– To niemożliwe. Na kolację zjadł więcej niż ja. Poza buraczkami. Rozrzucił je po całej kuchni. Więcej mu ich już nie dam, Mol…
– A może mu się chce pić? Przecież kupiliśmy soczki.
– Pamiętam. Na pewno są, Nie zdążyłem ich rozpakować…
– Nie wiem, czy będzie chciał pić z butelki, ale może ciepłe mleko go uspokoi. Sprawdzałeś pieluszkę?
– Włożyłem mu świeżą, zanim położyłem go spać. To już czwarta. Nie wiem, kto to wymyślił, ale trzeba mieć chyba doktorat, żeby je włożyć…
– Flynn – przerwała mu spokojnie Molly. – Sprawdź, czy Dylan ma sucho.
Odłożył słuchawkę na bok jak poprzednio. Zapanowała cisza. Molly wpatrywała się w drobinki kurzu na suficie i zastanawiała się, czy się nie rozłączyć, gdy znów odezwał się Flynn.
– Jezus Maria!
Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Założę się, że miał mokro.
– Więcej niż mokro. Ja też bym tak wrzeszczał, gdybym w tym leżał. Będę musiał zrobić fumigację. Ale wszystko to nie jest już ważne. Jestem ci dozgonnie wdzięczny, że na to wpadłaś. Kocham cię za to, Molly. Przysięgam, że już nigdy nie będę prosił cię o pomoc.
Odłożył słuchawkę. Molly wsunęła się pod kołdrę i za mknęła oczy. McGannon nie był święty, ale ona też się zmieniła, odkąd go poznała. Jego radość życia była zaraźliwa. Otworzył przed nią świat… i chyba dlatego nie mogła go nie pokochać.
Słowa takie jak „kocham cię" nie miały dla niego większego znaczenia. Po prostu przesadnie wyrażał to, co cal w danej chwili. Molly nie miała żadnych wątpliwości, że dziecko całkowicie odmieniło jego życie, więc tym bardziej powinna być ostrożna.
Ten malec mógł zdobyć uczucia każdego. Ale teraz Molly nie była pewna, co się tam głęboko w jej sercu dzieje. Mała złudzenia, że dobrze zna Flynna. I proszę, jak bardzo się myliła. Powinna natychmiast się odkochać, a nie pogrążać się w tym beznadziejnym uczuciu jeszcze bardziej. Musi trzymać się w bezpiecznej odległości od Flynna McGannona.
Molly nalała sobie już trzecią filiżankę mocnej kawy. Nigdy nie lubiła poranków, a dzisiaj gotowa była rzucić się z pazurami na każdego, kto się do niej odezwał. Najlepiej żeby to był McGannon – bo to on był odpowiedzialny za to, że przez pól nocy wędrowała po mieszkaniu, martwiąc się, czyjej szef poradzi sobie z dzieckiem. Żeby funkcjonować normalnie, potrzebowała ośmiu godzin snu. A spała tylko trzy.
Czując bolesne pulsowanie w skroniach, zaniosła kubek i stos papierów do sali pomysłów. Reszta pracowników już tam była. Na ogół w większości firm pracownicy obawiali się cotygodniowych spotkań, ale Flynn przeprowadzał w taki sposób, że nikt ich nie unikał. Nawet Bailey starał się być obecny.
Molly odstawiła kubek i zaczęła układać papiery. Widzę, że Flynna jeszcze nie ma. Może ktoś pójdzie po niego?
Nie ma go w biurze. Jeszcze nie przyszedł. Widzę, że popełniłem ogromny błąd, biorąc sobie wczoraj wolny dzień. Ominęła mnie cała ta historia z tajemniczym dzieckiem. – Darrena wyglądał jak grabarz, ale czarne ubranie nie miało nic wspólnego z jego osobowością. Uwielbiał plotki i znał ich więcej niż wszyscy dziennikarze z popołudniówek razem wzięci. – Słyszałem, że ta babka była całkiem niezła.
Molly nie była w nastroju do plotek.
– To nie nasza sprawa. Ani ona, ani dziecko. Przecież nie musimy stale zaczynać spotkań o dziewiątej. Po prostu jestem zaskoczona, że Flynn jeszcze nie przyjechał do biura
Nie było to chyba właściwe słowo na określenie stanu jej ducha Zaczęła sobie natychmiast wyobrażać najczarniejsze z możliwych scenariusze i wszystkie katastrofy, jakie mogły się przytrafić zarówno Flynnowi, jak i dziecku. Zazwyczaj Flynn zaczynał dzień pracy wczesnym rankiem. Nie był pracoholikiem, ale jego ulubioną porą rozwiązywania najtrudniejszych zagadnień była piąta rano. Przychodził do biura przed wszystkimi. Widocznie dziecko sprawiło, że zaspał i zmienił cały ustalony porządek dnia. Powinien był jednak uprzedzić, że nie przyjdzie rankiem do biura.
