– Flynnie McGannon!
Kiedy pierwszy raz ją ujrzał, myślał, że purpura jest naturalnym kolorem jej policzków – podczas rozmowy czerwieniła się bez przerwy. Teraz już rzadziej udawało mu się wywołać na jej twarzy rumieniec, ale tym razem mu się poszczęściło. Zauważył jeszcze coś, jakiś błysk w oczach. Było to coś zupełnie nowego.
– Przestań – rzekła stanowczo.
– O co ci chodzi? – zapytał z zainteresowaniem i podniósł się zza biurka.
– Przestań tak na mnie patrzeć, McGannon! I to natychmiast!
Zrobił krok w jej stronę. Nie tylko nie czuła się zawstydzona, ale zuchwałym gestem oparła ręce na biodrach. Flynn dobrze pamiętał, jak bardzo denerwowała się na początku, gdy tak na nią patrzył. Był wobec mej szczery. Nie zagrzałaby miejsca w jego firmie, gdyby nie umiała mu się przeciwstawić. W ciągu tych sześciu miesięcy wiele się nauczyła.
– Przecież patrzysz na mnie w taki sam sposób – zauważył, zbliżając się do niej.
– Nieprawda. Odejdź, albo za chwilę będziesz miał podbite oko.
– Nie, nie zrobisz tego, bo sobie na to nie zasłużyłem. I nie robiłbym tego, gdybym nie był pewien, że oboje tego chcemy. Powiedz „nie", a będę grzeczny. Przyrzekam.
Nie powiedziała, ale posłużyła się swoją ulubioną bronią – logiką.
– Lubię tę pracę i nie chcę jej stracić.
– Ja też nie chciałbym, żebyś odeszła. Jesteś mi absolutnie niezbędna. Zginę bez ciebie. Wcale nie żartuję. Mówiłem ci tego dnia, kiedy przyjąłem cię do pracy, że jestem kompletnym głąbem w twojej dziedzinie, ale powoli się uczę. Jeśli moje postępowanie sprawia ci kłopot, powiedz mi o tym.
– To nie jest takie proste, dobrze o tym wiesz. Ludzi, którzy pracują razem, nie powinno łączyć uczucie. Ktoś w końcu zostanie skrzywdzony lub pozbawiony pracy.
– Przecież wcale nie musi tak być. Jeśli obydwoje są wobec siebie szczerzy i przestrzegają pewnych zasad…
– Ty nie przestrzegasz żadnych zasad, Flynn. Po prostu lubisz anarchię, a nie wszyscy są tacy. Niektórzy nie potrafią iść z kimś do łóżka, a nazajutrz udawać, że nic się nie stało.
– Wcale nie myślałem o pójściu z tobą do łóżka. To znaczy nie przez cały czas. Ale szanuję twoje przekonania na temat obrączek i stałych związków… – Chciał jej pokazać, że te pojęcia nie są mu całkowicie obce. – Miałem na myśli tylko pocałunek. Chciałbym sprawdzić, czy ten ostatni nie był jakimś wynaturzeniem.
– Wynaturzeniem?!
– Tak. Całowałaś mnie w taki sposób, że dłużej nie mógłbym tego znieść. To tak, jakby niewielkim zapalnikiem wywołać olbrzymi wybuch. Zupełnie się tego nie spodziewałem i, prawdę mówiąc, mam nadzieję, że to się już nie powtórzy. Możesz mi wierzyć, że z niejednego pieca chleb jadłem…
– Ależ wierzę.
– …więc nie zakochuję się od pierwszego pocałunku. To była chyba chwila mojej słabości. Może miałem niski poziom cukru we krwi albo początek grypy. Ale nie mogę przestać myśleć o tym pocałunku. Może gdybyśmy go powtórzyli i okazałby się taki zwykły, nieciekawy, moglibyśmy zaprzestać tych głupstw i wrócić do rzeczywistości… – Flynn…
Molly wiedziała, że posługiwanie się takim słowem, jak „kochać" nie sprawia Flynnowi najmniejszego nawet problemu. Przecież już wcześniej mówił, że ją kocha. Ją – kruchą jak jesienny liść, a jednocześnie twardą. Potrafiącą rozwiązać najtrudniejsze problemy, a jednocześnie tak wrażliwą i delikatną. Należał zapewne do grona tych mężczyzn, którzy słowa „kocham" używali na co dzień. Doskonale wiedziała, że nie miało ono dla niego większego znaczenia.
Ale teraz stał tuż przed nią. Drzwi od jego gabinetu były szeroko otwarte. Słyszała głosy współpracowników, odgłosy włączonego faksu i w żaden sposób nie mogła oderwać od Flynna wzroku. Stała jak zahipnotyzowana.
