Выбрать главу

Wysuwając się spod stołu, Flynn uderzył się w głowę, ale wyszedł, trzymając pod pachą wrzeszczącego dzieciaka, a w drugiej ręce ołówek. Na twarzy miał szeroki uśmiech.

– Na czym skończyliśmy? Darren, rozmawiałeś z Guyem Robinsonem?

– Tak. Przekazałem ten projekt Baileyowi. – Darren mówił głośno, chcąc przekrzyczeć wrzeszczącego Dylana. – Prawdę mówiąc, nie jestem pewny, czy coś z tego wyjdzie, ale niech to rozstrzygnie Bailey. On jest w tym lepszy.

– Nie chcę pracować z Robinsonem – powiedział poirytowany Bailey.

– Nie musisz z nim pracować – zapewnił go Flynn. – Jeśli uważasz, że sam sobie dasz radę, musisz podać Molly koszty projektu… – Po raz pierwszy tego ranka popatrzył na Molly. I w tej samej chwili poczuł pod dłonią wilgoć.

– Poczekajcie chwileczkę. Ralph, czy już powiedziałem ci o patencie? Aha, musimy jeszcze omówić wydatki Gregory'ego… – Poczuł, że pot występuje mu na czoło. Chyba zaczyna się powtarzać? Gdzie, u licha, jest torba z pieluszkami?

W zasadzie nie przejął się zbytnio tym, że pracownicy mogli się zorientować, że zaczyna się gubić. Ludzie tacy jak oni nie są przekonani, że zdrowy rozsądek jest przydatny w życiu. Flynn właściwie zgadzał się z nimi, ale zależało mu bardzo na opinii Molly.

Przebiegł na drugi koniec sali, chwycił torbę z pieluszka – i wrócił do dziecka. Powiedział coś Ralphowi o patentach. Ralph skinął głową – widocznie udało mu się usłyszeć coś mądrego. Dylan, widząc pieluszki, wrzasnął:

– Nie!

Jak Flynn zdążył się zorientować, było to jedyne słowo w języku Dylana, używane przez niego bardzo chętnie i na ogół w celu terroryzowania dorosłych.

Próbował rozebrać malca, starając się, aby jego uśmiech wyrażał rozbawienie, pewność siebie i opanowanie. Robił to specjalnie dla Molly. Chciał jej pokazać, że nie daje się i nie przerażają go drobne komplikacje, takie jak obecność dziecka na naradzie. Chciał jej udowodnić, że radzi sobie ze wszystkim.

To była kwestia jego dumy i honoru. I poczucia winy. Musi jej pokazać, że w przeciwieństwie do tego, co działo się wczoraj, on nie uchyla się od odpowiedzialności. Nie chowa się. Nie wykręca. Po prostu robi to, co należy.

Mała bosa stopka kopnęła go znienacka w brodę… ale w końcu udało mu się zdjąć wrzeszczącemu maluchowi mokrą pieluchę. Dylan krzyczał jak opętany. Flynn nie miał pojęcia, dlaczego to dziecko tak nienawidzi przewijania. Gdyby chociaż przez dwie sekundy poleżał spokojnie. Może powinien go do tego zmusić, ale Dylan był taki malutki, więc bał się, że może go uszkodzić.

– Wróćmy może do sprawy Gregory'ego… – powiedział, rozkładając pieluszkę i rzucił w stronę Molly kolejny wspaniały uśmiech, który mówił: „Widzisz, jak wspaniale daję sobie radę?"

Do tej chwili rzucał na nią tylko przelotne, ukradkowe spojrzenia. Ale mimo to zdążył zauważyć, że miała na sobie żółty sweterek i ciemnozieloną spódniczkę. Sweterek miał bardzo żywy kolor, a krótka spódniczka odsłaniała długie, szczupłe nogi, ale na tym kończyło się szaleństwo Molly.

Pod sweterkiem miała zapiętą pod szyję jasną bluzkę, a jej oczy patrzyły na niego obojętnie. Wzrok miała chłodny, a twarz spokojną. Nie patrzyła na niego z taką obawą, jak na początku, gdy tak bardzo się go bała. Zazwyczaj o tej porze śmiała się, po chwili gniewnie rozstawiała wszystkich po kątach za bałagan w papierach. Molly potrafiła się czasami zachowywać jak szef, a ponieważ tylko ona umiała dobrze liczyć, Flynn pozwalał jej na zupełną swobodę w sprawach finansowych. Teraz, gdy wyraz jej twarzy przypominał wyniosłą minę księżnej, zrozumiał, że trudno mu będzie odzyskać szacunek tej dziewczyny.

– Flynn – szepnęła Molly.

Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Odezwała się do niego, może jakoś mu przebaczy.

– Słucham, Molly? Czy powinniśmy porozmawiać jeszcze o księgowości?

– Tak, ale może nie teraz. Myślę, że masz drobny problem. Rozejrzał się wokoło. Wszyscy siedzieli pochyleni do przodu, podbródki mieli oparte na dłoniach… co było nieco dziwne, bo zazwyczaj przybierali bardziej swobodne pozy. Wtedy Molly wskazała palcem na dół.

Spojrzał. W ręku trzymał pieluszkę, obok na podłodze leżały niemowlęce spodenki. A dziecka nie było.

Pokazując wszystkim gołą pupkę, malec pędził z ogromną szybkością w stronę otwartych drzwi.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Flynn nie rozumiał, jak to się stało. Przed kilkoma dniami kazał przynieść do biura siatkowe łóżeczko, żeby Dylan mógł ucinać sobie drzemkę. Łóżeczko stało tuż przy jego biurku. Dzieciak nienawidził spania i ogłaszał pełnym głosem, że protestuje przeciwko jakimkolwiek pieluszkom i drzemkom. Ale za to lubił sam wdrapywać się do łóżeczka. I gdy wreszcie padał ze zmęczenia, Flynn mógł przez krótką chwilę popracować, choć od czasu do czasu musiał sprawdzać, co dzieje się z małym.

I tak to się właśnie stało.

Dylan zasnął, Flynn jedną rękę oparł na łóżeczku, drugą stukał w klawisze komputera. Rolety były opuszczone, by złagodzić jaskrawy blask październikowego słońca.

Nagle, jakby za machnięciem czarodziejskiej pałeczki, ujrzał przy biurku Molly siedzącą wygodnie w fotelu. Oparła podbródek na dłoniach i wyglądało na to, że jest tu już od jakiegoś czasu. Przypominała mu księżnę – koronkowy kołnierzyk, kolczyki i długa, wełniana spódnica. Czasami tak się ubierała, ale zaskoczył go wyraz jej twarzy.

Nie pozbyła się rezerwy, z jaką traktowała go od kilku dni. Chociaż dzisiaj po raz pierwszy dojrzał na jej twarzy wyraz jakiegoś cieplejszego uczucia. Czoło przecinały zmarszczki, a w oczach widać było autentyczną troskę.

– Wszystko w porządku? – spytała cicho.

– Oczywiście – odpowiedział, nie mogąc zrozumieć, dlaczego zadała mu to pytanie.

– Kiedy tu weszłam, spałeś jak kamień. Nie chciałam cię budzić. Wyglądasz na bardzo wyczerpanego, Flynn.

– Ależ skąd, wcale nie spałem. To niemożliwe. Po prostu intensywnie myślałem… – Fakt, że zamierzał przemyśleć parę spraw, ale gdy spojrzał na komputer, zobaczył na ekranie migające gwiazdki, a zamiast jesiennego słońca za oknem – ponury deszczyk, którego krople spływały monotonnie po szybach. Flynn popatrzył na dziecko – Dylan spał jak zabity – a potem zerknął na zegarek. – Czy to możliwe, że już jest trzecia?

– Przez niego nie śpisz w nocy, prawda? Z każdym dniem wyglądasz coraz gorzej. Boję się, że zachorujesz, jeśli będziesz nadał wszystko robił sam.

– Wcale nie czuję się zmęczony. Jestem silny jak koń.

– Flynn przesunął dłonią po twarzy. Zdawał sobie sprawę, że to, co mówi, nie brzmi przekonywająco. Nie chciał krzyczeć na Molly, ale był w okropnym nastroju. Potrzebował chwili, by otrzeźwieć po drzemce, którą musiał jednak sobie uciąć.

– Domyślam się, że nie wpadłaś tu bez powodu?

– Przyniosłam dokumenty do podpisania. – Molly zawahała się i popatrzyła na niego badawczo. Flynn pamiętał jej typową reakcję, gdy się na nią złościł. Teraz nie był pewien, czy zaskoczyłoby ją tornado. Na szczęście, wyglądało na to, że postanowiła nie poruszać osobistych spraw. Praca zawsze była dla niej ucieczką.

Położyła przed nim papiery i podała mu pióro. Potulnie wziął je do ręki i zabrał się do wykonywania tej znienawidzonej przez siebie czynności.

– McGannon! Chociaż spójrz na to, co podpisujesz!

– Dlaczego?

– Dlatego! Ile razy mam ci to powtarzać? Przecież ja mogę cię oszukać, uciec z twoimi pieniędzmi czy źle wypełnić zeznanie podatkowe. W sprawach finansowych nie należy nikomu ufać.