Mówiła prawie szeptem – oboje machinalnie ściszyli głosy, by nie obudzić dziecka – ale nawet teraz Flynn miał wrażenie, że Molly na niego krzyczy. Z uśmiechem podpisał papiery.
– Słyszałem to już wielokrotnie, panno Weston. To dobra rada. I będę postępował zgodnie z nią wobec dziewięćdziesięciu dziewięciu procent ludzi. Ale założę się o ostatniego dolara, że wszystko, co mi tu dajesz do podpisania, jest dobrze wyliczone.
– Jesteś beznadziejny. – Molly z westchnieniem zabrała papiery i popatrzyła na śpiące dziecko. – Wygląda tak słodko. Chyba lubi to łóżeczko, prawda?
– Tak. Tylko nie mów mu, że to łóżeczko, dobrze? I nie wymawiaj również słowa „spać". – Łóżeczko było niskie, by mały nie zrobił sobie krzywdy, wypadając z niego, a na podłodze, na grubym dywanie, leżał jeszcze dodatkowo miękki koc. – Zasypia w chwili, gdy tylko się w nim ułoży. Ale jeśli powiesz coś o spaniu lub drzemce, wrzask, jaki ten smarkacz podnosi, może nawet świętego wyprowadzić z równowagi.
– Słyszałam. Słyszeliśmy jego wrzaski i to nie raz – powiedziała Molly. – Chyba wiesz, że wszyscy tu w biurze bardzo go pokochali.
Flynn zdawał sobie sprawę, że pracownicy są oczarowani – choć nie wiadomo na jak długo – faktem, że jest z nimi w biurze małe dziecko. Nawet Bailey. Ale tylko w oczach Molly pojawiła się czułość, gdy na niego patrzyła, tylko ona rozmawiała z malcem i przytulała go, choć starała się zachować dystans. Natomiast trzymanie z dala Flynna na pewno nie przychodziło jej z trudnością. Aż do dzisiaj.
Podpisał już wszystkie dokumenty, a mimo to Molly usiadła wygodniej, jakby nie zamierzała jeszcze odchodzić.
– Masz kłopoty z dzieckiem, Flynn – zaczęła łagodnie. – Myślisz, że tego nie widać?
– Przecież on ma niewiele ponad roczek i nie można mu jeszcze na razie niczego wytłumaczyć. Wszelkie konfrontacje, jak dotąd, kończyły się tym samym rezultatem. Jeden dla Dylana, zero dla mnie.
Uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała.
– Wyglądasz na zmęczonego. Wręcz wyczerpanego. Próbujesz pracować, jakby nic się nie zmieniło i jednocześnie opiekować się Dylanem. Nikt nie dałby sobie z tym rady. Musisz z czegoś zrezygnować.
– Wszystko jest w porządku – zapewnił ją pospiesznie. Z pewnością było to wierutne kłamstwo, ale przyrzekł sobie, że już nigdy nie poprosi Molly o pomoc. Nie był pewien, co chce przez to udowodnić, ale marzył przez cały czas, by odzyskać jej szacunek. I nie tylko to. Chciał odzyskać Molly. Pragnął, by znowu było tak jak przedtem.
– Może rozdzieliłbyś pomiędzy personel część swojej pracy. Pozwól Simone zająć się niektórymi sprawami. I Darrenowi.
– Zastanawiałem się już nad tym. Myślą podobnie jak ja i pewne rzeczy mogę im zlecić. Ale na to potrzeba czasu. Poza tym nie wiem, na jak długo mam te zmiany planować i co będzie dalej. – Flynn westchnął i rozsiadł się wygodnie.
– Szczerze mówiąc, za każdym razem, gdy dzwoni telefon, mam nadzieję, że to Virginia.
– Domyślam się, że się jeszcze nie odezwała? Flynn pokręcił głową.
– Nie mogę uwierzyć, że nie przyszła, by zabrać Dylana.
– Nagle zamilkł. Nie rozumiał, dlaczego ich rozmowa potoczyła się w taki sposób. Do tej chwili Molly nie pytała go o nic, a on nie zamierzał się zwierzać. Teraz, gdy wyraźnie chciała go wysłuchać, nie był pewien, co ma jej powiedzieć.
– Dzwoniłem do adwokata i lekarza.
– I czego się dowiedziałeś? Flynn przesunął dłonią po włosach.
– Kiedyś pobierano próbki krwi od dziecka i ojca, aby zbadać DNA. Teraz są nowe testy. Bierze się wymaz z wewnętrznej strony policzka. Żadnych igieł, żadnego bólu. Zrobię taki test w poniedziałek.
– Czy wynik testu będzie wiarygodny? Udowodni ojcostwo?
