Выбрать главу

Wiele jednak zależało od tego, co teraz powie, pomyślała, by jego niewinny, dziecięcy umysł mógł jakoś zaakceptować to, co malec zobaczył. Aby to, czego był świadkiem, nie zniszczyło mu życia w późniejszym wieku, gdy kiedyś sam…

– Tata… tata zły – szlochał.

– Nie, tata nie jest zły. Ale ty przyszedłeś…

Mali przerwała i musiała przełknąć ślinę.

– Kiedy dwoje ludzi się kocha, to lubią być tak blisko siebie, jak… jak tylko się da

– mówiła dalej cicho. – Wiesz, jak to jest przyjemnie, kiedy gładzę cię po gołych pleckach, prawda? Kiedy możesz przyjść do mnie do łóżka w sypialni na górze i się przytulić…

Mały Sivert spojrzał na nią zapłakanymi oczami.

– I właśnie w pralni zobaczyłeś… – wyjaśniała Mali, czując się niezręcznie. – Tata nie był ani rozgniewany, ani zły. Ani na ciebie, ani na mamę. On chciał być tylko dla mnie dobry… wtedy dorośli robią… robią to, co widziałeś.

Przez chwilę słychać było tylko łkanie Małego Siverta. Siedział blisko Mali i skubał źdźbło słomy.

– Bez ublania? – spytał i popatrzył na nią.

Boże, pomyślała Mali, czując, jak złość burzy jej krew w żyłach. Że też Johan nigdy nie może nad sobą panować! Gdyby zachowywał się jak inni, nigdy by się to nie zdarzyło. Chociaż nie! To mogłoby się zdarzyć każdemu. Na przykład Bengtowi i Margrethe albo parobkom i dziewczętom zabawiającym się na sianie. Ale to jakby co innego. Gdyby chłopiec ich zaskoczył, ujrzałby namiętność, igraszki i miłość. To, co zaszło między nią i Johanem, było tylko jej upokorzeniem, ale tej różnicy, miała nadzieję, Mały Sivert pewnie by nie zauważył.

– Tak, bez ubrania – przytaknęła, wycierając mu policzki i nos rąbkiem fartucha. – Chcieliśmy być blisko siebie bez ubrania – dodała, czując, że się czerwieni.

– Zeby być dobzy? – upewniał się Mały Sivert i utkwił w matce badawczy wzrok.

– Bardzo dobrzy – szepnęła Mali.

Posiedzieli jeszcze chwilę w milczeniu, oddech chłopca stawał się coraz bardziej wyrównany. Nagle malec przyłożył twarz do szyi Mali, a rączkami gładził ją po karku.

– Dobze? – szepnął i spojrzał na nią z uśmiechem.

Mali roześmiała się i pocałowała go miękko w czoło, przytuliła mocno, a potem leciutko ugryzła w czubek ucha, aż skulił się i roześmiał.

– No, dobrze – rzekła i wzięła synka na ręce. – A teraz pójdziemy do domu i zobaczymy, czy zaraz będzie jedzenie.

– Czy wytłumaczyłaś… czy udało ci się porozmawiać z Małym Sivertem? – spytał Johan, kiedy wieczorem spotkali się w sypialni.

– Tak, myślę, że udało mi się wszystko mu wyjaśnić – odparła, unikając wzroku męża.

Rozebrali się w milczeniu. Johan wszedł do łóżka, nie zamierzając Mali tknąć.

– Nie powinienem być taki porywczy – odezwał się po chwili z drugiego końca pokoju. – I nie powinienem był cię uderzyć…

– To ja pierwsza uderzyłam – przyznała Mali.

Żadne z nich nie odezwało się więcej. Po jakimś czasie Mali usłyszała miarowy oddech męża i domyśliła się, że usnął. Zdumiało ją, że Johan zawsze może dobrze spać, niezależnie od tego, co wydarzyło się w ciągu dnia. Sama długo nie mogła zmrużyć oka. Długo…

Kwiecień był miesiącem wielkich urodzin. Olaus kończył roczek piętnastego, a Mały Sivert trzy lata dwudziestego piątego. Najpierw obchodzono uroczystość Olausa w Innstad. Najwyraźniej Margrethe już przestała obawiać się o dziewczynki. Witaia gości w progu swego domu łagodna, uśmiechnięta i urocza, obejmując Bengta ramieniem. Mali zastanowiła się, czy kiedykolwiek zawiedli siebie nawzajem. Po dużym brzuchu, który tak bardzo martwił Margrethe, nie zostało śladu, za to piersi miała nabrzmiałe. Nadal karmiła bliźniaczki i, o ile Mali wiedziała, starczało jej mleka dla obu.

