Выбрать главу

Traciła człowieka, którego kochała. I zupełnie nie wiedziała, co ma robić. Teraz chciała tylko pozbyć się tych przykrych, przytłaczających ją obaw. Musiała nakarmić swoich dwóch mężczyzn. Przynajmniej w tym wypadku wiedziała, jak ma postąpić.

Flynn prowadził, a Molly wskazywała mu drogę. Uśmiechnął się, gdy zobaczył złociste łuki.

– Wiesz co, tutaj chyba nam się powiedzie – stwierdził.

Parę minut później wszystko zaczęło układać się lepiej ku zadowoleniu Molly. Flynn odprężył się nieco. Miejsce było idealne. Mnóstwo nastolatków, rodzice z dziećmi zbyt małymi, by mogły jeść w zwykłej restauracji.

Ich pociecha była chyba najgłośniejszym i najbardziej psotnym brzdącem na sali. Molly uważała, że pozostałym dzieciom brakuje charakteru, ale wynikało to chyba z jej zaślepienia. Było już za późno na udawanie, że nie pokochała malca równie mocno, jak jego ojca.

Popatrzyła na Flynna. Pochłaniał kolację, jakby od tygodnia nic nie jadł. Dylan dostał swoją butelkę, ale pełnym głosem zaczął się domagać potraw, które jedli dorośli. Flynn przez dobre pięć minut tłumaczył mu, jaki wpływ mają posiłki na inteligencję człowieka… aż wreszcie Molly nie wytrzymała.

– Dość tego. Zabiorę ci jutro wszystkie książki o wychowywaniu dzieci. Jedna frytka z pewnością nie zaważy na jego przyszłym życiu. Albo ty mu ją dasz, albo ja to zrobię.

– Myślisz, że przesadzam?

– A nie?

Flynn pospiesznie podał jedną frytkę Dylanowi, ale patrzył tylko na Molly.

– Nawet jeśli tak jest, to przynajmniej masz powód do śmiechu. – Flynn bezbłędnie wyczuł nastrój Molly.

Ale patrząc na reakcję Dylana na frytkę, oboje zaczęli się śmiać. Smakowała mu. Zachwycał się nią, rozkoszował.

Określenie „grzeczny jak aniołek" rzadko pasowało do tego malca, ale tym razem posiłek był wyjątkowo spokojny. Na nieszczęście plac zabaw znajdował się we wnętrzu restauracji. Dzieciaki oblegały go, bawiąc się na drabinkach i zjeżdżalniach. Dylan zaczął kiwać się na foteliku i wykonywać ponaglające ruchy rączkami. Nie można było nie zauważyć, że chciał pobawić się z dziećmi.

– Jesteś na to za mały – skwitował jego reakcję Flynn. Po raz pierwszy od chwili, gdy znaleźli się w restauracji,

Dylan wydał z siebie wrzask. Ludzie zaczęli patrzeć na nich. Flynn westchnął.

– Mam pozwolić mu znowu ze mną wygrać? – zapytał Molly.

– A czy masz inne wyjście? Siedź i odpoczywaj, ja z nim pójdę.

W końcu poszli oboje, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że za szczelnymi, oszklonymi drzwiami panuje piekło. Dzieci biegały we wszystkie strony, krzycząc i piszcząc. To było odpowiednie miejsce dla Dylana. Flynn, podtrzymując go ostrożnie, pozwolił mu zjechać na zjeżdżalni i pomógł wdrapać się na drabinki.

Zaskoczył kompletnie Molly, bo nawiązał do telefonu Virginii i powtórzył jej w skrócie całą rozmowę.

– Co pomyślałeś, gdy odłożyła tak po prostu słuchawkę?

– Chcesz usłyszeć prawdę? Żałowałem, że ją w ogóle poznałem i żałowałem, że ty wiesz o moim z nią związku. – Jego niebieskie oczy pełne były miłości, ale tylko przez chwilę. Musiał pilnować Dylana. Molly podniosła jakiegoś malucha, który upadł, zderzywszy się z nią.

– Gdybyś nie był z nią, nie miałbyś syna, Flynn.

– Tak. Ja też doszedłem do tego wniosku. To brzmi dziwnie w moich ustach, bo wiesz, że nigdy nie chciałem być ojcem. Ale ktoś musi kochać to dziecko. I myśleć poważnie o jego przyszłości. – W biurze otwarcie mówiono o tym, jak bardzo Flynn jest przywiązany do chłopca, tylko on wydawał się tego nie zauważać. Ale zawsze był ślepy jak kret, gdy chodziło o niego samego. – Muszę wierzyć, że Virginia zadzwoni jeszcze raz. Że zmieni zdanie i będzie chciała zobaczyć Dylana.

