Выбрать главу

Ale nie teraz. Nie dzisiaj. Przez cały czas patrzył na światła samochodu Molly w lusterku i co chwila sprawdzał, czyjej nie zgubił. Gdy opuścili już Westnedge, sznur aut przerzedził się, a przez ostatni kilometr byli sami na drodze.

Stwierdził, że od chwili gdy Virginia pojawiła się w jego biurze, niepokój nie opuszcza go ani na chwilę.

Zaczął już działać, ale potrzebował jeszcze kilku godzin spędzonych przy telefonie, by skontaktować się z adwokatem i z lekarzem w sprawie badania krwi. Zaczął również sprawdzać, jaką opinią cieszą się miejscowi pediatrzy. Ale zanim skończył rozmowy, w biurze pojawiła się Molly z awanturującym się małym rudzielcem.

Powinien myśleć tylko o Dylanie. I robił to. Dziecko pojawiło się w jego życiu nagle i niespodziewanie, ale Molly również stanowiła problem. Przez sześć miesięcy wspólnej pracy nie zdołał określić, kim dla niego jest. Znał jej zapatrywania na życie, ale jednocześnie miał wrażenie, że w jakiś sposób stanowią dla siebie nawzajem wyzwanie, które może doprowadzić ich do niebezpiecznej sytuacji.

Flynn nie przeceniał rozsądku. Cenił życie. Każdy dzień przynosił możliwość nowej przygody. Można ją znaleźć wszędzie, ale tylko wtedy, jeśli się jej szuka i jest się otwartym na ryzyko.

Może okazać się, że zupełnie do siebie nie pasują. Ale najpierw należy to sprawdzić. Wiedział, że Molly nie tylko go lubi, ale również szanuje. Wyczuwał to pomimo istniejącego między nimi zafascynowania sobą.

Tak było do chwili przybycia Virginii.

Flynn skręcił na podjazd przed swoim domem. W chwili gdy wyłączył silnik, malec siedzący obok niego w swoim foteliku wydał z siebie głośny pisk. Flynn obejrzał się. Molly była tuż za nim. Mógł nie bać się jeszcze przez chwilę.

Otworzywszy bagażnik, wysiadła z samochodu i przez dłuższy czas przyglądała się posiadłości. W jej oczach pojawiły się iskierki uśmiechu, gdy szła po dziecko.

– Wierz mi, McGannon. Nawet gdybym nie znała adresu, wiedziałabym, że to twój dom.

– Skąd?

– To jest po prostu zamek.

– Zamek? Przecież nie jest duży…

– Tu nie chodzi o wielkość. Tylko marzyciel mógłby zamieszkać w czymś takim.

– Nie podoba ci się? – Flynn wiele razy wyobrażał sobie, jak ją tu przywozi.

– Podoba, ale nie mogę powstrzymać się od śmiechu, bo tak dobrze do siebie pasujecie. O, słyszę, że nasz młody tenor zaczyna swój koncert. Ja go wezmę, a ty otwórz drzwi i zacznij wnosić rzeczy.

Zrozumiał, że Molly grzecznie daje mu do zrozumienia, że nie powinien stać jak kołek, tylko wziąć się do roboty. Zaczął pospiesznie szukać kluczy. Idąc z naręczem paczek w kierunku domu, spojrzał nań badawczo.

Jaki zamek! To był po prostu stary dom. Zirytowało go to, że Molly nazwała go marzycielem. Wprawdzie pokochał ten dom od pierwszego spojrzenia, ale doprowadzenie go do stanu używalności wymagało ciężkiej pracy, a nie marzeń. Budynek wzniesiony był z kamienia, miał dach pokryty gontem i staroświeckie okna o małych szybkach, które połyskiwały teraz w świetle księżyca. Na pewno nie powinien kojarzyć się nikomu z jakimś snobistycznym zamkiem.

Flynn otworzył podwójne drzwi frontowe, wszedł do wnętrza ze swym ciężarem i zapalił światło. Zaraz za nim weszła Molly z dzieckiem na ręku.

– Może bardziej spodoba ci się wnętrze – rzucił zaczepnie. – Lubię przestrzeń. Duszę się w małych mieszkaniach w mieście. Z tyłu domu jest las i strumyk. Dużo pracuję w domu, więc musiałem unowocześnić pewne rzeczy…

– Widzę. – Molly z trudem utrzymywała wiercącego się malucha, ale nie przeszkadzało jej to rozejrzeć się dookoła. I znowu w jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. – Ja cię nie krytykuję, Flynn. To bardzo romantyczne miejsce, wprost idealne dla nietypowego marzyciela.