– Nic nie jest pewne. Ale podobno te testy sprawdzają się niemal w stu procentach. Trzeba poczekać tydzień na wyniki. Lekarz obiecał mi, że postara się to przyspieszyć. Cały kłopot w tym, Molly… Poddam się testom. Oczywiście muszę mieć pewność, że jestem ojcem Dylana. Tylko że przedtem wydawało mi się, że to wszystko wyjaśni i cały problem zostanie rozwiązany, jeśli będę znał odpowiedź. Ale to nie jest takie proste. Każde pytanie, jakie zadawałem adwokatowi, wywoływało cały szereg nowych.
– Jakich?
– Na przykład sprawa opieki nad dzieckiem jest bardzo skomplikowana. – Flynn zerwał się z fotela. Już nie był śpiący, a zdenerwowanie nie pozwalało mu siedzieć spokojnie. – Nie ma zastrzeżeń do tego, bym był opiekunem dziecka. Moje nazwisko widnieje w jego metryce, czy jestem jego ojcem, czy nie. Jeśli zacznę to sprawdzać, sprawy mogą mi się wymknąć spod kontroli.
Molly również wstała. Oboje skierowali się w najdalszy kąt pokoju, by nie obudzić Dylana.
– To znaczy?
– Opieka społeczna może zabrać dziecko. – Flynn od kilku dni tłumił w sobie troskę i teraz nie mógł się powstrzymać, by nie podzielić się nią z Molly. – Jake, mój adwokat, powiedział, że fakt zostawienia dziecka przez Virginię wywoła pytania, czy jest ona odpowiednią matką. Nie mogę powiedzieć, bym się nad tym już wcześniej nie zastanawiał. Nie wydawała się zrównoważona w dniu, gdy się tu pojawiła. Jeśli ja zrzeknę się teraz odpowiedzialności za Dylana, opieka społeczna odda go komuś innemu, aż do zakończenia sprawy.
Molly popatrzyła na niego badawczo.
– To znaczy, że nie musisz się nim zajmować, dopóki nie będzie wyników testu? Na litość boską, McGannon, przecież o to ci chodziło.
– Mol – Flynn nie pamiętał, żeby kiedykolwiek ta dziewczyna była taka tępa – przecież nie oddam trzynastomiesięcznego chłopczyka obcym ludziom. Nie będę przecież wiedział, kim oni są czy troszczą się odpowiednio o niego i tak dalej. To po prostu nie wchodzi w grę.
– Aha – szepnęła.
– Co, do diabła, ma znaczyć to twoje „aha"?
– Oczarował cię!
– Nie oczarował. Przecież to jest piszczące bezustannie połdiablę. Źle wychowane i wiecznie niezadowolone. Ale przez jakiś czas to będzie tylko moje utrapienie i muszę zadbać, by i potem nie stała mu się żadna krzywda.
– Aha.
– Nie śmiej się ze mnie. Zaczynasz mnie denerwować. Mówię ci, że wszystko, czego się tknę, okazuje się bardzo skomplikowane. Próbowałem dodzwonić się do jakiegoś pediatry. Są ich w mieście tysiące, więc wydawałoby się, że będzie to łatwe, prawda?
– Domyślam się, że znowu miałeś kłopoty?
– Nie mogłem w to uwierzyć. Chciałem tylko zarejestrować dzieciaka, tak na wszelki wypadek, żeby miał swojego lekarza, gdy zachoruje. Nie mogę przecież do byle głupstwa wzywać pogotowia. Zacząłem więc telefonować i dwie recepcjonistki po prostu odłożyły słuchawkę. Wyobrażasz sobie?
– Założę się – rzekła spokojnie Molly – że byłeś zbyt dociekliwy.
– Przecież mam prawo zapytać o kwalifikacje lekarza, zanim powierzę mu Dylana. W końcu kogoś znalazłem. Może być. Doktor Owen Milbrook, ukończył Harvard, staż zrobił w Bostonie. Jutro o czwartej jesteśmy umówieni na wizytę. Oczywiście fakt, że ma właściwe wykształcenie, nie znaczy jeszcze, że to dobry lekarz. Może Dylan go nie polubi. Wtedy natychmiast z niego zrezygnuję.
– Flynn?
– Co?
– Obiecałam sobie, że tego nie zrobię – szepnęła Molly – ale ty potrafisz zdenerwować nawet świętego. Chodź tu.
Flynn nie miał pojęcia, o co jej chodzi, ale gdy chwyciła go za koszulę, domyślił się, że chce, by podszedł bliżej. Wtedy wspięła się na palce i pocałowała go. Jej usta delikatnie dotknęły jego warg i wtedy puściła jego koszulę i zarzuciła mu ręce na szyję.
Nic z tego nie rozumiał. Co spowodowało nagrodę w formie pocałunku? Przecież gardziła nim. Ale jego wątpliwości rozwiały się w ułamku sekundy, a może i szybciej, gdy poczuł przy sobie jej ciało.