– Miejmy nadzieję.

– Nie uwierzę, że jest całkiem pozbawiona uczuć macierzyńskich. Może teraz jest jej z tym dobrze. Cieszy się, że obdarowała mnie tym ciężarem. Niestety, mam dziecko, ale tylko tak długo, jak ona będzie tego chciała.

Tego właśnie bała się Molly. Ze względu na siebie i na Flynna.

– Myślałeś o wniesieniu sprawy do sądu? Żebyś mógł być opiekunem dziecka?

– Zastanawiałem się nad tym. Ale nie jestem pewien, czy powinienem ponaglać Virginię. Dzwoniła dwukrotnie i za każdym razem odmawiała mi podania swojego adresu czy telefonu. Jakby tak trudno było ją znaleźć, dysponując nazwiskiem i numerem ubezpieczenia. Ponaglanie jej może być niebezpieczne. Mój adwokat powiedział mi, że fakt, iż opuściła dziecko, może być dla mnie kartą atutową, ale przecież to nie jest poker. Sądy zazwyczaj powierzają dzieci matkom. Ona może podać kłopoty finansowe jako powód swego postępowania. A ja przecież nie jestem rycerzem bez skazy. Więc mogę przegrać w sądzie, jeśli będę na nią naciskał. Oj, Molly, naprawdę nie wiem, co mam robić…

Uśmiechnęła się.

– Widzę, że masz problemy. Skończymy tę rozmowę później. – Wszystko co mówił i co przeżywał w samotności, raniło jej serce i wywoływało natłok myśli.

Na szczęście Dylan zajął go sobą całkowicie. Dzieciak śmiał się z całego serca, gdy Flynn ściągał go po zjeżdżalni, a potem unosił wysoko w powietrze. Ale w końcu mały zorientował się, że starsze dzieci zjeżdżają inaczej, z kabinki na samej górze. Dylan też tak chciał.

Molly roześmiała się. Ojciec i syn zrozumieli się w mig.

– Oj, Dylan. Uwielbiasz niebezpieczeństwo. Nie wejdziesz tam beze mnie, a ja nie mogę tego zrobić, bo całe to urządzenie może nie wytrzymać mego ciężaru. Molly przestała się śmiać.

– Flynn, chyba tam nie wleziesz. To jest tylko dla dzieci, spójrz, tam jest napis…

– Wiem, ale Dylan chce tam wejść. Tak dobrze się bawi… – Flynn przyjrzał się uważnie konstrukcji i zaczął ją badać pod względem wytrzymałości.

– Flynn! Przecież nie zmieścisz się do kabinki. – Kilkoro dzieci zaczęło się przyglądać i zachęcać Flynna, by wszedł na górę z Dylanem.

Molly otworzyła usta ze zdziwienia. Ten głupek zaczął wspinać się po plastykowej drabince i po chwili zniknął we wnętrzu kabinki.

Po paru sekundach w otworze pojawił się Dylan podtrzymywany w pasie przez Flynna. Dzieciak machał rączkami z podniecenia i wrzeszczał radośnie.

– Złapiesz go, gdy zjedzie na dół, Mol?

– Oczywiście. – Kiedy złapała malca, uniosła go wysoko tak, jak robił to Flynn, ale po chwili spojrzała na zjeżdżalnię.

Głowa, ręce i ramiona Flynna wystawały z otworu kabinki. Nie mógł się ani wycofać, ani przepchnąć do przodu.

– Mol? Mam mały kłopot. Chyba utkwiłem tu na dobre.

– Znasz tego idiotę? – zapytała Molly Dylana. – Ja w każdym razie nie mam zamiaru przyznawać się do tej znajomości. Chodź, zjemy jeszcze jedną frytkę…

– Mol! Mol! Nie zostawiaj mnie tu!

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Flynn posadził Dylana na foteliku umieszczonym na tylnym siedzeniu i wyprostował się. Molly stała tuż obok, czekając, aż będzie mogła usiąść przy dziecku. Myślała właśnie, że całkowite panowanie nad sobą uzyska chyba w następnym wcieleniu. Łzy śmiechu nie płynęły już po jej policzkach, lecz w ostrym świetle lamp widać było, że z trudem utrzymuje powagę.

– Dobrze, że McDonald's ma tyle filii, bo nie wydaje mi się, że chciałbyś wrócić tu jeszcze raz.

– Przecież kierownik zrozumiał wszystko. Powiedział, że nie jestem pierwszym ojcem, któremu przytrafił się drobny… wypadek na placu zabaw, gdy towarzyszył dziecku.