Właściwie mogliby zacząć zebranie bez niego. Flynn stale powtarzał, że on tu nie rządzi. Podczas tych spotkań rozmawiali o zaawansowaniu prac, o problemach, które pomagali sobie wzajemnie rozwiązywać. Zbliżał się termin rozliczania podatków i Molly musiała przypomnieć wszystkim o konieczności rejestrowania wydatków oraz zastanowić się wraz z nimi nad przyszłym budżetem. Mogła równie dobrze krzyczeć na nich bez Flynna, a oni przedstawialiby nowe pomysły… ale to nie było to samo.
Ten facet był ich szefem, czy chciał tego, czy nie. On jeden potrafił przekonać Baileya, by coś powiedział, uspokoić Simone czy też zmusić Darrena, by mówił na temat lub zachęcić Ralpha do używania języka zrozumiałego dla wszystkich. Jedynie Flynn potrafił ich ze sobą pogodzić w trakcie „burzy mózgów" – choć twierdził, że sam uwielbia wywoływać sprzeczki.
Może coś złego stało się dziecku? A jeśli źle poradziła Flynnowi i Dylan rozchorował się? Albo Flynn źle się poczuł? Im dłużej nad tym myślała, tym większa ogarniała ją panika. Wczoraj wydawało się jej to śmieszne, że ten duży facet jest tak bezradny, jeśli chodzi o dzieci… choć to rzeczywiście było zabawne. Nie chciała przecież z zimną krwią zostawić ich obu na pastwę losu. Poza tym zawsze uważała Flynna za człowieka, który potrafi sobie poradzić. Ale co będzie, jeśli mu się nie uda? A co…?
Wszyscy usłyszeli, jak otworzyły się drzwi wejściowe.
Molly, która właśnie zamierzała zatelefonować do szefa, opadła na krzesło.
Do pokoju wpadł Flynn, dźwigając Dylana i z piętnaście kilogramów dziecięcego ekwipunku.
Malec wyglądał uroczo. Miał na sobie strój piłkarza z numerem na plecach, rude włoski zaczesane gładko do tyłu, jak dorosły, a jego buzia lśniła czystością.
Flynn natomiast wyglądał jak ktoś, kto ledwie uszedł z życiem z katastrofy. Miał ogromne sińce pod oczami, potargane włosy i z pewnością nie zdążył się ogolić. Jego koszula i spodnie były, co prawda, czyste, ale wygniecione, a na nogach miał jedną skarpetkę brązową, a drugą niebieską.
Rozejrzał się, czy wszyscy są. Rzucił na podłogę torbę z pieluszkami, a zaraz obok drugą zjedzeniem dla dziecka i z zabawkami, posadził Dylana na krześle obok siebie, jakby malec był jednym z pracowników.
– Gotowi do pracy? – spytał.
– Tak, tutaj prawa patentowe są nieco skomplikowane, Ralph. Ale, jak ci już mówiłem…
Flynn nagle wsadził głowę pod stół. Jego instynkt działał coraz sprawniej. Kiedy poprzednim razem Dylan zachowywał się cicho, udało mu się przewrócić kosz na śmieci i znaleźć starą gumę do żucia. Teraz kosz stał na środku stołu konferencyjnego, a guma… no cóż, włoski Dylana uległy skróceniu z jednej strony. Flynn już wiedział, że mały i cisza to piorunująca mieszanka. Tym razem dzieciak nie wiadomo skąd wziął ołówek.
Malec zauważył minę Flynna i roześmiał się. A potem, co można było przewidzieć, włożył ołówek prosto do buzi.
– Teraz, jeśli chodzi o sprawę Gregory'ego… Dylan, oddaj to, dobrze? Nie musimy się spieszyć. Darren i Simone, chciałbym, żebyście razem się tym zajęli… Dylan, proszę, oddaj to. Dam ci autko za ten głupi ołówek… – Flynn podniósł głowę. – Ralph, wiesz już teraz wszystko?
– Tak. Chyba tak. Ale chciałbym jeszcze…
Flynn był pewien, że już mu się udało odzyskać ołówek… ale malec chwycił zakazaną zabawkę i błyskawicznie zniknął z zasięgu jego ręki. Flynn już odkrył, że okazywanie zdenerwowania jedynie go zachęca do dalszych psot. A nikt przy zdrowych zmysłach nie pragnąłby tego.
– Dylan, jeśli wejdę do ciebie pod stół – powiedział Flynn cichym głosem – będziesz miał kłopoty. Jeśli zmusisz mnie do tego, zdenerwuję się. O, tak, grzeczny chłopczyk, daj mi to… Cholera!