– Najlepsza i najpiękniejsza mleczna krowa w całym okręgu – zażartował Bengt z uśmiechem i posłał żonie pełne podziwu spojrzenie.

Miłości między nimi dwojgiem nadal niczego nie można zarzucić, pomyślała Mali. Wprost przeciwnie, wygląda na to, że jeszcze bardziej się do siebie nawzajem zbliżyli, że trudny poród i obawa o zdrowie i życie bliźniąt w ciągu długich zimowych miesięcy bardziej ich połączyły.

Margrethe ubrała się w nową, piękną złocistą bluzkę, która w niezwykły sposób sprawiała, że od siostry bił dziwny blask, oraz w spódnicę uszytą z materiału, który Mali własnoręcznie utkała i podarowała Margrethe pod choinkę na Boże Narodzenie w zeszłym roku. Włosy młodej matki, zaczesane do tyłu i spięte dwoma grzebykami, odzyskały dawny blask. Spływały jej na plecy niczym jedwabny szal. Margrethe sprawiała wrażenie bardzo młodej, a jednocześnie dorosłej i dojrzałej oraz pełnej godności kobiety. Nie ma wątpliwości, że jest szczęśliwa i jest jej dobrze, pomyślała Mali z ukłuciem zazdrości.

Olaus nie całkiem rozumiał, że to jego święto, ale przyjmował życzenia i upominki z zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Nie miał dużego doświadczenia w rozpakowywaniu prezentów, zatem tę rolę przejął Mały Sivert.

– Pomogę ci – zaproponował z ochotą i wziął paczki z rąk małego jubilata.

Lecz również bliźniaczki, leżące w kołysce na środku salonu, otrzymały swoją porcję należnej im uwagi.

– Ależ one wyrosły – zauważyła babcia z Buvika i zaszkliły się jej oczy. – To prawdziwy cud, że wszystko poszło tak dobrze.

– Tak, możemy dziękować Bogu – przyznała Halldis, wzięła na ręce mniejszą z dziewczynek i podała Brit Buvik. – Powinnaś nabierać wprawy i nauczyć się trzymać takie maleństwo – dodała z uśmiechem. – Będziesz podawać Brit Mali do chrztu.

– Czy już ustaliliście datę? – spytała Mali i wyjęła z kołyski drugą dziewczynkę.

– Porozmawiamy o tym w kościele w pierwszą niedzielę maja – odparła Margrethe.

– Wtedy będzie już chyba można bezpiecznie wynieść dzieci na dwór. Jak myślisz, Mali?

– Myślę, że te dwie małe dziewuszki zniosą wiele -uśmiechnęła się Mali; przysunęła twarz do główki niemowlęcia i wciągnęła jego zapach.

Zdawało jej się, że tak dawno nie czuła tego zapachu. Zamknęła na chwilę oczy i przypomniała sobie, jak wzięła Małego Siverta w ramiona, jak pierwszej nocy leżała z nim przy piersi, jego zapach i jak ogarnęło ją uczucie bezgranicznej miłości macierzyńskiej, którego wtedy po raz pierwszy doznała. I tęsknota, pomyślała. Bolesna tęsknota za Jo, za tym, by móc dzielić to cudowne uczucie razem z nim, ojcem dziecka.

– I ty powinnaś urodzić drugie, Mali – poradziła jej Halldis i popatrzyła na nią. – Jesteś z tych kobiet, które powinny mieć dużo dzieci.

– Przyjdzie na to czas – odparła Mali, nie podnosząc wzroku. – Mały Sivert skończy dopiero trzy lata. Możemy mieć jeszcze jedno lub dwoje – dodała, nie patrząc na Johana. – Tylko nam się tak nie śpieszy jak gospodarzom w Innstad – zażartowała, próbując się roześmiać.

– O, tylko spójrz na tych paniczów – zaśmiała się Halldis i spojrzała na chłopców błyszczącymi oczami. – Czyż nie są śliczni?

Olaus i Mały Sivert siedzieli obok siebie na kanapie i głaskali kota.

– Kto by po nich poznał, że są kuzynami – zauważył Olaus Innstad i pokręcił głową. – Nasz pierworodny jest podobny do ojca jak mało kto, ale Mały Sivert… – popatrzył badawczo na Mali i Johana. – Nie widzę podobieństwa do żadnego z was – stwierdził.

Serce podeszło Mali do gardła i czuła, że się zaraz udusi. Podniosła się powoli i drżącymi rękami położyła maleństwo z powrotem do kołyski.

– Nieprawda, jest podobny i do Beret, i do Johana – rzekła opanowanym głosem. – I do mnie też – dodała, usiłując się roześmiać. – Tylko poczekajcie, aż urośnie. Prawda, mamo? – spytała i popatrzyła na matkę, szukając u niej potwierdzenia swych słów.