– Nie jestem romantykiem!

– O, przepraszam. Czyżbym cię uraziła? Muszę zapamiętać, by już nie używać w stosunku do ciebie takich określeń. Mały jest niespokojny. Chyba powinieneś przynieść pieluszki.

Flynn wniósł całe zakupy do mieszkania i starał się ułożyć je jakoś, by nie robić bałaganu. Przez cały czas słyszał, jak Molly przemawia do dziecka miłym, ciepłym głosem, zupełnie innym od tego, jakim mówiła do niego przez całe popołudnie.

Miał nadzieję, że spodoba się jej to miejsce. On je bardzo lubił. Jego zdaniem było idealne. Największy pokój uzupełnił drewnianymi belkami i świetlikiem, kupił trzy olbrzymie zielone kanapy i umieścił je wokół wielkiego kamiennego kominka. Nie znał się na obrazach i drobiazgach, ale uważał, że i bez nich kącik wypoczynkowy prezentuje się świetnie. Gruby biały dywan z alpaki doskonale nadawał się do odpoczynku przy płonącym na kominku ogniu. Wyobraził sobie, jak cudownie wyglądałaby tu Molly podczas długich, zimowych wieczorów.

– Wniosłeś już wszystko? – zapytała, przerywając mu słodkie marzenia.

Jej głos brzmiał tak zimno, że mogłaby nim ochłodzić szampana.

– Opróżniłem oba samochody… A może chciałabyś zjeść ze mną kolację? Bardzo bym się ucieszył.

– Dziękuję, ale wolałabym już iść. Ależ masz wspaniałą kuchnię! Jest tam wszystko, o czym można pomarzyć.

– Nie podoba ci się?

– Słuchaj! Nie myśl, że ci dokuczam. Naprawdę masz wspaniały dom. Fantastyczny. I tak bardzo do ciebie pasuje.

– Nie widziałaś jeszcze piętra. Mógłbym cię oprowadzić.

– Może innym razem. No, bierz małego. – Wsunęła wierzgającego Dylana w jego ramiona. – Zmieniłam mu pieluszkę i naszykowałam jedzenie. Piszą, że można je podgrzać w kuchence mikrofalowej, ale musisz uważać, by nie było za gorące.

Popędziła w stronę drzwi wyjściowych.

– Na pewno nie chcesz zostać na kolacji?

– Na pewno.

– Molly, poczekaj! – Dylan uderzył go piąstką w ucho tak, że Flynn zobaczył wszystkie gwiazdy. – Tak się cieszę, że mi pomogłaś. Doceniam to i dziękuję.

– Nie ma za co.

Flynn postawił dziecko na podłodze, bo miał wrażenie, że trzyma w ramionach węża. Dylan natychmiast opadł na kolana i ruszył na wędrówkę.

Molly trzymała rękę na klamce, gotowa uciec przed Flynnem, tak jak to zrobił przed chwilą mały.

– Mam wrażenie, że nie czujesz się przy mnie swobodnie – zauważył Flynn. – A ja nie wiem, co mam ci powiedzieć, jak to wszystko naprawić. Przecież nigdy dotąd nie mieliśmy trudności z porozumiewaniem się…

– I nadal nie mamy żadnych trudności. Nie rozumiem, dlaczego coś miałoby się zmienić. Praca to praca.

– Praca – powtórzył. – Dziś po południu w biurze nie mówiliśmy tylko o pracy. Wiem, że to wizyta Virginii zmieniła wszystko… i nie mam do ciebie pretensji, że mnie zbyt surowo osądziłaś.

– Nikogo nie osądziłam – zawołała pośpiesznie Molly.. Flynn widział, jak z trudem przełyka ślinę. W końcu odwróciła się do niego. Nie puściła klamki, ale jej głos nie był już taki szorstki. – Masz rację, coś nas zaczęło łączyć. A ja nie wiem, czy tak powinno być. To wszystko, co się dzisiaj zdarzyło, uświadomiło mi, że nie znam cię zbyt dobrze.

– Jesteś zdenerwowana z powodu Dylana, co doskonale rozumiem. Ale przecież ja nawet nie wiem, czy to naprawdę jest moje dziecko…

– Tu nie chodzi o dziecko. To znaczy, nie tylko. Nie chciałabym nikogo osądzać za tego rodzaju winy. Wszyscy popełniamy błędy, a ten jest szczególnie częsty i stary jak świat. – Zawahała się. – Ale jeśli podobają ci się takie kobiety jak Virginia, to nie mogę mieć z tobą nic wspólnego. Pewne wartości są ci chyba obce.