złego słowa. Ale dziwi mnie, że tak się smucisz z powodu śmierci teścia, może nawet bardziej, niż gdyby to twój stary podzielił jego los – zauważył zjadliwie, mrugając porozumiewawczo.

– Co ty możesz o tym wiedzieć! – rzuciła nagle Mali. -Co ci się roi w tej głowie, że mówisz coś takiego?

– Myślę swoje – odparł, a przez jego twarz przemknął pogardliwy uśmieszek. – A czy nie mam racji?

– Powiedziałeś przed chwilą, że Sivert był porządnym człowiekiem – zauważyła Mali. – Sądzę, że nikt nie będzie mógł powiedzieć tego o tobie, gdy wybije twoja godzina, Oddleivie Gjelstad!

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, a jego wzrok mógłby zabić.

– Ale mogę się domyślić, co będą mówić o tobie, Mali Stornes, tego dnia, gdy wybije twoja godzina – syknął szeptem.

Mali poczuła, jak dawny strach chwyta ją za gardło. Te jego niedopowiedzenia, ta niepewność, co miał na myśli. I co wiedział. Przede wszystkim, co wiedział.

– O to niech cię głowa nie boli – rzekła zimno. – Tego dnia już dawno będziesz martwy.

Po tych słowach odwróciła się gwałtownie i mocno zamknęła za sobą drzwi. Za mocno, pomyślała, w taki dzień nie trzaska się drzwiami.

Zrobiło się późno, zanim Mali tego wieczoru mogła pójść na górę się położyć. Musiała zapakować jedzenie, które zostało, żeby nic się nie zmarnowało. Nigdy nie wolno marnować jedzenia. Mięso i dwa ciasta dała matce, żeby zabrała je ze sobą do Buvika, gdzie następnego dnia wyprawiała wesele córki i z tego powodu wcześnie wyjechała.

Eli i bracia Mali również przybyli na cmentarz, ale od razu wrócili do domu. Mali nie miała o to pretensji. Ktoś musi przecież przygotować przyjęcie weselne.

– Przyjedziecie jutro z Johanem? – spytała matka, kiedy stały przy wyjściu i ubierały się. – Może to nie wypada?

– Ja przyjadę – odparła Mali. – Ale nie wiem, co zrobi Johan. Jeszcze nie zdążyliśmy o tym porozmawiać.

– Ale jeśli on uzna, że nie powinnaś… – zaczęła ostrożnie matka.

– Moja siostra wychodzi za mąż, więc na pewno przyjadę – przerwała jej Mali spokojnie. – Być może nie zabawię do końca, ale będę. Wiem, że Sivert bardzo by tego chciał -dodała.

– Margrethe też nie będzie mogła zostać długo – powiedziała matka. – Jeszcze karmi, a nie ma odwagi zabierać bliźniąt w taki mróz. Przyjdzie tylko na parę godzin. Może będziesz mogła się zabrać z nią i z Bengtem? Oczywiście, jeżeli Johan nie przyjedzie z tobą – dodała szybko.

– Zobaczymy jutro – odparła Mali.

Johan poszedł na górę wcześniej. Leżał już w łóżku, kiedy Mali przyszła do sypialni na poddaszu. Była tak zmęczona, że czuła ból w całym ciele. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Jej wzrok powędrował ku stodole, która teraz stała pusta. Sivert pożegnał swoje gospodarstwo na zawsze, pomyślała.

– Co tak późno? – spytał Johan i uniósł się na łokciu.

– Było dużo do zrobienia – odparła krótko i zdjęła suknię przez głowę.

– A po co masz służbę? – nie poddawał się. – Zapłaciłem dodatkowo za dwie dziewczyny do pomocy. Mogłaś im zostawić całą robotę.

– Teraz jednak ja za wszystko odpowiadam – odpowiedziała.