Nie była niska, ale Flynn przerastał ją o dobre dziesięć centymetrów. Przypominał jej zawsze walecznych Szkotów, z których się zresztą wywodził. Miał przenikliwe, niebieskie oczy, szerokie ramiona, gęste, nie dające się poskromić włosy, które ciągle wołały o grzebień. A przecież ten człowiek spał na pieniądzach. Dlaczego ich sobie żałował? Chyba dlatego, że nie miały one dla niego większego znaczenia.
Stał przed nią. Bardzo blisko, ale nie ruszał się. Molly dobrze wiedziała, że nie zamierza podejść bliżej. Flynn był zepsutym i nieprzewidywalnym mężczyzną, ale nigdy nie przekraczał pewnych granic. Kiedyś powiedziała coś żartem na temat molestowania seksualnego i, ku jej zdziwieniu, natychmiast się uspokoił i rozmawiał z nią przez kilka godzin, jakby się nic nie stało. Nie rozumiał, że teraz ma ogromną władzę. Właściwie miała wrażenie, że został właścicielem firmy przez przypadek i swoich pracowników traktował jak partnerów, a nie jak podwładnych. Jego styl bycia nie pasował do znanych jej schematów. Nigdy więcej nie zrobiła już żadnej uwagi na temat molestowania.
Nigdy nie całował jako pierwszy i nie wykonywał żadnych ruchów, jeśli kobieta go do tego nie zachęciła. Nigdy nie próbował jej do niczego zmuszać. Chyba że sama tego chciała. I dawała mu to wyraźnie do zrozumienia.
Jego błękitne oczy pełne były oczekiwania.
Molly słyszała kiedyś, że uważa się za nieatrakcyjnego. Chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy z własnego wyglądu. Prawdę mówiąc, szeroki podbródek, ostry nos i wyraziste rysy nie były wyznacznikiem klasycznej urody… ale mimo to był dla niej najbardziej pociągającym ze wszystkich mężczyzn, jakich znała. Flynn po prostu był stuprocentowym mężczyzną. Nie mógł nic na to poradzić, że był tak atrakcyjny. Molly nie mogła nie ulegać jego nieodpartemu urokowi, choć bardzo się starała.
– Zastanawia się pani, panno Weston? – szepnął.
– Tak.
– Nad tym, czy pozwolić się szefowi pocałować, czy też dać mu w łeb?
– Aha.
– Mam nadzieję, że zdecyduje się pani przed listopadem. Może rzeczywiście potrzebowała wiele czasu do namysłu.
Powinna podjąć jakąś decyzję, ale nie potrafiła. Gdyby pół roku temu ktoś powiedział jej, że mogłaby zakochać się w kimś takim jak Flynn McGannon, natychmiast zgłosiłaby się do szpitala psychiatrycznego na leczenie.
Był zawsze taki impulsywny. Z jednakową mocą cieszył się i gniewał. Pracował jak niewolnik, bawił się jak szalony. Przerażał klientów i nowo poznanych ludzi swym donośnym głosem oraz nieprzewidywalnymi zmianami nastroju i zupełnie nie potrafił zrozumieć, dlaczego się go boją.
Molly też się go lękała. I dobrze wiedziała, dlaczego.
Był zbyt pociągający. Zbyt atrakcyjny, zbyt zapatrzony w siebie, zbyt odważny i nieposkromiony – zupełne jej przeciwieństwo. Ona pragnęła męża, dzieci, rodziny, a nie romansu z mężczyzną, który głośno oznajmiał, że boi się ślubnej obrączki. Flynn kochał ryzyko, ona nienawidziła. On patrzył na każdy nowy dzień jak na przygodę czy też kolejne wyzwanie. Ona lubiła planować, przewidywać.
Z powodu tego pocałunku mogą być tylko same kłopoty. I smutek. Kobieta z jej rozsądkiem – a wszyscy wiedzieli, że Molly jest bardzo praktyczna, a czasami nawet pruderyjna – z pewnością ma dość rozumu, by nie wyskakiwać z samolotu bez spadochronu.
Ale jednocześnie Flynn ją pociągał. Jak nikt dotąd. Gdy byli razem, w powietrzu przeskakiwały iskry elektryczne. Pociągała ją jego radość życia, która sprawiała, że w głowie Molly pojawiały się szalone myśli jak ta, że do końca życia będzie żałować, jeśli mu nie ulegnie. Że może to jej jedyna szansa. A przecież każdy powinien, choć raz w życiu, popełnić szaleństwo.
Nagle usłyszeli jakiś hałas. Trzaskanie drzwiami. Podniesione głosy. Nie było to nic nowego w firmie McGannona, ale tym razem Molly miała wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Mimo to nie mogła oderwać wzroku od oczu Flynna. I nie chciała.